Pandemia dobiła przewoźników w wielu miastach, a władze próbują ratować transport publiczny podwyżkami cen przejazdów. Za bilet miesięczny zapłacimy więc nawet 30 złotych więcej, a za jednorazowy – do sześciu złotych. Czy tak droga komunikacja miejska ma szansę przyciągnąć nowych klientów?
Podwyżki dosięgają mieszkańców wielu polskich miast. Największym oburzeniem reagują na nie chyba mieszkańcy Krakowa, dla których będzie to kolejna zmiana cen przejazdów w ciągu kilkunastu miesięcy. Bilety sporo zdrożały już w maju 2019 roku. Cena jednorazowego biletu skoczyła wtedy z 3,80 zł do 4,60. Krakowianie dostali jednak coś w zamian – osoby zameldowane w mieście lub płacący w nim podatki od tamtej pory płacą za bilet miesięczny zaledwie 69 złotych.
Planowane podwyżki dosięgną również ich. Za miesięczny zapłacą aż 96 złotych. Dla osób niezameldowanych i rozliczających się z fiskusem gdzie indziej skok cenowy będzie jeszcze bardziej bolesny, bo na taki sam bilet wydadzą 129 złotych. Zmiany czekają też osoby korzystające z biletów czasowych i jednorazowych. Te ostatnie mają kosztować aż 6 złotych (zamiast dotychczasowych 4,60) i zapewniać jeden przejazd jedną linią lub 60 minut z przesiadką. Bilet 20-minutowy zastąpiony będzie… 10-minutowym. Za tak krótki przejazd zapłacić trzeba będzie 3 złote.
Koronawirus uderza w budżety miast
Dzieje się tak mimo wcześniejszych zapewnień, że podwyżki nie będą konieczne. Dziś urzędnicy argumentują, że wyższe ceny pozwolą na częstsze kursy linii autobusowych i tramwajowych, a kasa miejskiej jednostki odpowiedzialnej za przejazdy jest pustawa- przez koronawirusa i ograniczenia w poruszaniu się komunikacją miejską. W kwietniu wpływy z biletów wyniosły zaledwie 4,12 mln zł. W tym samym miesiącu poprzedniego roku było to aż 23,76 mln. O tym, czy dziurę w budżecie Kraków będzie łatał podwyżkami, zdecydują ostatecznie radni.
Podobne problemy mają też inne duże miasta, które również szykują podwyżki. W Rzeszowie od 1 sierpnia za bilet jednorazowy zapłacimy 3,60 zł (zamiast 3 zł), a za miesięczny 80 zł (zamiast 70 zł). W Poznaniu będzie to odpowiednio 6 zł za bilet 45-minutowy (podwyżka o złotówkę) i 149 złotych za najpopularniejszą „sieciówkę” (kiedyś 115 zł). Rozliczający się w stolicy Wielkopolski zapłacą 119 zamiast 99 złotych. Do podwyżek szykuje się również Lublin. Z kolei Gdańsk i Gdynia wprowadzają w cenniku zmiany zaplanowane jeszcze przed pandemią.
Podwyżki konieczne, ale komunikacja wciąż opłacalna
Jednak nie tylko pandemia wpłynęła na podwyżki w komunikacji. Przewoźnicy i organizatorzy przewozów (np. lokalne zarządy transportu) ponoszą coraz większe koszty – chodzi między innymi o energię elektryczną czy wynagrodzenie dla kierowców i motorniczych. Dlatego podwyższanie cen przejazdów co jakiś czas jest nie do uniknięcia – uważa dr Michał Beim, ekspert w dziedzinie transportu miejskiego z Instytutu Sobieskiego. Specjalista mimo to zauważa, że bilety okresowe nadal będą atrakcyjną cenowo alternatywą dla własnego samochodu, a transport miejski wciąż jest o wiele tańszy niż oferta prywatnych przewoźników międzymiastowych.
– A przecież w ramach biletu miesięcznego można poruszać się na wielu różnych liniach i korzystać z nowoczesnego taboru. Tu polskie miasta zrobiły wielkie postępy, co widać między innymi w Krakowie, po zakupach nowych tramwajów Stadlera – przekonuje Beim.
Euro za dzień i bonusy za bilet roczny
Według eksperta podwyższone ceny będą do udźwignięcia dla większości mieszkańców, którzy regularnie jeżdżą komunikacją miejską. Dla wielu z nich podwyżki nie będą aż tak drastyczne – bo korzystają z ulg. Inaczej może być jednak z tymi, którzy jeżdżą jedynie raz na czas, zazwyczaj wybierając własny samochód. Koszt jednego przejazdu autem może być w tym przypadku niższy od ceny jednorazowego biletu, pozwalającego przejechać ten sam dystans. Beim przekonuje jednak, że i o nich można powalczyć. Podaje przy tym przykład Wiednia:
– Tam bilet roczny kosztuje euro za dzień, dzięki czemu można związać klienta ze sobą i przedstawić mu atrakcyjną alternatywę dla samochodu. To opłaca się nawet osobom, które korzystają z transportu zbiorowego dwa – trzy raz tygodniowo.
Jak zaznacza Beim, do komunikacji zbiorowej warto zachęcać również w niestandardowy sposób. Samorządy mogłyby na przykład dać prawo weekendowych czy wakacyjnych przejazdów poza miasto osobom posiadającym długookresowy bilet.
– Podwyżki uzależniałbym właśnie od takich bonusów – na przykład weekendowych, rodzinnych. Można też pozwalać korzystać z biletu rocznego dwóm osobom w godzinach wieczornych. Opcji jest wiele – przekonuje Beim.
Miejscy urzędnicy na razie próbują przekonać mieszkańców do podwyżek na inne sposoby. W Krakowie dają im do zrozumienia, że bez zmian w cenniku komunikacja będzie jeździć rzadko. A dzieje się to w mieście, w którym jeszcze niedawno głośno dyskutowano o budowie metra. Wielkie, komunikacyjne inwestycje być może trzeba będzie teraz odłożyć na lepsze czasy – o ile te, po podwyżkach i możliwym odpływie pasażerów, w ogóle nadejdą.
Zdjęcie: Vitaliy Kyrychuk/Shuttertock