Gdyby zrobić rachunek sumienia i sprawdzić, gdzie w domu mamy najwięcej plastiku, na pewno padłoby na łazienkę. Każdy żel pod prysznic, szampon, odżywka, szczoteczka do zębów to kolejny plastikowy odpad. Co więcej – trudno jest kupić kosmetyki i chemię domową w jakimkolwiek ekologicznym opakowaniu. Dlatego jeśli chcemy być „less waste” najlepiej jest spróbować samemu zrobić mydło, krem czy proszek do prania. O tym, jak zacząć, opowiada Agnieszka Zdunek – prowadząca warsztaty, bloga i podcast o byciu bardziej eko.
Przed naszą rozmową przejrzałam pani bloga i przepisy na robienie mydła. To strasznie trudne!
Tak naprawdę samo robienie mydła zajmuje 10 minut. Często powtarzam, że jeśli ktoś umie zrobić herbatę, czyli połączyć wodę z suszem herbacianym, to jest w stanie zrobić też mydło. Trzeba jednak mieć świadomość podstawowych zasad BHP, bo przy mydłach sodowych czy potasowych, czyli takich prawdziwych a nie glicerynowych, pracuje się z ługiem. To substancja żrąca, więc możemy się łatwo poparzyć. Każdy, kto się zabiera za robienie mydła, musi się dobrze przygotować, mieć rękawiczki, ochronę na całe ręce i na oczy. Kiedy już to mamy gotowe, reszta nie jest tak trudna.
Powiedzmy, co jest potrzebne, żeby zrobić takie najbardziej podstawowe mydło.
Do zrobienia podstawowego mydła potrzebne są trzy rzeczy – woda, wodorotlenek sodu i tłuszcz, np. oliwa z oliwek. Konieczna jest receptura, bo każdy tłuszcz ma swój stopień zmydlenia. Musimy więc wiedzieć, ile wodorotlenku trzeba dodać do oliwy, żeby powstało mydło. Woda służy do rozpuszczenia wodorotlenku. Mieszamy wodę z ługiem, w odpowiedniej kolejności – czyli dodając ług do wody, nigdy na odwrót. Czekamy, bo woda z wodorotlenkiem się nagrzewa, więc musi ostygnąć. Później tę mieszankę dodajemy do tłuszczu i blendujemy. Kiedy masa już zgęstnieje, wlewamy ją do silikonowej foremki i odstawiamy. Mydło twardnieje przez jakiś czas, po 4 – 6 tygodniach jest już gotowe. W przypadku oliwy trzeba poczekać trochę dłużej, żeby zrobiła się zwarta kostka. Ale jeśli opanuje się już ten podstawowy przepis, można zacząć kombinować i dodawać inne tłuszcze, które szybciej zastygają – na przykład olej kokosowy czy masło shea. Zamiast wody możemy dodać jakiś napar ziołowy. Najważniejsze jest, żeby zawsze wszystko policzyć w kalkulatorze mydlanym, znać proporcje i bardzo ściśle się ich trzymać.
Mydło jest pierwszym krokiem, żeby zacząć robienie własnych kosmetyków?
Mydło to tak naprawdę ostatnia rzecz, bo jest skomplikowane. Podstawowy kosmetyk, od którego można zacząć i który sprawdza się bardzo fajnie, to tonik do twarzy na bazie octu jabłkowego. Jeśli robimy taki ocet sami co jest bardzo proste, możemy nim bez problemu przemyć twarz już po demakijażu. Jeśli go kupujemy, musimy dodać do niego wody albo naparu ziołowego i na próbę przejechać wacikiem (wielorazowym!) po twarzy, żeby sprawdzić, czy nie piecze. Jeśli nie piecze – stężenie jest w porządku. Drugi przykład kosmetyku, który możemy zrobić sami to dwufazowy żel do twarzy. Jest taka azjatycka metoda olejowania twarzy – bardzo prosta, ale czasochłonna. Zajmuje w sumie prawie godzinę. Dlatego wymyśliłam łatwiejszy sposób, którym można ją zastąpić. Wystarczy połączyć betainę kokosową albo betainę z buraka cukrowego z olejem – migdałowym, z dzikiej marchewki, oliwą z oliwek. Powstaje nam dwufazowy płyn, który pięknie zmyje nam makijaż i inne zabrudzenia z całego dnia. To są dwa kosmetyki, które można zrobić w pięć minut.
A na przykład szampon?
