Skończyło się lato, skończył się tym samym dzień polarny w Arktyce, a co za tym idzie – sezon topnienia lodu morskiego. W tym roku ponownie nie został osiągnięty nowy rekord topnienia morskiej pokrywy lodowej. Liderem wciąż pozostaje niedościgniony rok 2012. Jednak jak ostrzegają badacze, to się może wkrótce zmienić. Co więcej, nie skończy się to nowym rekordem, a raczej tym, że lód zniknie.
Słaby sezon topnienia? Raczej nie
Tegoroczny sezon topnienia arktycznego lodu morskiego wielu uzna za słaby, albo po prostu przeciętny. Taki, który pokazuje, że zmiany klimatyczne się zatrzymały. Tym bardziej, kiedy spojrzy się na wykres od lat zbieranych danych satelitarnych. Na wykresie zobaczymy, że sporo już czasu minęło od pamiętnego roku 2012. Tegoroczne wrześniowe minimum nie imponuje.
Każdego roku lód morski sezonowo topnieje, i we wrześniu, kiedy kończy się dzień polarny, osiąga swoją minimalną wartość. To tzw. wrześniowe minimum. Zazwyczaj wypada ono w drugiej dekadzie września. W drugiej połowie września ilość docierającej do wód Oceanu Arktycznego energii słonecznej spada prawie do zera. Kiedy granica lodu znajduje się daleko na północy, blisko bieguna, Słońce w swym pozornym ruchu zachodzi za horyzontem. Woda przestaje już pochłaniać ciepło, a zaczyna je oddawać. Wtedy sezon topnienia się kończy – Ocean Arktyczny zaczyna ponownie zamarzać.
W tym roku wrześniowe minimum według danych Narodowego Centrum Danych Lodu i Śniegu (NSIDC) było szóstym najmniejszym w historii pomiarów. Zasięg lodu morskiego wyniósł 4,23 mln km2. To 0,84 mln km2 więcej niż w 2012 roku, czyli 20 proc. więcej niż wtedy. To nie jest słaby sezon topnienia, kiedy spojrzymy, w jakich warunkach topił się lód. Szczególnie w czerwcu, kiedy w Arktyce było chłodno i dominowało duże zachmurzenie. Chmury blokowały promienie słoneczne, więc woda morska słabo się nagrzewała. W takiej sytuacji topnienie lodu nie przyspieszało. Mimo to i tak sporo się stopiło, co świadczy o sile zmian klimatycznych. Powtórka warunków atmosferycznych z 2007 czy 2012 roku z pewnością doprowadziłaby do nowego rekordu.
Zmiana wiatrów
Jednak taka sytuacja nie będzie trwała zawsze. Ostatnio w opublikowanych na łamach czasopisma Science badaniach możemy się dowiedzieć, że okres niesprzyjający roztopom za chwilę się skończy. W czym rzecz? Chodzi o układy wiatrów zwane dipolem arktycznym. Od 2007 roku trwa pozytywny dipol arktyczny, który według uczonych nie sprzyja długofalowemu trendu spadku zasięgu lodu morskiego. Ten układ z wysokim ciśnieniem nad Ameryką Północną i niskim nad Syberią generuje wiatry, które uniemożliwiają napływ ciepłych wód z Oceanu Atlantyckiego do Arktycznego. „Ta faza trwała około 15 lat. Zbliżamy się do końca” – powiedział oceanograf Igor Poljakow z Uniwersytetu Alaski w Fairbanks. „Lód morski będzie reagował. Istnieje duża szansa na tak szybką zmianę systemu.”
Warto przy tym zaznaczyć, że pozytywny dipol arktyczny w krótkoterminowej perspektywie wzmacnia topnienie. Chodzi tu jednak głównie o okres letni, kiedy układ wiatrów fizycznie wpływa na lód. Pozytywny, inaczej mówiąc dodatni dipol arktyczny wynosi kry lodowe przez Cieśninę Fram. Ta cieśnina to wąski pas oceanu pomiędzy Grenlandią a norweskim archipelagiem Svalbard. W takiej sytuacji wzmocnieniu ulegają letnie roztopy, o ile wyż baryczny nad kanadyjskimi wyspami arktycznymi jest silny. Efekt ten, jak pokazują to obserwacje, ma jedynie krótkoterminowy wpływ.
Wkrótce wszystko się zmieni
W latach 1992-2006 dipol arktyczny znajdował się w fazie ujemnej, z wiatrami w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara nad Ameryką Północną i zgodnym z ruchem wskazówek zegara nad Eurazją. Spowodowało to sprowadzenie większej ilości wody Atlantyku do Arktyki przez Cieśninę Frama. W tym okresie zasięg lodu morskiego w okresie letnim gwałtownie zmniejszał się z roku na rok, zanikając w tempie około 1 mln km2 na dekadę. Po 2006 roku pozostał jeszcze efekt tego dipola, który wraz z ocieplającym się klimatem zaowocował rekordowym topnieniem w 2012 roku.
