W teorii, gdy nasz spalający śmieci sąsiad jest przedsiębiorcą, mamy większe pole manewru niż w przypadku osób fizycznych. W rzeczywistości żadna instytucja nie jest w stanie szybko i skutecznie zareagować. Albo prosi o złożenie pisma. Albo odsyła nas do kolejnej instytucji. Opary absurdu zaczynają wówczas przysłaniać trujący dym.
Organem kontrolującym przestrzegania i stosowania przez podmioty (firmy) przepisów o ochronie środowiska, tak samo jak w przypadku osób fizycznych, jest marszałek województwa, starosta oraz wójt,burmistrz lub prezydent miasta. Analogicznie organy te – na podstawie art. 379 Ustawy Prawo ochrony środowiska – mogą upoważnić do wykonywania funkcji kontrolnych pracowników podległych im urzędów marszałkowskich, powiatowych, miejskich lub gminnych lub funkcjonariuszy straży gminnych. Upoważnieni funkcjonariusze mają nawet większe uprawnienia niż w przypadku osób fizycznych, gdyż na teren podejrzanego obiektu mogą wkroczyć przez całą dobę (a nie jak w przypadku osób fizycznych od 6 do 22).
Upoważnionym organem jest najczęściej straż miejska. Kontrole w firmach potwierdza Jacek Bogacki, komendant straży miejskiej w Suchej Beskidzkiej: – Mieliśmy w Suchej Beskidzkiej problem z jedną firmą. Mieszkańcy ciągle zgłaszali, że spalane są tam odpady. Na szczęście firma ta wyprowadziła się z Suchej.
Nie wiemy, gdzie firma się przeniosła, ale istnieje ryzyko, że na nową siedzibę wybrała miejscowość, w której straż miejska nie będzie jej już kontrolować, bo… po prostu jej tam nie ma. Na przykład do Kalwarii Zebrzydowskiej. Gdy w 1. części tekstu <TUTAJ> prosiłem tamtejszy Urząd Miasta o interwencję w sprawie sąsiada, który pali śmieci, urzędnicy nie byli w stanie mi pomóc. Czy fakt, że sąsiad prowadzi działalność gospodarczą coś zmienia?
– Do starostwa może go pan zgłosić. Niech sprawdzą odpady i wychwycą, co z nimi robi. Ma pan większe pole manewru. Do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska też można zgłosić – usłyszałem w referacie gospodarki komunalnej.
Nabrawszy przekonania, że urzędnicy wszędzie rozkładają bezradnie ręce i odsyłają mnie do policji, zatelefonowałem do WIOŚ-ów: w Katowicach, Wałbrzychu i Wrocławiu. Po kilku rozmowach zostałem szybko pozbawiony i nadziei, i argumentów. Podczas rozmów z inspektorami pojawiało się bardzo wiele różnych „ale”, których przykłady zamieszczam poniżej:
– A ten sąsiad to na pewno prowadzi firmę?
– Na pewno.
– Najlepiej, gdyby pan zadzwonił po straż miejską, która dyżuruje 24 godziny na dobę i jest w stanie na zgłoszenie zareagować.
– Ale u mnie nie na straży miejskiej.
– Do urzędu miasta może Pan zgłosić, bo takie uprawnienia ma też Wydział Ochrony Środowiska.
– Urząd miasta mówi, że nie ma uprawnień.
– W małych miejscowościach takimi rzeczami zajmuje się policja.
– Oni twierdzą, że się na tym nie znają.
– Ale są służbą, która może interweniować, bo działa całodobowo. My tam nie pojedziemy przecież na sygnale, tylko przeprowadzimy kontrolę gospodarki odpadami. Nie jesteśmy służbą szybkiego reagowania.
– A nie mogą państwo pojechać tam w ciągu dnia razem z policją?
– Przecież możemy nie trafić na moment takiego a nie innego pozbywania się odpadów.
– To czy w ogóle można coś zrobić w takiej sytuacji?
– Może pan złożyć wniosek z prośbą o przeprowadzenie kontroli. I zastrzec swoje dane jedynie do celów operacyjnych – usłyszałem na koniec, wypowiedziane ze spokojem grabarza.
Uwierzyłem natomiast, że – jak twierdzą pracownicy WIOŚ-ów – „takich zgłoszeń jest bardzo mało” i „pojawiają się incydentalnie”. Krytyczną opinię na temat działań tej instytucji potwierdził przedstawiciel Stowarzyszenia „Płuca Kalwarii”, zarzucając urzędnikom opieszałość. Zdzisław Kuczma z Rybnickiego Alarmu Smogowego – zwolennik prostych, skutecznych rozwiązań i łapania trucicieli na gorącym uczynku – również nie widzi w Inspekcji Ochrony Środowiska wartościowego sojusznika w walce gryzącym, toksycznym dymem. W swoich działaniach stawia na ścisłą współpracę ze strażą miejską oraz mobilizację urzędników na tych obszarach, gdzie strażników nie ma.
W czasie, kiedy zastanawiamy się nad tym, kto jest odpowiedzialny za reakcję i jak skutecznie poskromić spalającego śmieci sąsiada, z tysięcy kominów sączy się trucizna. Niejedna.
– Wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne: począwszy od toksycznego naftalenu po benzo(a)piren – silnie kancerogenny. Dalej: związki azotu w postaci bardzo różnych połączeń – również wywołujące wiele problemów zdrowotnych – wymienia profesor Adam Grochowalski z Politechniki Krakowskiej.
Odnosi się również do doniesień medialnych o wystawianych na sprzedaż meblach – z przeznaczeniem na opał: – Podczas palenia płyt meblowych w powietrzu pojawia się formaldehyd – bardzo silny irytant błon śluzowych. Meble potrafią emitować go stojąc w pokoju. Możemy sobie wyobrazić, co się dzieje, gdy wkładamy je do pieca.
I na tym nie koniec. Są także metale ciężkie – cynk czy ołów – zawarte w farbach. – A do spalania pomalowanego drewna dochodzi bardzo często – dodaje profesor Grochowalski. Wszystko to nie tylko jest emitowane. Bo zanieczyszczenia zawiera również popiół. Ten, który wysypywany jest potem na ziemię, np. aby się nie poślizgnąć, a następnie wydziobywany przez kury. I trudno się dziwić, że potem znajdujemy dioksyny w jajkach.
W odczuciu profesora Grochowalskiego prawda o skrajnej szkodliwości wynikającej ze spalania śmieci jest przez ludzi wypierana – podobnie jak w przypadku palaczy tytoniu. Ten punkt widzenia czasem się zmienia – najczęściej jednak dopiero wraz ze zmianą „punktu leżenia”. Na oddziale onkologicznym.
Fot. erik forsberg/Flickr.