Bezpieczny poziom zanieczyszczeń to fikcja. Badania wskazują, że nawet niskie stężenia substancji toksycznych w powietrzu szkodzą zdrowiu. Normy określane przez organizacje międzynarodowe i instytucje publiczne wskazują jedynie, kiedy zaczyna być naprawdę kiepsko.
Zgodnie ze słynną zasadą Paracelsusa „tylko dawka czyni truciznę”. Maksyma ta świetnie sprawdza się w farmakologii, ale już niekoniecznie w ekologii. Tymczasem mówienie o smogu w kategoriach bezpiecznych poziomów – określenie często używane w odniesieniu do stężeń poniżej progów ustalonych przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) – przypomina trochę stosowanie standardów lecznictwa do takich substancji, jak dioksyny, benzo[a]piren czy rtęć. A to przecież tylko kilka z długiej listy toksyn, którymi oddychamy nad Wisłą co roku od października do kwietnia. Często zresztą dłużej – jeśli temperatury nie dopiszą, jeśli uwzględnić całoroczne zanieczyszczenia transportowe, jeśli zakłady przemysłowe popuszczą z komina lub jeśli wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zapłoną wysypiska. Normy WHO i innych instytucji ustanawiające dopuszczalne poziomy zanieczyszczeń nie powinny nikomu sugerować, że niższe stężenia są bezpieczne. O tym, że tak nie jest, przekonują coraz liczniejsze badania naukowe.
Mały smog, duże problemy
Jednym ze skutków zdrowotnych narażenia na zanieczyszczenia w stężeniach uznawanych za dopuszczalne są wady serca. Tak wynika z tegorocznego badania przeprowadzonego przez naukowców z londyńskiego Queen Mary’s University. Objęło ono 4 tys. osób, z których część mieszkała przy ruchliwych ulicach brytyjskich miast. Ulice, mimo że ruchliwe, „generowały” zanieczyszczenia na poziomie dozwolonym przez wytyczne brytyjskie odpowiadające zaleceniom unijnym. Obrazowanie za pomocą rezonansu magnetycznego pozwoliło uczonym stwierdzić, że Brytyjczycy bardziej narażeni na spaliny mieli powiększone komory serca. To zmiana, która występuje we wczesnych stadiach niewydolności serca. Upośledza ona zdolność naszej „pompy” do zapewnienia efektywnego przepływu krwi w organizmie, co może skutkować rozwojem rozmaitych schorzeń przewlekłych.
Dodatkowo badania krwi wykazały jednoznaczną korelację między zamieszkiwaniem przy ruchliwych drogach a podwyższonymi stężeniami dwutlenku azotu i cząsteczek PM 2.5 w ustroju. – Zaobserwowaliśmy znaczące zmiany w strukturze mięśnia sercowego, nawet przy stosunkowo niskim narażeniu na zanieczyszczenia powietrza – stwierdziła dr Nay Aung, główna autorka badania, w wypowiedzi dla „The Independent”. Wśród następstw zdrowotnych ekspozycji na „bezpieczne” poziomy smogu wymieniła wzrost ryzyka zawału i udaru. Szczególnie zagrożone powikłaniami są osoby, które już zmagają się z chorobami serca. Brytyjski dziennik cytuje wypowiedź 19-letniej Myi Steer, cierpiącej na dziedziczną arytmogenną kardiopatię prawej komory. – Z powodu mojego stanu często mam trudności z oddychaniem, a zanieczyszczenia powietrza dotkliwie zaostrzają ten problem – mówi dziewczyna. – Nie istnieje bezpieczny poziom zanieczyszczeń powietrza ani dla mnie, ani dla nikogo, kto troszczy się o swoje zdrowie – dodaje. I przekonuje, że „wszyscy musimy wpłynąć na rząd, by podjął odpowiednie kroki zaradcze”. My też, tyle że na polski.
Liczy się każdy mikrogram
Badanie opublikowane w czasopiśmie „Circulation” nie jest jedynym wskazującym na złudność przeświadczenia o bezpiecznym poziomie zanieczyszczeń. Według ustaleń uczonych z Holandii wzrost stężenia pyłów PM 2.5 we wdychanym powietrzu o każde 5 proc. przekłada się na wyższe o 7 proc. ryzyko przedwczesnej śmierci wśród narażonych osób. W „odwrotny” sposób zależność przedstawia badanie opisane w zeszłym roku na łamach „New England Journal of Medicine”. Zgodnie z zawartymi w nim wyliczeniami każdy zredukowany mikrogram pyłów zawieszonych w metrze sześciennym wdychanego powietrza przekłada się na zmniejszenie liczby zgonów o 12 tys. w skali roku. W przypadku ozonu zależność ta wynosi 1 ppb (część na miliard)/1,9 tys. zgonów. Autorzy opracowania jednoznacznie przyznali, że po przeanalizowaniu danych dotyczących ponad 61 milionów mieszkańców USA, nie byli w stanie znaleźć „bezpiecznych poziomów” narażenia ani na PM 2.5 ani na ozon,
Analogiczne wnioski płyną z badania opisanego jeszcze w 2013 r. w periodyku „The Lancet Oncology”. Analiza danych epidemiologicznych obejmujących 312 tys. mieszkańców dziewięciu europejskich krajów wykazała, że podwyższone ryzyko rozwoju nowotworów powiązane jest z narażeniem na smog w dowolnym stężeniu. Również znacznie niższym niż uznany za dopuszczalny – lub, jak wyrażają się niektórzy, „bezpieczny” – przez WHO. – Nie znaleźliśmy wartości granicznej, poniżej której takie ryzyko by nie występowało – stwierdził Ole Raaschou-Nielsen z kopenhaskiego Danish Cancer Society Research Centre. W przypadku ekspozycji na pyły PM 2.5 ryzyko rozwoju nowotworu płuc rosło o 18 proc. na każde dodatkowe 5 mikrogramów w metrze sześciennym powietrza. Z kolei każde dodatkowe 10 µg/m³ w przypadku pyłów PM 10 przekładało się na 22-procentowy wzrost ryzyka zachorowania.
Z tego, jak poważnym zagrożeniem dla zdrowia jest smog, zaczęliśmy sobie zdawać sprawę zaledwie kilka lat temu. Jednak nawet świat nauki do pełnego dostrzeżenia skali problemu „dojrzewa” stopniowo. O tym, że bezpieczne stężenia zanieczyszczeń nie istnieją, przebąkiwano już w zeszłej dekadzie, ale dopiero w ostatnim czasie fakt ten zaczęto akcentować mocniej. Warto mieć jego świadomość, by nie zadowalać się zieloną, a tym bardziej żółtą buźką na tablicach informujących o aktualnym stężeniu zanieczyszczeń.
Fot. Zima w polskim uzdrowisku pulmonologicznym. Zdjęcie nadesłane.