– WIOŚ użył urządzenia służąco de facto do wykrywania gazów bojowych, lub substancji których można jako gazy bojowe użyć. I stwierdził, że tego typu związków tam nie znaleziono, więc możemy spać spokojnie. Tego nie wymyśliłby nawet Bareja. Można to ciągnąć dalej, ad absurdum. Na przykład: szkoda że nie użyto licznika Geigera. Okazało by się wtedy, że nie ma podwyższonego poziomu promieniowania jonizującego, czyli nie ma skażenia radioaktywnego. Jakaż ulga! – pisze Jakub Jędrak o pomiarach prowadzonych po pożarze składowiska odpadów w Skawinie. Poniżej cały tekst.
Do długiej listy polskich miejscowości, w których paliły się składowiska odpadów, dołączyła ostatnio Skawina. Jakby sam fakt, że doszło do kolejnego takiego pożaru, był mało bulwersujący, to dodatkowo mamy jeszcze dającą do myślenia postawę Wydziału Inspekcji Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska.
W komunikacie Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego możemy przeczytać, że zastępczyni Naczelnika owego Wydziału „zreferowała podjęte działania (m. in. dokonanie pomiarów jakości powietrza specjalistycznym sprzętem z użyciem skanera RAPID PLUS, pobranie próbek wody z rzeki Skawinka) i zapewniła, że spektrometr nie wykazał obecności substancji niebezpiecznych na poziomie skanowania.”
Czyli było co prawda trochę śmierdzącego dymu, ale wszystko w porządku – odpowiednie służby czuwają, trzymają rękę na pulsie i ogólnie, robią co do nich należy. Skoro tak, to nic tylko się cieszyć, i można spać spokojnie, czyż nie? Jak się Państwo zapewne domyślają, nie jest niestety aż tak różowo.
Choć wczoraj redaktor Borejza komentował już tę wypowiedź, to warto do niej wrócić. O tym, co może zmierzyć ów tajemniczy skaner RAPID PLUS – za chwilę. Na razie przyjrzyjmy się temu, co na pewno, lub z dużym prawdopodobieństwem trafiło do powietrza w wyniku tego pożaru.
Proszę wybaczyć, że piszę o rzeczach oczywistych, ale najwyraźniej dla niektórych urzędników nie są one wcale oczywiste. Przy każdym tego typu pożarze gołym okiem widać gęsty dym – wiadomo więc bez żadnych pomiarów, że stężenia pyłu zawieszonego w okolicy pożaru (przede wszystkim w kierunku, w którym wieje wiatr) będą duże. Pyłu na miejscu chyba nikt nie mierzył, ale mamy całkiem sporo danych z dalszej okolicy, na przykład z czujników sieci Airly.
A teraz najlepsze: co mierzyło urządzenie WIOŚ o wdzięcznej nazwie RAPID PLUS?
Jak słusznie zauważył w komentarzu na profilu Krakowskiego Alarmu Smogowego pan Krzysztof Kubicki: „Wszystko fajnie, tylko RAPID PLUS skanuje ograniczoną liczbę substancji: „Chemical Warfare Agents (CWA)” oraz „important Toxic Industrial Chemicals (TICs)”. Pytanie, czy efekty spalania plastiku (dioksyny) w ogóle są mierzalne przez to urządzenie? Z pobieżnie przejrzanej listy wynika że nie.”
Pan Krzysztof ma rację. To urządzenie na pewno nie nadaje się do identyfikacji dioksyn, ani też wspomnianych wcześniej WWA (tu potrzeba innych technik analitycznych), ani nawet benzenu (a przynajmniej nie ma go na liście), nie mówiąc już o zwykłym pyle.
Jedne z nielicznych substancji, które można by nim wykryć w dymie z płonącego składowiska, to (poza tlenkiem węgla i tlenkami azotu) chlorowodór (jeśli ogień trawił by przedmioty z polichlorku winylu) i cyjanowodór – produkt rozkładu pianek poliuretanowych (o ile te tworzywa by tam były). Może jeszcze akroleinę. I z grubsza tyle.
Lista owych „important toxic industrial chemicals” zawiera przeważnie substancje dość egzotyczne, zazwyczaj o bardzo wysokiej toksyczności. Na przykład tetraetyloołów, stosowany kiedyś jako dodatek do benzyny, na szczęście od dawna w Polsce nie używany. Albo silnie żrący sześciofluorek wolframu. Skąd, u licha, te związki miałyby powstać przy pożarze składowiska plastiku?
WIOŚ użył urządzenia służąco de facto do wykrywania gazów bojowych, lub substancji których można jako gazy bojowe użyć. I stwierdził, że tego typu związków tam nie znaleziono, więc możemy spać spokojnie. Tego nie wymyśliłby nawet Bareja. Można to ciągnąć dalej, ad absurdum. Na przykład: szkoda że nie użyto licznika Geigera. Okazało by się wtedy, że nie ma podwyższonego poziomu promieniowania jonizującego, czyli nie ma skażenia radioaktywnego. Jakaż ulga!
Może nie ma się jednak co śmiać, choćby i przez łzy. Nasz WIOŚ najwyraźniej uważa bowiem że o „obecności substancji niebezpiecznych na poziomie skanowania” możemy mówić dopiero w przypadku ataku gazowego lub katastrofy takiej, jak miała miejsce w 1984 w Bhopalu (Indie), w wyniku której zmarło kilkanaście tysięcy osób. (Jeśli miało by to Państwa uspokoić, informuję że odpowiedzialny za tragedię w Bhopalu izocyjanianu metylu jest na liście substancji mierzonych przez skaner WIOŚ).
Fot. Sarah Kaye/Flickr.