Powodują raka, problemy hormonalne, spadek sprawności układu odpornościowego i zaburzenia w rozwoju płodu. Przedostają się do żywności i ulegają akumulacji w tkankach. Głównym źródłem ich emisji są domowe paleniska, a ściślej: spalane w nich sztuczne tworzywa.
Z chemicznego punktu widzenia wygląda to tak: do dwóch pierścieni benzenowych, połączonych przez dwa atomy tlenu, przyłączone są atomy chloru – od jednego do ośmiu. Taka „kombinacja” określana jest mianem polichlorowanych dibenzodioksyn, zbyt trudnym do zapamiętania, dlatego skracanym do prostszego wariantu potocznego: dioksyny. Kombinacja , a właściwie kombinacje, bo w obrębie polichlorowanych dibenzodioksyn istnieje aż 75 tzw. kongenerów, czyli substancji spokrewnionych ze względu na budowę strukturę lub funkcje. W tym przypadku różnice dotyczą liczby oraz położenia atomów chloru. Jednak terminy „dioksyny” obejmuje również związki dioksynopodobne: polichlorowane dibenzofurany, które posiadają aż 135 kongenerów, oraz polichromowane bifenyle, wśród których 12 posiada charakter dioksynopodobny.
Być może to niezbyt przystępna (również dla niżej podpisanego) dawka informacji, ale w końcu warto wiedzieć, czym oddychamy. Tym bardziej że powyższe składowe smogu należą do najbardziej szkodliwych.
Z komina na talerz
Dioksyny wraz ze związkami dioksynopodobnymi uznawane są za jedne z najbardziej toksycznych substancji w przyrodzie. A dodatkowo jedne z najbardziej „długowiecznych”. Zaliczane są do tzw. „brudnej dwunastki” – grupy niebezpiecznych związków, określanych fachowo mianem trwałych zanieczyszczeń organicznych (TZO), wyjątkowo opornych na rozkład. Dioksyny nie są podatne na działanie utleniaczy, kwasów, światła widzialnego, a nawet podwyższonych temperatur. Degradacji ulegają dopiero w temperaturze powyżej 1,2 tys. °C oraz pod wpływem promieniowania ultrafioletowego.
Między innymi ze względu na swoją trwałość dioksyny z łatwością rozprzestrzeniają się w środowisku i odkładają w tkance tłuszczowej organizmów żywych. W efekcie w najwyższych stężeniach są obecne na wyższych poziomach łańcucha pokarmowego. Sytuacja jest analogiczna jak w przypadku rtęci wykrywanej w rybach morskich: u mniejszych ryby jej stężenie jest nieznaczne, u większych, które żywią się mniejszymi – całkiem duże. Innymi słowy, narażenie populacji ludzkiej na dioksyny ma charakter nie tylko bezpośredni, wynikający z ich obecności w powietrzu, ale również pośredni wynikający z ich przedostawania się do żywności. W konsekwencji stężenie dioksyn w naszym organizmie zależy zarówno od naszego miejsca zamieszkania, jak i naszej diety.
Szkopuł w tym, że miejsce zamieszkania do pewnego stopnia warunkuje również dietę. W zeszłym roku na zlecenie Krakowskiego Alarmu Smogowego eksperci z Laboratorium Analiz Śladowych Politechniki Krakowskiej przebadali zawartość dioksyn w żółtkach jaj. „Surowiec” pochodził od kur hodowanych na wolnym wybiegu w kilku małopolskich i śląskich miejscowościach, gdzie znajduje się wiele źródeł niskiej emisji. Wyniki badań okazały się przytłaczające dla fanów ekożywności. W najlepszym przypadku (jaja z Barwałdu) stężenie dioksyn było równe maksymalnej dopuszczalnej wartości. W najgorszym (jaja z, podobno czystej, Rabki) – prawie czterokrotnie ją przekraczało. Kierownik Laboratorium, prof. Adam Grochowski, skomentował sprawę jednoznacznie. – Przekroczenia te wynikają z procesów spalania. Oznacza to, że to co wylatuje z kominów ma wpływ na to, co spożywane jest w codziennej diecie – powiedział.
Powodują raka i cukrzycę
Niezależnie od tego, czy przyjmujemy je z żywnością czy z powietrzem, dioksyny mogą wyrządzić nam krzywdę. Jeszcze w 1994 r. raport amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) porównywał toksyczność tych związków do toksyczności osławionego środka owadobójczego DDT, wycofanego z użytku na początku lat 70. Od tamtej pory danych na temat szkodliwości dioksyn przybywa. W 1997 r. Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem uznała dioksyny za kancerogen z grupy 1, czyli rakotwórczy „pewniak”. W 2003 r. amerykański Departament Zdrowia stwierdził, że nie istnieje coś takiego jak „bezpieczna dawka” dioksyn lub graniczne stężenie, poniżej którego dioksyny nie stanowią czynnika ryzyka rozwoju nowotworów.
Rzadko bywa tak, że substancje jednoznacznie rakotwórcze nie powodują innego typu szkód w organizmie. Dioksyny nie są tu wyjątkiem. Jak wynika z danych EPA, najsilniejszy wpływ wykazują one na układ rozrodczy, hormonalny, immunologiczny oraz nerwowy. Szczególnie groźna jest przedurodzeniowa ekspozycja na te związki. Może one przyczynić się do upośledzenia rozwoju systemu rozrodczego, odporności organizmu, a także rozwoju intelektualnego. Dioksyny zaburzają również funkcje wydzielnicze trzustki, co może prowadzić do rozwoju insulinooporności, a w konsekwencji – cukrzycy. Mają także wpływ na pracę tarczycy – gruczołu produkującego hormony odpowiedzialne m.in. za prawidłowy rozwój mózgu i wzrost komórek.
Emisja domowa i przemysłowa
Pocieszające jest to, że emisja dioksyn spada. Mniej pocieszające, że w Polsce proces ten postępuje wolniej niż w większości krajów Europy. Z danych Europejskiej Agencji Środowiska wynika, że pod względem redukcji emisji dioksyn do atmosfery znajdujemy się w europejskim ogonie. Gorzej od nas wypadają jedynie Litwa i Malta, które akurat odnotowały wzrosty pod tym względem. Rewelacyjne wyniki osiągnęli Czesi, którym poziom emisji (niegdyś bardzo wysoki) udało się zmniejszyć aż o 97,7 proc. Nasze „postępy” w okresie 1990–2014 wynoszą niespełna 13,5 proc.
Widoki na znaczącą poprawę sytuacji są marne, bo głównym źródłem zanieczyszczenia środowiska dioksynami są procesy spalania, a w przypadku Polski procesy spalania tworzyw sztucznych w domowych piecach. Według raportu Instytutu Ochrony Środowiska emisja dioksyn i furanów z procesów spalania poza przemysłem, czyli m.in. w „kopciuchach”, niemal dwukrotnie przekracza emisję z wszystkich innych źródeł. Istotną rolę z produkcji zanieczyszczeń odgrywa również przemysł, pomijalną – transport drogowy. Dodatkowo, jak wynika z poniższego zestawienia, poziom emisji dioksyn i furanów w latach 2012–2013 wzrósł o 7,3 proc.
Fot. Ella Patenall/Flickr.