Smog był zawsze. Czemu mówimy o nim teraz?

18280
23
Podziel się:

Wiele osób dowiedziało się o skali zanieczyszczenia powietrza w naszym kraju dopiero w ostatnim czasie. Jak to możliwe, że nie słyszały o tym problemie wcześniej?

Z jednej strony, jest to typowy przykład istnienia bańki informacyjnej – słuchamy tylko tego, co już znamy i lubimy. Bywa zresztą dużo gorzej. Często bowiem spotykamy się z następującym rozumowaniem: „jeśli o czymś nie słyszałem, to inni też o tym nie słyszeli”. Lub wręcz: „jeśli ja o czymś nie słyszałem, to tego w ogóle nie było”.

„Kto jeszcze tydzień temu słyszał o jakimś Polskim Alarmie Smogowym?” – pytał niedawno pewien publicysta. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że powinien słyszeć – nietrudno jednak sprawdzić, od kiedy ta organizacja jest obecna w przestrzeni publicznej.

Więc jak jest naprawdę? Ano tak, że o smogu mówi się od wielu lat. Mówią o nim lekarze. Mówią naukowcy. Mówiła nawet Najwyższa Izba Kontroli. I to już w raporcie z roku 2000. O zanieczyszczeniu powietrza (potocznie, choć niezbyt precyzyjnie: o smogu) mówiono jeszcze za czasów głębokiego PRL, a przynajmniej w latach 80-tych.

Polski Alarm Smogowy (PAS), koalicja lokalnych organizacji walczących ze smogiem, działa od ponad dwóch lat. Najstarszy z Alarmów Smogowych – Krakowski – powstał znacznie wcześniej (koniec 2012 r.).

Informacje i artykuły o zanieczyszczeniu powietrza ukazywały się w mediach ogólnopolskich (w tym w najbardziej poczytnych tygodnikach (Gość Niedzielny, Tygodnik Powszechny, Polityka), ale także np. w Radiu Maryja, już w latach 2013-2014, co prawda znacznie rzadziej niż teraz.

W roku 2016 różnych doniesień medialnych na temat zanieczyszczenia powietrza było już bardzo, bardzo dużo.

Zainteresowaniu tematem zanieczyszczenia powietrza pomogła też ostatnio… pogoda. W drugim tygodniu stycznia bieżącego roku mieliśmy do czynienia z wyjątkowo ciężkim epizodem smogowym, a w wielu rejonach Polski stężenia zanieczyszczeń osiągały rekordowe poziomy. Trudno wobec tego dziwić się zaniepokojeniu zarówno dużej części społeczeństwa, jak i mediów.

Jeśli chodzi o te ostatnie, to zapewne nie bez znaczenia jest fakt, że z wyjątkowo fatalną jakością powietrza mieli wtedy do czynienia także Warszawiacy. Jak wiadomo, większość mediów ogólnopolskich znajduje się w stolicy. Jakikolwiek problem dotykający Warszawę jest więc znacznie bardziej zauważalny, niż wtedy, kiedy występuje (choćby i w znacznie większym stopniu) gdzie indziej: na przykład w Zabrzu czy Rybniku, nie wspominając o mniejszych miejscowościach.

Styczniowy smog nad Polską zadziałał trochę jak katalizator, uruchamiając prawdziwą lawinę doniesień medialnych. Z pewnością jednak temat ten nie cieszyłby się aż tak dużą uwagą, gdyby nie wieloletnia, żmudna praca aktywistów i współpracujących z nimi lekarzy, prawników i dziennikarzy.

„Popularność” tematu smogu w ostatnim czasie wiąże się też ze znacznie łatwiejszym niż kiedyś dostępem do informacji. Obecnie bardzo wiele osób korzysta z aplikacji na smartfony, pokazujących poziomy niebezpiecznych substancji w powietrzu.

Ale aplikacje takie byłby bezużyteczne bez twardych danych, pochodzących z państwowego monitoringu jakości powietrza. Warto tu przypomnieć, że nowoczesny monitoring zanieczyszczeń powietrza (efekt wdrażania przez Polskę unijnych dyrektyw) istnieje w Polsce od mniej więcej dekady. I od tego czasu mierzy się stężenia pyłu PM 2,5 – najważniejszej z pkt. widzenia ochrony zdrowia i życia szkodliwej substancji obecnej w powietrzu.

