Słowacja walczy ze smogiem. Działania podjęto po epizodzie smogowym, który w Polsce skwitowano by wzruszeniem ramion

3260
5
Podziel się:

W ostatnim sezonie grzewczym na Słowacji po raz pierwszy od 20 lat pojawił się problem ze smogiem. Nie lokalny, ale ogólnokrajowy – w wielu miejscach przekroczone były dopuszczalne normy jakości powietrza. Najgorzej było na Orawie i Kysucach, gdzie Słowakom „pomogliśmy” my – transgraniczną emisją zanieczyszczeń z Małopolski i Śląska.
Przy czym to, co Słowacy uznali za ekologiczną katastrofę i wpadli z tego powodu w popłoch, przez mieszkańców Krakowa, Zakopanego czy Żywca było kwitowane wzruszeniem ramion: na borykającą się z problemem smogu Słowację wyjeżdżało się wówczas, by odetchnąć świeżym powietrzem. I nie ma co się dziwić: o ile nasi sąsiedzi z przerażeniem stwierdzali, że normy jakości powietrza są przekraczane np. o 150% dopuszczalnej normy, kilkadziesiąt kilometrów dalej na północ standardem były przekroczenia rzędu 700 czy 1000%, jak to miało miejsce w Nowym Targu, Suchej Beskidzkiej, Rabce czy podkrakowskiej Skale.

Przez ostatnie 20 lat było dobrze, a w Polsce nie. Dlaczego?

Ciekawe w tym wszystkim jest jednak nie tylko to, że na Słowacji po raz pierwszy od 20 lat pojawił się poważny epizod smogowy (o nieporównywalnie mniejszej skali, niż w Polsce), ale dlaczego wcześniej go nie było. Odpowiedź na to dostarcza kilka twardych danych z zakresu polityki energetycznej i planowania przestrzennego.
Przede wszystkim: na Słowacji nie rozwalono planowania przestrzennego, jak to się stało w Polsce wskutek ustawy z 2003 roku i późniejszych zaniedbań. Słowackie miasteczka i wioski mają zwartą zabudowę, a pomiędzy nimi znajdują się połacie niezabudowanej przestrzeni, co ułatwia budowę sieci ciepłowniczych i gazowych. U nas inwestycje wyglądają często tak, że z braku planu miejscowego, pozwala się na budowę na podstawie WZ-tek (decyzji o warunkach zabudowy) domów „pośrodku niczego” albo przeskalowanych blokowisk w miejscach, pozbawionych infrastruktury. A później nie da się ich podłączyć do sieci, bo za daleko.
Na Słowacji też nie jest różowo, zwłaszcza w Bratysławie i Koszycach są liczne afery korupcyjne związane z nieruchomościami. Ale co do zasady jest tak, że najpierw planuje się nowe osiedle, wyznacza tam drogi i instalacje, a dopiero później zmienia przeznaczenie działek na budowlane. U nas taka sytuacja ma miejsce np. w przypadku nowego osiedla Kruszownia w Morągu (Warmińsko-Mazurskie) i jest chlubnym wyjątkiem, godnym naśladowania i organizowania tam wizyt studyjnych. Na Słowacji to jednak standard.
Efekt? W większości graniczących z Polską miastach i miasteczkach standardem jest ponad 80% wskaźnik podłączenia mieszkańców do miejskiej sieci ciepłowniczej. Tak jest m. in. w Dolnym Kubinie, Trstenie, Twardoszynie, Popradzie, Preszowie czy Żylinie. Polskie miasta mogą o tym tylko pomarzyć, wiele z nich (jak Skała) sieci ciepłowniczej nie posiada wcale. Nowy Targ i Zakopane, którym udało się podłączyć do sieci mniej więcej jedną trzecią mieszkańców, są pod tym względem uznawane za liderów. Na Słowacji byliby autsajderami.
Do sieci gazowej jest na Słowacji podłączone 87% mieszkańców. U nas nieco ponad połowa, a rozbudowa sieci jest utrudniona, w dużej mierze ze względu na złe planowanie przestrzenne.
Mało kto wie, że Polska ma dość spore złoża własnego gazu ziemnego, które wystarczają na pokrycie aż 30% zapotrzebowania na gaz (na Słowacji – tylko 3%). Mimo to, gaz jest na Słowacji bardziej powszechnym i dostępnym nośnikiem energii, niż w naszym kraju. Istotną kwestią jest polityka taryfowa, narzucona przez państwowego regulatora – a trzeba wspomnieć, że państwo ma dużo do powiedzenia w tej kwestii. Gaz nie jest tani, ale nie jest też drogi, Słowacy mogą korzystać z atrakcyjnych taryf dla osób, które wykorzystują to paliwo dla celów grzewczych. W efekcie, ogrzewanie gazowe jest tylko nieznacznie droższe niż węglowe, ale dzięki wygodzie wciąż jest najpowszechniejszym źródłem ogrzewania indywidualnego: także w domach jednorodzinnych na wsiach, w tym na obszarach górskich.