Akurat szampon zero waste jest łatwo kupić. Są teraz bardzo popularne szampony w kostce – choć często błędnie nazywane mydłami do włosów. Mydło nie może być stosowane na włosy i nie powinniśmy używać go również na twarz – jest kosmetykiem zasadowym, czyli ma wysokie Ph, na poziomie 8 lub 9. Nasza skóra wymaga potraktowania trochę kwasowego, bardziej neutralnego, o Ph 4-5. Jeśli będziemy myć mydłem włosy, przesuszymy je sobie. Szampony w kostce mają odpowiednie Ph, można je kupić w ekologicznych drogeriach. Można oczywiście też zrobić w domu, ale to już jest bardziej skomplikowane.
Co po szamponie? Jak zastąpić drogeryjną odżywkę? Olejowaniem?
Można olejować, ale olej bardzo trudno schodzi z włosów. Najprościej stosować to, czego używały nasze babcie. Moja mama w PRL, kiedy nie było kosmetyków w sklepach odżywiała włosy naturalnymi sposobami – to jest znane od lat, a teraz, przy okazji mody na ekologię i zero waste wydaje nam się, że to jakieś wielkie odkrycie. To żadne odkrycie, wracamy do tego, co było. Najprostsza odżywka to olej rycynowy, żółtko jajka i oliwa. Nakładamy to na włosy, zakrywamy czepkiem i ręcznikiem, trzymamy jakiś czas, po czym zmywamy. Naturalną odżywkę można zrobić też z siemienia lnianego, które kupimy w każdym sklepie spożywczym. Gotuje się siemię, a powstały „glut” odcedzamy od ziaren i nakładamy na włosy. Internet jest zalany przepisami na naturalne odżywki. Przestrzegałabym jednak przed stosowaniem przepisów z popularnych stron, bo to są niesprawdzone rzeczy, jakieś kopiuj wklej nie wiadomo skąd. Lepiej znaleźć zaufany blog i korzystać z porad kogoś, kto rzeczywiście się zna.
Powiedzmy jeszcze o paście do zębów. Da się ją zrobić w domu?
Da się, ale trzeba to koniecznie skonsultować z dentystą, bo łatwo sobie odmineralizować zęby. Możemy sobie zaserwować choroby dziąseł, o których istnieniu nawet nie wiedzieliśmy. Wiele osób robi swoje pasty na bazie sody oczyszczonej i oleju kokosowego. Ale soda jest składnikiem ściernym, więc ściera nam szkliwo z zębów i podrażnia dziąsła. Dlatego przy paście do zębów zalecałabym jednak kupowanie z drogerii ekologicznych – bo to jest po prostu bezpieczniejsze. Przy okazji chciałabym podkreślić bardzo ważną rzecz – musimy uważać, gdzie kupujemy kosmetyki. Jest coraz więcej dziewczyn, które robią swoje produkty w domu, rodzina i znajomi są zachwyceni, więc zaczynają sprzedawać je też w Internecie.
A takie kosmetyki nie mają sprawdzonych składów.
Właśnie! Takie kosmetyki nie mają atestów, nie wiemy, w jakich warunkach zostały zrobione, co naprawdę jest w składzie. Taka sprzedaż jest nielegalna. Niestety, nie ma w prawie żadnych ułatwień dla małych manufaktur – wielkie firmy kosmetyczne mają takie same obostrzenia, jak małe produkcje domowe. Nie da się tego przeskoczyć, więc kupujący musi zwracać uwagę na atesty.
Szukałam jakiś czas temu w Internecie kosmetyków do makijażu zero-waste. Tego nikt nie sprzedaje. Co więcej – nie znalazłam żadnego przepisu po polsku na przykład na mascarę.
Ja też nigdy nie próbowałam robić kosmetyków kolorowych, bo generalnie nie lubię się malować. Jak już muszę, używam drogeryjnych produktów. Była kiedyś jedna strona w Polsce, gdzie można było kupić składniki do własnych kosmetyków do makijażu, ale też gotowe pudry czy tusze. To rzeczywiście się nie rozpowszechniło. Tak samo jak zresztą kosmetyki w szkle – które mogłyby być rozsądnym zastępstwem dla tych klasycznych. Ale firmom nie opłaca się ich produkować, bo to wymaga dodatkowych badań, kosztów, testów, zezwoleń.
Nawet jeśli coś jest w szklanej butelce, jak na przykład mój fluid, to ma plastikową pompkę.
Te pompki to jest w ogóle problem, bo nie jesteśmy w stanie przez nie wycisnąć całego kosmetyku. Nie wykorzystamy go do końca, coś tam na dnie zawsze zostanie. O ile plastikową butelkę możemy przeciąć, tak szklanej już nie potłuczemy, żeby dostać się do resztki kosmetyku. Pompki są też często zamocowane tak, że nie da się ich odczepić, więc trudno jest nam taką butelkę wrzucić zgodnie z zasadami recyklingu – czyli szkło i plastik osobno.
