Hutnictwo stali w Polsce jest w kropce. Powodem nie jest bynajmniej nowoczesność zakładów czy brak zapotrzebowania na produkty stalowe. Według think-tanku WISE Europa to brak decyzji na szczeblu branżowym i krajowym odnośnie rozwoju tej gałęzi przemysłu.
Polska ma dwukrotnie większe zapotrzebowanie na stal, niż jest w stanie wyprodukować. W 2022 r. wyprodukowaliśmy 7,4 mln ton stali, jednocześnie importując 13,3 mln ton (World Steel Association). Jesteśmy piątym na świecie importerem netto, czyli krajem sprowadzającym wielokrotnie więcej niż eksportującym. Szybka industrializacja Polski, rozwój budownictwa oraz znaczne inwestycje w infrastrukturę sprawiły, że od 2000 r. zapotrzebowanie na produkty stalowe wzrosło o 82 proc. W kontrze do tego trendu nasze moce produkcyjne zmalały o 22 proc. W jaki sposób znaleźliśmy się w tej sytuacji, skoro jeszcze 30 lat temu Polska przeżywała szczyt produkcji?
Trochę historii
Budowa największych hut w Polsce przypadła na lata 60-te i 70-te, czyli czas największego zapotrzebowania na surowiec niezbędny do odbudowy kraju, charakterystyczny dla gospodarek rozwijających się. W szczytowym momencie krajowa produkcja wynosiła 19,5 mln ton stali rocznie (obecnie 7,4 mln ton). Wysoka produkcja nie rekompensowała jednak niskiej efektywności, ponieważ 30 proc. produkowanej stali zostawało w hutach jako odpady. Nie radziła sobie też z opóźnieniem technologicznym. Podczas gdy inne kraje już w latach 70-tych zaczęły przechodzić z metody produkcji OHF (piec z otwartym paleniskiem) na nowocześniejsze technologie, u nas ostatni piec martenowski wyłączono w 2002 r.
Na spadek rentowności wpłynęły również inne czynniki:
- zapotrzebowanie na komponenty o wyższych wymogach jakościowych (produkcji, których nie mogły sprostać nasze huty),
- zakończenie działalności niektórych gałęzi przemysłu (np. budownictwa z wielkiej płyty czy przemysłu zbrojeniowego).
Ostatecznym gwoździem do trumny było słabe zarządzanie, które doprowadziło do bankructwa i sprzedaży hut prywatnym inwestorom. Kontrowersyjność sprzedaży za bezcen była szeroko nagłaśniana w mediach.
Straciliśmy kapitał, zyskaliśmy na wydajności
Z 26 funkcjonujących w 1989 r. w Polsce hut – w znacznej mierze przestarzałych – pozostało obecnie 8 nowoczesnych zakładów w: Krakowie, Dąbrowie Górniczej, Zawierciu, Rudzie Śląskiej, Gliwicach, Częstochowie, Ostrowcu oraz w Warszawie. Pomimo spadku ilości zakładów, dzięki modernizacji ponad trzykrotnie wzrosła ich wydajność, pozwalając konkurować na rynku europejskim. Co więc, oprócz niedoboru produktów, czyni obecną sytuację niekorzystną?
Opłacalność produkcji stali w Europie poddawana jest nieustannym testom związanym z wprowadzaniem norm emisji zanieczyszczeń oraz sytuacją polityczną w regionie. Ostatecznie niezależny inwestor może zawsze zamknąć działalność przenosząc się na obszar atrakcyjniejszy ekonomicznie. Pytanie, czy warto budować państwowe zakłady, zabezpieczając tym samym obronność kraju?
Hutnictwo i emisje
Przemysł stalowy odpowiada za około 2,5 proc. emisji w Polsce, 5 proc. emisji CO2 w Unii Europejskiej i ok. 7- 8 proc. emisji na całym świecie. Polska wraz z UE plasuje się na dobrej pozycji, jeśli chodzi o niską emisyjność hutnictwa. 53 proc. produkcji w naszym kraju odbywa się metodą EAF – o wiele mniej emisyjną od metody BOH, używanej np. w 90 proc. w Chinach, które odpowiadają za ponad połowę całej produkcji stali na świecie. Huty EAF produkują ok 0,4 tony CO2 na tonę wytworzonej stali. Porównując, dominująca na świecie technologia BF-BOF, emituje 2,2 tony CO2 na tonę stali.
Dlaczego wchodzimy w szczegóły? Niektóre branże wymagają stali bardziej odpornej na przeciążenia (np. przemysł lotniczy) a ta produkowana jest metodą BOF. Z kolei metoda EAF jest metodą wytopu wtórnego. Używa się wtedy złomu, którego w Polsce mamy sporo, a w nadchodzących latach może być jeszcze więcej z powodu zakończenia cyklu zużycia elementów infrastruktury, maszyn czy sprzętu przemysłowego. Które branże chcielibyśmy wspierać produkcją? To jest w zasadzie pytanie o kierunek pewnej części gospodarki.
Środki niedługo się skończą. Hutnictwo jest w kropce
Głównym instrumentem dekarbonizacji sektora stalowego w krajach UE jest system EU-ETS nakładający na producentów obowiązek nabycia uprawnień do emisji CO2. Polska do tej pory była w korzystnej sytuacji, emitując mniej od ilości uprawnień, które dostawała. Czerpała więc dodatkowy zysk ze sprzedaży uprawnień do emisji innym oraz zasilając krajowy Fundusz Modernizacyjny (wspierający, nawiasem, płynność finansową programu dotacyjnego “Czyste Powietrze”). Po 2034 r. ma nie być darmowych uprawnień, a więc dodatkowe pieniądze się skończą.
Pytanie o kierunek, w którym chcemy iść pozostaje otwarte i wymaga rozważenia wielu czynników. Czy chcemy mieć własną produkcję stali, zabezpieczając obronność kraju i rozbudowę niezbędnej infrastruktury? Czy będziemy wykorzystywać w przyszłości złom, czy raczej skupiać się na pierwotnej produkcji, tym samym determinując. które gałęzie przemysłu będą wspierane przez politykę krajową? A może zainwestujemy w najnowsze technologie oparte na wodorze, które są obecnie w fazie testowania?
Jeśli już zdecydowalibyśmy się na budowę własnych zakładów, wymagałoby to wielopokoleniowego, ponadpartyjnego konsensusu, gdyż realizacja inwestycji hutniczych to nie kilka lat, a dekady i olbrzymie nakłady finansowe. Czekamy więc na odważnych, którzy podejmą temat. Być może konkrety poznamy już 22 października, podczas Green Industry Summit, nad którym SmogLab objął patronat medialny.
*Artykuł na podstawie raportu WISE Europa “ Przemysł Stalowy w Polsce. Analiza sektora, wyzwania, wizja przyszłości”. O scenariuszach transformacji sektora stalowego w Polsce można przeczytać TUTAJ.
–
Zdjęcie tytułowe: Chawranphoto/Shutterstock