„Przekroczyliśmy szczyt obecnie pozytywnego cyklu dipolowego w Arktyce i w każdej chwili może on się ponownie zmienić” – powiedział Poljakow. „Może to mieć znaczące konsekwencje klimatyczne, w tym potencjalnie szybsze tempo utraty lodu morskiego w całym arktycznym i subarktycznym systemie klimatycznym”. Tak więc w ciągu najbliższych kilku lat dojdzie do przyspieszenia topnienia lodu. Biorąc pod uwagę postępujące ocieplenie klimatu, kolejna faza spadku będzie większa niż w przypadku tej pierwszej. Efekt tzw. atlantyfikacji, o której jakiś czas temu pisaliśmy, wywrze jeszcze większy wpływ na lód morski niż w ostatnich latach.
Arktyka jest skazana
Inne niedawne, bo tegoroczne badanie przedstawione przez czasopismo Nature pokazuje ponurą perspektywę zaniku lodu morskiego. Perspektywę takiego całkowitego roztopienia i zaistnienia zjawiska, które w języku angielskim nosi skrót BOE – blue ocean event. BOE, czyli wydarzenie niebieskiego oceanu, to nic innego, jak stan, kiedy Ocean Arktyczny po prostu zmienia swoją barwę. Dziś jest biały, bo pokrywa go lód, bez lodu, będzie taki sam jak każdy inny ocean na Ziemi.
O dacie BOE mówiło się już wiele razy. Tak było choćby w przypadku znanego badacza Arktyki prof. Petera Wadhamsa z brytyjskiego Uniwersytetu Cambridge.
Nowe badanie pokazuje, że lód morski może w czasie letniego topnienia zniknąć całkowicie już w latach 30. tego wieku. To około 10 lat wcześniej niż wcześniej zakładano. Co więcej, stanie się to niezależnie od tego, jaką polityką klimatyczną obierzemy. Chyba że faktycznie dojdzie do radykalnej zmiany w emisjach CO2. A takie, o których mówią naukowcy, są nierealne. „Bardzo szybko stracimy pokrywę lodową Arktyki latem, zasadniczo niezależnie od tego, co będziemy robić” – powiedział Dirk Notz, klimatolog na Uniwersytecie w Hamburgu w Niemczech i jeden z pięciu autorów nowego badania. „Zbyt długo czekaliśmy, aby zrobić coś w sprawie zmian klimatycznych, aby nadal chronić pozostały lód”.
Wolna od lodu Arktyka nie oznacza od razu apokalipsy
W ciągu ostatnich 40 lat daleka arktyczna północ ocieplała się już czterokrotnie szybciej niż reszta świata. To zjawisko to naukowcy nazywają wzmocnieniem Arktyki. Polega ono na albedo powierzchniowym. Chodzi o to, że w miejsce białego lodu pojawia się ciemna powierzchnia oceanu, która pochłania energię słoneczną. Różnica między białym, lodowato zimnym lodem Arktyki a ciemną o dodatniej temperaturze powierzchnią Oceanu Arktycznego jest ogromna. Dlatego zmiana temperatur na Dalekiej Północy jest ogromna, gdyż np. w tropikach nie ma mowy o zmianie albedo.
„Nasz wynik sugeruje, że wzmocnienie w Arktyce będzie następowało szybciej i silniej” – powiedział Seung-Ki Min, klimatolog z Uniwersytetu Nauki i Technologii w Pohang w Korei Południowej. „Oznacza to, że powiązane skutki również będą pojawiać się szybciej”. Po prostu im więcej stopi się lodu, tym bardziej wzrosną temperatury w regionie.
Należy zwrócić uwagę, że BOE nie oznacza całkowitego braku lodu. Naukowcy mówią o tym, że część lodu pozostanie, ale de facto biegun północny będzie go pozbawiony. W tym przypadku badacze stosują próg w definicji BOE – to mniej niż 1 mln km2 pokrywy lodowej, co oznacza mniej niż 15 proc. wrześniowego minimum z przełomu lat 70. i 80. XX wieku. Co się wtedy stanie? Konwekcje klimatyczne będą oczywiście poważne, ekstrema pogodowe większe, ale to nie oznacza końca cywilizacji, a tym bardziej końca ludzkości. „Pierwszy niezamarznięty wrzesień na Oceanie Arktycznym, jeśli i kiedy nadejdzie, będzie ważnym naukowym punktem odniesienia, ale nie będzie to jakiś punkt zwrotny” – powiedział Mark C. Serreze, dyrektor NSIDC. Jednak kolejne lata takiego stanu będą oznaczać coraz większe kłopoty dla planety i dla nas samych. Ale na razie może lepiej o tym nie mówmy.
–
Zdjęcie: Kertu/Shutterstock