W domu można robić nie tylko kosmetyki, ale też na przykład proszki do prania. Taki proszek rzeczywiście pierze?
Naturalne proszki do prania nie są tak skuteczne jak te drogeryjne, bo nie mają tylu środków wybielających i antyzbrylających. Ale domowy proszek jak najbardziej wypierze nam ubrania, ja stosuję od lat i nie narzekam. Robi się go z trzech składników – szklanki płatków mydlanych, które można kupić w Internecie (niektóre zawierają olej palmowy, lepiej zwracać uwagę na skład i wybierać te, w których go nie ma), szklanki sody oczyszczonej, najlepiej kalcynowanej, czyli wyprażonej w piekarniku i jednej szklanki boraksu. To mieszamy i wychodzi nam proszek. Do białego prania warto dosypać jeszcze łyżkę nadwęglanu sodu. Uporczywe plamy z trawy czy krwi najlepiej jest zmywać mydłem kokosowym. Ma ono niesamowite właściwości czyszczące.
Sprząta pani wykorzystując wyłącznie swoje produkty?
Kupuję jedynie płyn do mycia naczyń – moje płyny nie wychodzą i po kilku próbach dałam sobie spokój. Ale do mycia podłóg sprawdza się woda i ocet spirytusowy. Do tego dodaję olejek eteryczny. Zapach octu ulatnia się po 5 minutach, zostaje sam zapach olejku. Do czyszczenia wanny albo zlewu nadają się płatki mydlane z sodą oczyszczoną. Dolewamy wody, żeby powstała nam papka i nią czyścimy zabrudzoną powierzchnię. Efekt jest naprawdę bardzo dobry. Jakiś czas temu w Internecie krążył przepis na uniwersalny środek do armatury, zalecający wymieszanie sody z octem. Bzdura! Ocet jest kwasem, soda zasadą, jak się to pomiesza, to się zneutralizują. Powstanie nam efektowny wulkan, ale bez właściwości czyszczących.
Co panią skłoniło do robienia kosmetyków? Alergia? Próba bycia zero waste?
Moja droga zaczęła się od świec sojowych. Szukałam sposobu na kreatywne spędzanie wolnego czasu. Zaczęłam od tych świec, potem trafiłam na artykuł o kosmetykach i o mydłach. I te mydła okazały się być moją największą miłością. O ile zrobienie kremu jest dość przewidywalne, to mydło jest tajemnicą. Zawsze wyjdzie inaczej. A zero waste? Wydaje mi się, że zawsze byłam less waste, zanim nawet to się tak nazywało. Jestem z Poznania, my tu jesteśmy bardzo oszczędni, więc to przyszło do mnie naturalnie. Zawsze piłam wodę z kranu, nieosoloną wodą spod ziemniaków podlewałam rośliny, zakręcałam kran na czas mycia zębów. Do pewnego momentu nie zdawałam sobie nawet sprawy z bycia less waste. Nigdy nie będziemy zero waste, to model, do którego dążymy, ale osiągnęlibyśmy go może jedynie żyjąc w lepiance bez elektryczności. Chodzi o to, żeby ograniczać jednorazówki, nosić swoją torbę na zakupy, nie marnować jedzenia. Kosmetyki to kolejny krok.
W kosmetykach robionych domowo czegoś brakuje? Nie tęskni pani za płynem do kąpieli z marakują, kokosem i cytryną?
Akurat zapachy sobie mogę dodać sama, są łatwo dostępne. Brakuje mi jednak kolorów w łazience. Zanim zaczęłam robić własne kosmetyki, miałam dwa szampony w kolorowych butelkach, jakieś kremy, peelingi. Z przyjemnością patrzyłam na te butelki i etykiety. Teraz szampon trzymam w tej samej niebieskiej butelce od dwóch lat, myjąc ją przy kolejnych napełnieniach. Jakby tak popatrzeć na moją półkę, to jest tam szampon w kostce, mydło, krem, tonik, płyn do demakijażu, pasta do zębów i szczoteczka. To wszystko. Jak się wchodzi do łazienki, jest trochę smutno. Ale to chyba niewielki minus, prawda?
Agnieszka Zdunek – prowadzi bloga Jestem zielona oraz pierwszy w Polsce ekologiczny podcast „Jest zielono”. Organizuje także warsztaty z dbania o zdrowie i urodę w zgodzie z naturą. Mieszka w Poznaniu.
Zdjęcie: SpelaG91/Shutterstock