Kiedy jedzie się Drogą Krajową 94 z Krakowa do Katowic (lub odwrotnie) to w Olkuszu mija się osiedle mieszkaniowe, które przyciąga wzrok dachami. Te są bowiem niebieskie. Mijałem je wiele razy, zawsze zastanawiając się, o co w tym chodzi, bo samo osiedle nie pasuje do żadnej epoki. Na PRL jest zbyt kolorowe i za mało schematyczne. Do III RP z kolei nie pasuje, bo pod niebieskimi dachami widać jednak wielką płytę.
Aż wreszcie zjechałem z drogi, sprawdzić, co to jest.
I znalazłem zbudowane z wielkiej płyty miasteczko, którego centralnym punktem jest rynek z podcieniami. Nad którym czuwa prawdziwa wieża zegarowa, z powiewającą na jej szczycie „biało-czerwoną”. Z zegarem zaprojektowanym przez mistrzów, którzy dbali między innymi o Zamek Królewski w Warszawie.
Skąd w Olkuszu wzięło się takie miasteczko?
Słowiki, bo tak nazywa się to osiedle, zbudowano dla pracowników Huty Katowice. Robiono to w latach 80. XX wieku, a więc w okresie najgorszego kryzysu gospodarczego PRL. Mimo to starano się zrobić wszystko na tzw. wypasie.
Połączenie kryzysu i chęci przyniosło bardzo ciekawy efekt. Już na pierwszy rzut oka widać to, że klocki, z których składał architekt Waldemar Szarapo były kiepskiej jakości. Ale i to, że nawet mając marne klocki, da się je dobrze poukładać.
Jest więc niby wielka płyta, ale poskładana tak, że niektóre osiedla mające 10-15 lat wyglądają gorzej.
Miasteczko „Słowiki” w Olkuszu
Są – i to może mówi najwięcej o tym, jak sobie wówczas radzono – charakterystyczne niebieskie dachy. Tym „Słowiki” zawdzięczają potoczną nazwę „Smerfy”. Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że ktoś tak je wymyślił, by wyróżnić swój projekt. W rzeczywistości brakowało farby, którą dałoby się pomalować spadziste dachy. Najtaniej udało się dostać niebieską, więc to ją wykorzystano. Robiąc przy okazji „Smerfy”.
I teraz – może to jest w „Słowikach” najciekawsze i dlatego warto je odwiedzić – mimo, że budowano je w gospodarce niedoboru, pod względem rozplanowania, pomysłu i infrastruktury, mogą zawstydzić wiele ze współczesnych projektów. Nawet takich, w których deweloperzy kasują po 15-20 tys. złotych za metr.
Była to wprawdzie jedna ze sztandarowych inwestycji PRL, więc architekt mógł sobie pozwolić na fantazję, ale takich „Smerfów” jest jednak o wiele więcej. Zwykle imponują pomysłem, a ich niedobory są związane ze stosowanymi technologiami oraz tym, że powstawały w gospodarce chronicznego niedoboru.
Oglądając je zastanawiam się zwykle, co mogliby zdziałać polscy architekci, gdybyśmy urządzili sobie kraj tak, by mogli swoje pomysły osiedli mieszkaniowych realizować z podobnym do PRL rozmachem, ale nowoczesną, lepszą technologią. Zamiast wyciskać powierzchnię użytkową-mieszkaniową, jak – niestety – robią to teraz.
Jest to wyjątkowe marnowanie talentów, ale może jeszcze kiedyś urządzimy wszystko tak, że uda się zobaczyć, jak te są wykorzystywane do czegoś więcej niż „wyciskanie” kasy dla deweloperów.
Aha.
Wieżę na „Słowikach” postawiono, bo architekt Waldemar Szarapo, który je zaprojektował, był fanem Tolkiena. Chciał więc wieżę, a po niej puścił bluszcz.