Tak, stacji pomiarowych mogłoby być znacznie więcej. Szczególnie brakuje ich w małych miejscowościach, gdzie w sezonie grzewczym sytuacja jest często znacznie gorsza niż w dużych aglomeracjach. Jednak sieć monitoringu jest i tak wystarczająco gęsta, by wyraźnie pokazywać że jakość polskiego powietrza jest bardzo zła.

„Kiedyś było gorzej – smog był dużo większy”

Kiedyś, czyli kiedy? Na przykład w latach 80-tych, kiedy pełną parą działał PRL-owski przemysł, a do ograniczania emisji szkodliwych substancji nie przywiązywano większej wagi.

Tak, to w dużej mierze prawda. Pod wieloma względami faktycznie było gorzej. Co nie znaczy że obecnie jest dobrze. Dodajmy, że przed II Wojną Światową czy też w XIX wieku też zbyt różowo pod tym względem nie było – wystarczy poczytać co Prus pisał o Warszawie.

Życie uczy nas, że wszystko się zmienia, „smog” także – jeden z rozdziałów akademickiego podręcznika poświęconego zanieczyszczeniu powietrza nosi tytuł „The changing face of air pollution”. Jedne zanieczyszczenia lub źródła zanieczyszczeń tracą znaczenie, ale za to pojawiają się nowe.

I tak na przykład po transformacji ustrojowej przemysł w Polsce częściowo upadł, częściowo musiał się dostosować do regulacji unijnych, więc i emisje z przemysłu wyraźnie spadły (choć w wielu miejscowościach zakłady przemysłowe wciąż bywają bardzo uciążliwe dla otoczenia). Głównie dlatego też stan powietrza pod koniec lata 90. XX w. był znacznie lepszy niż dekadę wcześniej. Ale też zapewne dużo lepszy niż dekadę później. Dlaczego?

Na początku XXI w. miała miejsce seria bardzo niefortunnych dla jakości powietrza zdarzeń i procesów. Istotnie zdrożały gaz i olej opałowy, więc wiele osób przerzuciło się na ogrzewanie węglowe. W miejsce likwidowanych palenisk powstają nowe. Coraz więcej osób decyduje się na budowę własnego domu – a często jako źródło ogrzewania wybierają kotły węglowe.

Nie bez znaczenia jest skład śmieci – 20 czy 30 lat temu znajdowało się w nich znacznie mniej substancji, które można było spalić. W dodatku zniesiono normy jakości dla węgla, czego fatalne skutki odczuwamy po dziś dzień.

Zaczęto też masowo sprowadzać z zagranicy (głownie z Niemiec) używane auta, w tym wiele samochodów z silnikami Diesla, emitujących szczególnie dużo zanieczyszczeń. Wreszcie, coraz więcej osób w Polsce grzeje się za pomocą kominków (kto w PRL miał kominek?).

W artykule anonimowego autora możemy przeczytać: „Nie ma już zagrożenie ze strony siarki, a więc i kwaśnych deszczy, ale pozostał problem tzw. pyłu zawieszonego, chociaż i jego stężenie z biegiem lat systematycznie spada.” To znów dużej mierze prawda.

Tak, w latach 80. stężenia dwutlenku siarki były zdecydowanie wyższe niż obecnie (starsi czytelnicy mogą jeszcze pamiętać obumierające z powodu kwaśnych deszczy sudeckie lasy). Jednak wymóg instalowania instalacji odsiarczania spalin spowodował, że problem z dwutlenkiem siarki w dużej mierze udało się rozwiązać.

Są i inne sukcesy: na przykład zaprzestano stosowania benzyny ołowiowej, co zmniejszyło ilość ołowiu trafiającą do środowiska.
Także stężenia pyłu zawieszonego i wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych (WWA) za czasów PRL były z pewnością bardzo wysokie, zapewne sporo wyższe niż obecnie.

Jeśli jednak próbujemy porównać dane historyczne z dzisiejszymi, natrafiamy na problem. W latach 80-tych mierzono bowiem razem grube i drobne frakcje pyłu zawieszonego (pył mierzono jako tzw. TSP, od ang. Total Suspended Particulate). Trudno jest wyniki sprzed kilku dekad przeliczyć na stężenia współcześnie mierzonego pyłu PM 10, a tym bardziej PM 2,5.