Epizod smogowy ostatniej zimy. Skąd się wziął problem?

W ciągu ostatnich 20 lat nie było wcale tak, że powietrze na Słowacji było krystalicznie czyste. W porównaniu z Polską – to i owszem, ale na tle Europy Zachodniej nie było tak różowo: ot, mieściło się w górnych granicach dopuszczalnej przez WHO normy, a lokalnie zdarzały się poważne przekroczenia. Głównie spowodowane przemysłem: trucicielami była m. in. huta stali w Koszycach, zakłady papiernicze w Rużomberku czy elektrownia na węgiel brunatny w Novakach. Ogromnym problemem Słowacji są też zanieczyszczenia komunikacyjne, wynikające z nadmiernej motoryzacji. Aż do zimy 2016/17 w kontekście jakości powietrza nie mówiło się zbytnio o niskiej emisji, gdyż ten problem właściwie nie występował – większość domów była podłączona do sieci ciepłowniczych lub opalana gazem.
I nadal jest. Jednak w związku z mroźną zimą i powiększającą się różnicą między paleniem gazem lub opłatami za ciepło systemowe (droższe rozwiązanie) a paleniem węglem lub drewnem (tańsze), niepostrzeżenie zaczął się kilka lat temu proces odchodzenia od ekologicznych źródeł energii. I tej zimy po raz pierwszy Słowacy otrzymali sygnał ostrzegawczy, w postaci przekroczonych norm.
Samorządowcy, do których zwróciliśmy się z pytaniem o sieć ciepłowniczą i smog, nie ukrywają swojego zaniepokojenia. Maili w tej sprawie otrzymaliśmy sporo, a kompilując je, można te odpowiedzi sprowadzić do jednego stwierdzenia o poniższej treści:
„Zrobiliśmy wszystko co możliwe, by stworzyć warunki dla czystego powietrza. Prawie wszyscy mieszkańcy są podłączeni do sieci ciepłowniczej. Przeprowadziliśmy termomodernizację budynków samorządowych i wspieramy ocieplenia prywatnych domów. Nasze kotłownie są opalane gazem lub pelletami, więc prawie nie emitują szkodliwych pyłów. Prowadzimy kampanie edukacyjne o szkodliwości palenia odpadów. Mimo to, niektórzy mieszkańcy, rzędu 5-10%, odłączają się od sieci ciepłowniczych lub z nich nie korzystają i przerzucają się na paleniska węglowe, w których część z nich spala także odpady”.
Skala palenia śmieci jest nieporównywalnie mniejsza, niż w Polsce, nie jest to robione tak bezczelnie. Niemal nikt nie spala plastikowych butelek, starych butów czy ubrań. Jeśli już, to raczej papier (co jest dopuszczalne prawnie) lub lakierowane meble drewniane (brakuje świadomości, że jest to szkodliwe). Nie ma też aż takich problemów z węglem: z domów opalanych tym paliwem rzadko kiedy wydobywa się trujący dym, jak w Polsce, raczej spalany jest dobrej jakości węgiel we względnie prawidłowy sposób. Tym niemniej, problem jest.

Dlaczego się pogorszyło? I co z tym zrobili Słowacy?

Ostatnia zima okazała się dla Słowaków szokiem. To, że lokalnie truje huta w Koszycach czy inna fabryka, było oczywistością, podobnie jak przekroczone normy ozonu i tlenków azotu w Bratysławie i Żylinie spowodowane przez auta. Po raz pierwszy od 20 lat na Słowacji pojawił się jednak smog o podobnym charakterze, jak u nas, spowodowany w istotnym stopniu niską emisją i importem zanieczyszczeń z Czech i Polski.
I stało się tak mimo wspomnianych już działań, takich jak powszechna dostępność do sieci ciepłowniczych i gazowych czy marginalny udział spalania odpadów. Najgorzej było na Orawie i Kysucach. To dwa regiony, gdzie występuje ponadprzeciętny udział indywidualnego spalania węgla w ogrzewaniu domów jednorodzinnych. A równocześnie do obu regionów masowo napływa smog z Małopolski i Śląska, w niewyobrażalnej wręcz skali.
W tym przypadku można jednak wskazać kilka istotnych różnic pomiędzy tym, jak do problemu smogu podeszli Słowacy, a jak Polacy w okolicach 2012-2013 roku, gdy powstawał u nas Krakowski Alarm Smogowy, a w ślad za nim podobne ruchy społeczne w innych regionach kraju. Zaczęliśmy wraz ze Słowakami od podobnej sytuacji: problem w powszechnej świadomości nie istniał i brakowało rzetelnych danych ze stacji pomiarowych. Dalej nasze drogi się rozeszły.
W Polsce było tak, a w wielu przypadkach jest nadal, że samorządy początkowo ignorowały problem. I dopiero pod naciskiem aktywistów stopniowo zmieniały zdanie, ale ogromną rolę odegrała strona społeczna – zwłaszcza w kwestiach edukacyjnych.
Na Słowacji nadal jest ogromny problem ze stacjami monitoringu. Jest ich śmiesznie mało i nie dają prawdziwego oglądu sytuacji. Zwłaszcza na Orawie, gdzie takich stacji nie ma prawie wcale. Wobec tego, mówiąc o smogu na Słowacji musimy się bardziej opierać o szacunki, własne obserwacje czy pomiary robione „na dziko”, niż o oficjalne dane, które są niepełne i zafałszowują rzeczywistość.
Do tego można dodać totalny brak ruchów społecznych typu polskich alarmów smogowych i o wiele niższą świadomość społeczną Słowaków w kwestii zanieczyszczenia powietrza i aspektów zdrowotnych. Pod tym względem Słowacy mogliby się od nas wiele nauczyć. Z drugiej strony, powszechny u nas proceder spalania śmieci w domowych piecach jest wśród Słowaków odbierany jak skrajne barbarzyństwo – na Ukrainie i Białorusi zresztą też.
Wystarczył jednak tylko jeden sezon grzewczy z przekroczeniem dopuszczalnych norm o 150-200 procent, by słowacki rząd zaczął działać. Nie do pomyślenia byłyby w Bratysławie słowa ministra, że „smog to problem tylko teoretyczny”. Co ciekawe, rządowy program walki ze smogiem podjęto nie na wniosek organizacji pozarządowych czy aktywistów lokalnych, ale samorządów. To dokładnie odwrotnie, niż u nas. W Polsce jest tak, że długi czas samorządy (nie wszystkie) ignorują problem i dopiero wielomiesięczny nacisk społeczny skłania ich do zmiany zdania. Na Słowacji jest dokładnie odwrotnie: „alarmów smogowych” i tym podobnych ruchów tam nie ma wcale (z niewielkimi wyjątkami), za to samorządy błyskawicznie dostrzegają problem i proszą ministerstwo o jego rozwiązanie.
Pakiet działań antysmogowych jest obecnie przyjmowany i pierwsze ustawy z tego pakietu mają wejść w życie już we wrześniu.
W przyszłym tygodniu przeczytacie o nim więcej w naszym portalu.
Fot. Bratysława. Miroslav Petrasko/Flickr.

Podziel się: