Funkcjonowanie kryptowalut wiąże się z poborem gigantycznych ilości energii elektrycznej. Ostatni krach, jaki zaliczył Bitcoin, radykalnie zmniejszył zapotrzebowanie na prąd wśród „górników”. Jeśli jednak nastąpi odbicie, koparki znowu pójdą w ruch – i gwałtownie wzrośnie pobór energii.
Bitcoin od kilku lat jest jednym z największych konsumentów energii elektrycznej na świecie. Nawet po gwałtownym spadku kursu sieć tej kryptowaluty zużywa podobną ilość prądu, co Argentyna, generuje tyle odpadów elektronicznych, co Holandia, i odpowiada za emisję podobnej ilości dwutlenku węgla, co Turkmenistan.
Dlaczego Bitcoin zużywa prąd w takiej skali? To wina matematyki!
Początki były niepozorne. W 2009 r. – roku narodzin Bitcoina – do kopania cyfrowych „monet” wystarczył domowy pecet. Koszt wydobycia jednostki BTC był znikomy, podobnie jak jej wartość. Wraz z rozwojem sieci rósł stopień trudności problemów matematycznych wymagających rozwiązania w celu wykopania kolejnych coinów – a równocześnie pobór energii elektrycznej.
Obecnie prąd potrzebny do wykopania jednego bitcoina odpowiada mniej więcej dziewięcioletniemu zapotrzebowaniu pojedynczego gospodarstwa domowego (według danych dla USA). Mimo to operacja wciąż jest opłacalna – a przynajmniej do niedawna była. Jej rentowność ograniczył spektakularny krach, jakiego doświadczyła największa kryptowaluta.
Niższe ceny kryptowalut to niższy pobór energii
Nie było to pierwsze tąpnięcie Bitcoina, ale ostatni spadek był – a właściwie wciąż jest – rekordowy. W listopadzie zeszłego roku jednostka tej kryptowaluty kosztowała ponad 67 tys. dolarów, w drugiej połowie czerwca – niespełna 19 tys. Sądząc po wykresach, nie jest to koniec „zimy” na rynku kryptowalut „Inwestorzy” nie mają wątpliwości, że niebawem nastąpi odbicie, na razie jednak zgrzytają zębami. Z kolei „górnicy” – szczególnie ci mniejsi – wyłączają koparki, żeby nie znaleźć się pod kreską.
Rentowność miningu zależy przede wszystkim od kursu kryptowalut. Im więcej rynek płaci za bitcoina lub inny pieniądz oparty na blockchainie, tym bardziej opłaca się wydobywanie „monet”. Znaczenie mają również ceny energii elektrycznej. Te jednak w wielu miejscach świata są stosunkowo niskie, szczególnie że kopalnie kryptowalut lokowane są często przy elektrowniach zasilanych OZE.
Krach na Bitcoinie zmniejszył zużycie prądu o 70 terawatogodzin
Mimo wszystko istnieje granica, przy której mining przestaje się opłacać. Jak wynika z analizy opracowanej przez Alexa de Vries, ekonomisty z Wolnego Uniwersytetu w Amsterdamie, dla „górników” w USA kopanie przestaje być rentownym zajęciem, gdy kurs Bitcoina spada poniżej 25,2 tys. dolarów – przy założeniu, że przeciętna cena kilowatogodziny w tym kraju wynosi 5 centów. Tę zależność widać na wykresach. W listopadzie, gdy ceny Bitcoina biły rekordy, roczne zużycie energii elektrycznej przez sieć tej kryptowaluty szacowane było na ok. 180–200 terawatogodzin. Po krachu gwałtownie spadło do ok. 130 terawatogodzin.
„Górnicy” przeczekają kryzys?
– Obecne ceny kryptowalut stały się wyzwaniem dla „górników”. Nie tylko ograniczają im możliwość rozwoju biznesu, ale przede wszystkim utrudniają im prowadzenie bieżącej działalności – mówi de Vries. Z tego bynajmniej nie wynika, że minerzy zwiną interes, w który zainwestowali spore sumy. Ceny pojedynczych koparek wahają się od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, a koszty stworzenia całej kopalni idą w miliony. Bardziej prawdopodobne jest to, że „górnicy” zwyczajnie przeczekają kryzys i ponownie uruchomią sprzęt, gdy kursy zaczną rosnąć. – By wpływ środowiskowy Bitcoina realnie się zmniejszył, zapaść na tym rynku musiałaby się znacząco pogłębić – tłumaczy ekonomista.
Mining jest bardziej energochłonny niż górnictwo
To nie pierwszy raz, gdy minerzy znaleźli się w tarapatach, i nie pierwszy raz, gdy kryzys na rynku kryptowalut miał zmniejszyć globalne zapotrzebowanie na energię elektryczną. Nawet jeśli taka zależność występuje w krótkim terminie, to w dłuższej perspektywie sprawy wyglądają inaczej. Bitcoin, choć pozostaje niekwestionowanym liderem rynku, jest jedną z już ponad 2 tys. kryptowalut. Większość z nich nie jest równie energochłonna, ale te największe także osiągają na tym polu niebagatelne „wyniki”.
Przykładowo według danych z marca Ethereum zużywało ok. 112 terawatów energii rocznie (obecnie już „tylko” 46 TWh), podczas gdy zużycie Dogecoina spadło z 6 TWh do nieco ponad 3 TWh w skali roku. Według wyliczeń przedstawionych na łamach „Nature” w 2018 r. mining czterech popularnych kryptowalut: Bitcoin, Ethereum, Litecoin i Monero pochłania więcej energii niż tradycyjne górnictwo na wytworzenie produktu o tej samej wartości rynkowej.
Kopanie jeszcze długo może się opłacać
Choć kryptowaluty nie weszły jeszcze do płatniczego mainstreamu, trudno nie zauważyć, że zyskują one na popularności. Wiele wskazuje na to, że jest to trend długofalowy, którego nie zatrzymają spadki kursów. Co do samej branży „górniczej” – dotychczasowe krachy sprzyjały jej konsolidacji. Miejsce małych i średnich minerów, którym kopanie przestało się opłacać, zajmowali duzi gracze, często łączący siły, by tworzyć wielkie farmy koparek w najodleglejszych zakątkach świata, zapewniających korzystne warunki do prowadzenia tego typu biznesu.
Według wyliczeń de Vriesa do odczuwalnej zmiany jakościowej związanej z kosztami energetycznymi i środowiskowymi miningu mógłby doprowadzić spadek wartości jednostki Bitcoina poniżej 8 tys. dolarów. Jednak nawet wtedy pobór energii utrzymywałby się na znaczącym poziomie 60 TWh w skali roku.
–
Zdjęcie tytułowe: Farma Bitcoina, Shutterstock/tungtaechit