Również jeśli chodzi o benzo(a)piren (B[a]P), to kiedyś do mierzenia jego stężeń używano metody nieselektywnej. Oznacza to, że jako B[a]P mierzono wtedy też inne WWA, co znacząco zawyża wynik. W latach 80. mierzone tą metodą stężenia B[a]P w Aglomeracji Górnośląskiej były absolutnie ekstremalne, kilkunastokrotnie (!) wyższe niż dziś. Nie wiemy jednak, jakie były prawdziwe stężenia.

Zresztą, dlaczego mamy się przejmować tym co było dawniej? Zobaczmy jak jest u nas obecnie. Najlepiej przez porównanie Polski z innymi miejscami na Świecie.

„Zachodnia Europa wcale nie jest taka czysta jak nam się wydaje, oni również mają sporo za uszami”

Mniej więcej tak brzmią niektóre uspokajające komentarze. To zresztą ulubiony argument wielu osób: może u nas nie jest najlepiej, ale spójrzcie na innych – tam to się dopiero dzieje.

Zobaczmy więc na kraje tzw. Starej Unii. Jeśli chodzi o stężenia dwutlenku azotu, a tym bardziej ozonu, widzimy że faktycznie dość daleko nam do europejskich liderów. Zresztą ścigać się w kwestii stężeń ozonu z Hiszpanią, Grecją czy południową Francją to bardzo niewdzięczne zdanie.
Ozon powstaje wszak w reakcjach fotochemicznych, a u nas słońce nie świeci aż tak mocno jak u nich.

Natomiast jeśli chodzi o stężenia pyłu zawieszonego, to jesteśmy w ścisłej europejskiej czołówce (idziemy łeb w łeb z Bułgarią). I to zarówno jeśli chodzi o stężenia średnioroczne (wśród 50 najgorszych pod tym względem miast w UE ponad 30 znajduje się w Polsce), jak i liczbę dni z przekroczeniami dopuszczalnych stężeń dobowych PM 10.

Jednak naszą najmocniejszą „konkurencją smogową” są średnie roczne stężenia rakotwórczego benzoapirenu. Tu wręcz nokautujemy rywali – stężenia B[a]P w polskim powietrzu są od kilku do kilkunastu razy wyższe od wartości dopuszczonej prawem unijnym. I jednocześnie kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy wyższe niż w zachodniej Europie. Dostępne dane sugerują też, że z podobną jak w przypadku B[a]P sytuacją mamy do czynienia jeśli chodzi o inne związki z grupy WWA, ale także związki z grupy dioksyn, których stężenia nie są w Polsce regularnie mierzone.

Skąd w Polsce biorą się tak wysokie stężenia tych substancji? Według danych Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami, głównym źródłem pyłu zawieszonego i dominującym źródłem zarówno WWA, jak i związków z grupy dioksyn są w Polsce domowe piece, kotły i kominki opalane węglem i drewnem. Są to zazwyczaj prymitywne urządzenia o niskiej sprawności energetycznej i bardzo wysokiej emisyjności – warunki spalania w takich paleniskach sprzyjają emisji dioksyn i WWA. Dodatkowo sytuację pogarsza fakt, że większość polskich domów jest bardzo słabo ocieplonych, co przekłada się na większe zużycie opału.

Jakby tego było mało, w wielu regionach Polski powszechnie używane są paliwa bardzo złej jakości (muł węglowy, flotokoncentrat), które nigdy nie powinny być dopuszczone do stosowania w gospodarstwach domowych. Nie zapominajmy też, że domowych paleniskach (a także na otwartej przestrzeni), jak Polska długa i szeroka palone są też tworzywa sztuczne czy fragmenty mebli. Spalanie tego typu odpadów może być źródłem emisji nie tylko WWA i dioksyn, ale i wielu innych bardzo szkodliwych substancji.

„Z roku na rok sytuacja jest lepsza, bo wydajemy na to ogromne pieniądze, w tym także na inwestycje związane z ochroną powietrza.”

Faktycznie, w ostatnich latach stężenia pyłu zawieszonego i B[a]P w polskim powietrzu z roku na rok nieznacznie się zmniejszały (nie wiadomo, czy rok 2017 nie odwróci tego trendu).

Póki co, wynika to jednak nie tyle z jakichkolwiek celowych działań naprawczych, a tym bardziej nie z „wydawania ogromnych pieniędzy”, ale przede wszystkim z coraz łagodniejszych zim, czyli ze zmiany klimatu. Po prostu, coraz mniej węgla spalamy co roku w domowych piecach. Być może także częściej i/lub silniej wieją w zimie wiatry. Wydać duże pieniądze na ochronę powietrza to zresztą nie problem, znacznie trudniej jest zrobić to tak, by osiągnąć widoczny i trwały efekt.

„Może w Polsce jest gorzej niż na Zachodzie, ale popatrzmy w drugą stronę: w Chinach, w Indiach, to jest smog, a u nas? Nie ma porównania!”

Tak, generalnie to prawda, ale … miewamy w Polsce stężenia, które nawet w Chinach uznano by za ekstremalne. Przesadzam? Proszę rzucić okiem na hasło „Northeastern China smog„.

Ów epizod zimowego smogu z Mandżurii był jak widać na tyle niecodzienny, że zasłużył na miejsce w Wikipedii. Możemy przeczytać, że maksymalne notowane tam stężenia były rzędu 1000 mikrogramów na metr sześc. (pył PM 2,5), i było to więcej niż najwyższe odczyty zanotowane do 2013 roku w Pekinie („worse than Beijing’s historic highs”).

Tymczasem podobne lub tylko nieznacznie niższe stężenia zdarzają się dość regularnie np. w Rybniku czy w Zabrzu. W czasie wspomnianego już styczniowego epizodu smogowego, w Rybniku stężenia PM 10 doszły do 1500 μg/m3. (W sezonie grzewczym PM 2.5 stanowi zwykle 80-90% masy PM 10, więc nie ma większego znaczenia, na który pył patrzymy).

W dodatku, jak pokazują pomiary Polskiego Alarmu Smogowego, podobne poziomy zanieczyszczeń zdarzają się w wielu innych miejscowościach, w których niestety nie ma stacji monitoringu.

Takie odwracanie uwagi przez wskazywanie, że gdzieś jest jeszcze gorzej, służy zresztą wyłącznie odepchnięciu od siebie problemu. Bo przecież można też wskazać tysiące miast na świecie, w których powietrze jest czystsze niż w Polsce. Choćby Dublin, w którym jeszcze 30 lat temu niczym dziwnym nie był gęsty smog.

Przyznam się Państwu, że na dzień dzisiejszy, największym moim (i wielu innych antysmogowych aktywistów) marzeniem jest … mieć u nas (tylko) takie problemy z zanieczyszczeniem powietrza, z jakimi obecnie borykają się kraje Zachodniej Europy.

„Po co ten alarm? – alarmowanie nic nie pomoże i nie poprawi jakości powietrza”

To prawie dosłowny cytat z wypowiedzi urzędników Ministerstwa Środowiska. W Polsce poziom informowania, a tym bardziej alarmowania o zanieczyszczeniu powietrza jest bardzo wysoki – sprawia to że alarmów praktycznie nie ma. Swoją drogą, jest to genialna w swej prostocie metoda walki z przekroczeniami jakichkolwiek norm: wystarczy takie normy złagodzić!

A jak to jest na Zachodzie, który niby też taki strasznie zanieczyszczony? W Paryżu alarm smogowy ogłasza się przy stężeniach dobowych PM 10 wynoszących 80 μg/m3 i zakazuje się wjazdu do miasta połowie samochodów (parzyste lub nieparzyste numery rejestracyjne). We Włoszech przy 75 μg/m3 podejmuje się działania takie jak zakaz jazdy samochodami nie spełniającymi normy Euro 4 czy ograniczenia w używaniu kominków. A w Sztokholmie stężenie PM 10 wynoszące 65 μg/m3 jest uznawane za … bardzo złe.

Przy takich stężeniach zanieczyszczeń w Polsce GIOŚ uznaje powietrze za dobre, a mieszkańcy południowej Polski z ulgą wietrzą mieszkania po kolejny epizodzie smogowym, w czasie którego oddychali powietrzem zawierającym kilkaset, a czasem i ponad tysiąc mikrogramów pyłu w każdym metrze sześciennym.

Zostawiam więc Państwu ocenę stwierdzeń takich jak to: „… cała ta smogowa tragedia jest wyssana z palca. Jak to się stało, że tej zimy nagle pojawił się morderczy smog, a wcześniej go nie było? Otóż nic bardziej mylnego, bo smog był od zawsze, a wcześniej znacznie, ale to znacznie groźniejszy”.

„Dlaczego to samorządy nie zajmują się problemem smogu?”

„Oprócz miasta Krakowa i sejmiku małopolskiego żaden region jednak do tej pory tego nie zrobił i teraz domaganie się prawie natychmiast realizacji takiego ogólnopolskiego przedsięwzięcia przez obecny rząd jest jednym wielkim nieporozumieniem.”- możemy przeczytać w artykule opublikowanego pewnym dzienniku.

Samorządy wciąż nie mają wystarczającej liczby skutecznych narzędzi do rozwiązania problemu zanieczyszczonego powietrza. Zakaz stosowania określonych paliw stałych (np. odpadów węglowych) będzie mało skuteczny, jeśli na danym terenie wciąż będzie można takim opałem handlować.

Władze samorządowe są też właściwie bezbronne jeśli chodzi o walkę z zanieczyszczeniami z motoryzacji. Polskie prawo nie pozwala tworzyć tzw. stref ograniczonej emisji komunikacyjnej (w sejmie właśnie przepadł kolejny projekt ustawy pozwalający na ich tworzenie), zakazywać okresowo (np. w czasie epizodów smogowych) wjazdu do centrów miast połowie samochodów (rozwiązania takie stosuje się w wielu miastach na świecie), czy nawet podnieść opłat za parkowanie. Zmiany prawa we wszystkich tych obszarach leżą w gestii władz centralnych.

„Węgiel to polskie złoto” – powtarza chórem politycy i wielu publicystów. Tylko że część z tego, co sprzedaje się do naszych domów jest węglem wyłącznie z nazwy, bo jak inaczej nazwać muły i floty kopalniane zawierające do 30 do 50% popiołu i 20% wody? Czy tego paliwa Ministerstwo Energii zamierza bronić jak niepodległości? Albo ciut lepszego, ale wciąż bardzo zasiarczonego „zwykłego” węgla o wysokiej zawartości wilgoci, popiołu, chloru, rtęci?

Polski Alarm Smogowy nie był i nie jest przeciwko spalaniu węgla w gospodarstwach domowych. Nie jesteśmy za całkowitym zakazem stosowania naszym kraju paliw stałych – w obecnej sytuacji jest to zresztą zupełnie nierealne. Poza Krakowem (gdzie całkowity zakaz był zalecany przez ekspertów) nigdzie w Polsce nie zdecydowano się na razie na taki drastyczny krok.

Kolejny mit jest taki, że polski węgiel jest dobry, a zły idzie z zagranicy. Jeśli tak, to dlaczego branża górnicza tak bardzo opiera się przed wprowadzeniem jakichkolwiek norm jakości dla tego surowca? Niestety, prawda jest zgoła inna, i bardzo dla polskiego górnictwa brutalna.

Zagraniczny węgiel kamienny jest często dużo lepszy niż polski, ale „za to” znacznie tańszy. W dodatku najgorsze odpady kopalniane (muły, flotokoncentraty) pochodzą wyłącznie z polskich kopalń. Tego typu „paliw” nie opłaca się transportować na większe odległości, stąd też np. muł węglowy bardzo trudno kupić w środkowej Polsce, ale bez trudu dostaniemy go np. w Suchej Beskidzkiej czy w okolicach Rybnika. Pomysł, że ktoś miałby wozić taki odpad z daleka wydaje się dość absurdalny.

Często też słyszymy, że w Polsce, jeśli chodzi o przyczyny fatalnej jakości powietrza, to nie spalany w domowych paleniskach węgiel jest głównym problemem, ale np. samochody (tak jak w zachodniej Europie), albo przemysł. Nieprawda. Pokazują to wyraźnie bardzo wysokie stężenia benzoapirenu i innych WWA, z jakimi mamy do czynienia w sezonie grzewczym, o czym była mowa wyżej. Oczywiście, nie znaczy to że samochody i przemysł nas nie trują. Jednak ignorowanie lub bagatelizowanie głównego (w skali całego kraju, i całego roku) źródła najważniejszych zanieczyszczeń powietrza jest doprawdy zastanawiające.

Fot. Tomasz Wełna.

TagiSmog
Podziel się: