„Powiedzmy to jasno: jesteśmy krajem mocno deficytowym, jeśli chodzi o wodę. Tego ubóstwa nie odbieramy tak, że nie ma wody w kranach, że nie mamy wody do mycia. Jeszcze. Bo wraz z pustynnieniem kraju to też może się pojawiać” – mówi nam hydrolog i hydrodynamik prof. Paweł Rowiński. Wiceprezes Polskiej Akademii Nauk pyta: „Słyszała kiedyś pani, żeby w programie politycznym na pierwszy, albo chociaż drugi plan, wychodziła gospodarka wodna? Wszelkie inwestycje na gospodarkę wodną są niezwykle kosztowne, a więc nielubiane i niewygodne, ale jednocześnie niezbędne”.
Karolina Gawlik: Czy kryzys w Skierniewicach jest symbolem tego, co nas czeka w przyszłości w Polsce, jeśli chodzi o dostęp do wody? Mimo że już trochę zapomnieliśmy o całej sytuacji.
Prof. Paweł Rowiński: Zapomnieliśmy, bo szum informacyjny jest wtedy, gdy coś się wydarzy i to dotyczy zarówno suszy, jak i powodzi. Kiedy przechodzą, przestajemy się nimi przejmować i przygotowywać do następnych. To chyba polska specyfika, a na pewno specyfika polskiej polityki, której brakuje dalekowzroczności. O pustynnieniu Polski też już mówimy od dłuższego czasu, tylko nie często – i to jest cały problem. Chodzi o degradację gleb w miejscach, gdzie mamy obszary suche, półsuche, okresowo suche. Jest to spowodowane zarówno czynnikami antropogenicznymi, gospodarką wodną, jak i czynnikami klimatycznymi.
Zacznijmy od klimatu.
Im bardziej będziemy realizować negatywne scenariusze klimatyczne na poziomie polityki państw, tym klimat będzie się zmieniał w kierunku wyższych temperatur, dłuższych okresów suchych oraz gwałtownych zjawisk. I to nie jest tak, że dni gorące odczuwamy akurat w tej chwili i dlatego o tym rozmawiamy – statystycznie w każdym roku jest ich coraz więcej. W latach 70-tych, dni powyżej 30 stopni C, było średnio około czterech w ciągu roku. Teraz ta średnia wynosi 13 dni. Widać, że problem narasta – zarówno jeśli chodzi o liczbę tych dni, jak i wysokość temperatur. Jednocześnie okresy suche nie wykluczają gwałtownych, intensywnych opadów, które coraz częściej występują i będą występować. Będziemy mieli coraz mniej deszczów, które do tej pory znaliśmy. Widzimy już teraz, że jak pada, to jak w tropikach. Pojawiają się podtopienia, powodzie miejskie, gradobicia, nawet trąby powietrzne. Musimy się do nich przyzwyczajać.
Podtopienia i powodzie są, ale jeśli chodzi o dostępność wody, to Polska nie wypada chyba najlepiej.
Powiedzmy to jasno: jesteśmy krajem mocno deficytowym, jeśli chodzi o wodę. Co roku podczas Światowego Dnia Wody wydawane są raporty UNESCO dotyczące zasobów wodnych, ostatni dotyczył wykluczeń z tym związanych. Oczywiście nie można w nim porównywać Polski do krajów afrykańskich, gdzie na rodzinę przypada codziennie 19 litrów wody do wszystkiego, ale jesteśmy wymieniani wśród nielicznych krajów europejskich zagrożonych deficytem wody. Słowem: na miarę Europy, jesteśmy krajem ubogim w wodę. Tego ubóstwa nie odbieramy tak, że nie ma wody w kranach, że nie mamy wody do mycia. Jeszcze. Bo wraz z pustynnieniem kraju to też może się pojawiać.
Dlaczego wody gruntowe opadają?
Wody gruntowe opadają nie tylko na skutek zmian klimatu, ale też obecnej gospodarki wodnej. Mniejsza ilość wody – głównie powierzchniowej – wpływa również na jej jakość i to również ogromny problem Polski. Jeszcze raz – jeśli chodzi o ilość wody, to w stosunku do innych państw europejskich, jesteśmy pod koniec listy. Na osobę przypada w naszym kraju poniżej 1600 m3 wody na rok. Jest to wskaźnik trzy razy mniejszy od średniej europejskiej . Przyjmuje się, że wskaźnik dostępu do wody niższy od 1500 m3 na rok na osobę wywołuje poważne perturbacje w gospodarowaniu zasobami wodnymi. Możemy się porównywać z krajami z południa Europy i wraz z wyższymi temperaturami ten problem będzie się nasilał. Przybywa miejsc, w których będziemy musieli się przyzwyczaić do alarmów pod tytułem: nie podlewamy ogródków, trawników. Wody będzie po prostu za mało.
Jaki jest największy błąd, jeśli chodzi o polską gospodarkę wodną?
Nie nauczyliśmy się całościowego, holistycznego spojrzenia. Mówimy o ochronie przed powodzią i suszą, które są zjawiskami ekstremalnymi, a oprócz tego mamy przecież cały szereg innych dni w roku, w których musimy tę gospodarkę odpowiednio planować. Mówię o gospodarowaniu wodami w stanach normalnych. Wszystkie pomysły są mało zintegrowane w czasie i przestrzeni. Podchodzimy do problemu tradycyjnie: jak ma nastąpić powódź, podnosimy wały; mimo że wraz ze zmianami klimatu zmieniają się statystyki i nie ma tak wysokich wałów, które wytrzymałyby każdą powódź. Możemy sobie więc wyobrazić, że im bardziej je podnosimy, tym może nas czekać większa katastrofa. Tymczasem Holandia wydała olbrzymie pieniądze po to, żeby dawać rzekom więcej przestrzeni. Rzeka czasami musi wylać. Wylewy w wielu obszarach – tam, gdzie nie powoduje to ogromnych strat materialnych – to zjawisko pozytywne, ożywiające przyrodę, zasilające system. Powodzie są czymś bardzo naturalnym, a my powinniśmy nauczyć się z tym żyć. Jeśli rzeka jest utrzymywana w sposób naturalny, woda wylewa w bezpieczniejszy sposób.
Po drugie, nie przewidujemy mądrych miejsc na retencję wody. Przy wspominanym przeze mnie deficycie wody, retencjonowanie ma kapitalne znaczenie. Realne zasoby wodne Polski w okresie suchym szacuje się nawet na 250 m3 na rok na osobę. Poziom tego wskaźnika jasno dowodzi, jak niezbędne jest retencjonowanie wody i ciągły monitoring stanu ilościowego i jakościowego jej zasobów. Ja już nie mówię o bardzo ważnych zbiornikach retencyjnych, które u nas gromadzą zaledwie 6 proc. wody, podczas gdy w innych krajach to przynajmniej trzykrotnie większe ilości. Mówię o małej retencji, gdzie ta woda może rzeczywiście wylać – małe zbiorniki, oczka wodna, torfowiska, starorzecza, nadrzeczne lasy łęgowe. Musimy się nauczyć, co zresztą pięknie pokazuje Skandynawia, że również miasta muszą mieć olbrzymie obszary zielone – konstruowane w taki sposób, żeby tę wodę można było zatrzymywać na jakiś czas. Jak wszystko wybetonujemy, to woda spływa, marnuje się. W każdym obszarze – od zintegrowanej gospodarki, do gospodarki na poziomie miast i adaptacji do zmian do klimatu, nie mamy w Polsce tych elementów. Zapomniano również o partycypacji społeczeństwa w zarządzaniu zasobami wodnymi, nie wprowadzamy procedur, które by motywowały do racjonalizacji zachowań użytkowników wód.
Czy gospodarka wodna jest poważnym tematem w polityce?
Mamy niesamowicie skomplikowane prawo wodne. Nie wiem, ilu jest w Polsce specjalistów, którzy byliby w stanie się przez to przegryźć. Liczy setki stron, jeśli dodamy plany gospodarowania wodami w poszczególnych dorzeczach, to mówimy już o wielu tysiącach. W wielu miejscach nasze prawo jest dalekie od europejskiej dyrektywy wodnej. Jeśli chodzi o np. gospodarowanie rzekami, przeszliśmy spod Ministerstwa Środowiska do Ministerstwa Gospodarki Wodnej i Żeglugi Śródlądowej, co ma dość symboliczne znaczenie – pokazuje, jakby rzeki służyły jedynie żegludze i budowaniu nowych dróg wodnych. A one służą wielu innym celom.
Niedawno przeprowadzono sondaż dotyczący zmian klimatu. Społeczeństwo okazało się mądrzejsze od polityków, bo świadomość na ten temat jest duża. Z tym że nie jesteśmy edukowani i uczeni, jak w związku z tym postępować. Tym bardziej jeśli chodzi o gospodarkę wodną… Nie jestem specjalistą od programów szkolnych, ale wydaje mi się, że dzieci i młodzież nie są uczone oszczędzania wody i dbania o jej czystość. Woda jest, bo jest. Odkręca się kran i jest. Trochę kosztuje, więc czasem rodzice pilnują, żeby jej za dużo nie lać, ale świadomość społeczna na ten temat jest niska. Nawet gdy państwo zadajecie nam pytania i mówicie, że „słyszy się, że Polska jest krajem deficytowym w wodę”, tymczasem my to po prostu powinniśmy wszyscy w kraju wiedzieć, a nie gdzieś usłyszeć! To powinna być kluczowa informacja: jesteśmy krajem bez nadmiaru wody, a ta pozostała, często jest brudna. Ostatni raport GUS pokazuje, że tylko 178 polskich rzek ma stan dobry, a 1452 stan zły. Podobnie jest w jeziorach: z jednej strony zachwycamy się krajobrazem mazurskim, ale jakość tej wody w jeziorach jest kiepska. Tylko 148 jezior ma wodę dobrej jakości, a 642 zły. A powinniśmy móc pić z tych źródeł, wody powierzchniowe to główne źródło wody pitnej – my w celu uzyskania wody pitnej często oczyszczamy po prostu ścieki.
A co z tą polityką?
Tam, jeśli chodzi o środowisko, widzimy ogromną przepaść. Zawsze wybijają się sprawy doraźne, a zarówno klimat, jak i gospodarka wodna, to nie są sprawy do rozwiązania w rok, dwa. Nie stanowią więc przedmiotu dyskusji, bo rozwiązania tych problemów nie przynoszą chwały w czasie trwania jednej kadencji. W związku z tym politycy spychają je na dalszy plan. Wszelkie inwestycje na gospodarkę wodną są niezwykle kosztowne, a więc nielubiane i niewygodne, ale jednocześnie niezbędne! Słyszała kiedyś pani, żeby w programie politycznym na pierwszy, albo chociaż drugi plan, wychodziła gospodarka wodna, czy też adaptacja do zmian klimatycznych? Poza tymi pomysłami, że budujemy nową drogę wodną lub przekop, jak w przypadku Mierzei Wiślanej, która na razie spowodowała wycinkę dużej powierzchni lasu. Statki będą docierać do Elbląga, ale co one będą wozić? Jakie statki? To kompletnie nie jest przemyślane. Już nigdzie nie traktuje się rzek jako miejsca do taniego transportu, to miało sens sto lat temu. Kraje, które mają drogi wodne sprzed lat, jeszcze z nich korzystają, ale to zwykle 1-2 proc. całego transportu danego kraju. Szacuje się, że szlak wodny na Wiśle przejmie mniej niż 1 proc. transportu. Chyba nie tędy droga.
Co ja, jako przeciętny obywatel, mogę zrobić, oprócz oszczędzania wody?
Można dużo robić na poziomie edukacji, żeby nasze dzieci wiedziały znacznie więcej. Wydaje mi się, że młode pokolenie już ma większą świadomość. Mówimy o kilku sprawach jednocześnie: klimat, woda, smog. Przez nacisk społeczny politycy zaczynają pewne rzeczy zmieniać – jeszcze kilka lat temu o smogu mówiło się jako o wyimaginowanym problemie, a teraz już o zagrożeniu, z którym musimy sobie jakoś radzić. Po drugie, zawsze mamy kartkę wyborczą, więc powinniśmy zwracać uwagę, czy głosujemy na polityków, zwracających uwagę na środowisko. Wystarczy poobserwować, w których krajach ta gospodarka wodna jest bardzo istotna – cała Skandynawia, Holandia, Niemcy – czyli tam, gdzie świadomość społeczna jest duża. My do tego jeszcze nie dojrzeliśmy. Patrzymy na to, żeby tanio kupić ser, chleb. Tylko że na ten chleb gdzieś muszą rosnąć zboża. Susze będą mieć wpływ na ceny. Zresztą, już mają. Pamiętamy, jak w ostatnich tygodniach było głośno o cenach pietruszki.
Kto powinien zacząć naprawiać te błędy na poziomie administracji publicznej?
To musi się zadziać na poziomie rządu i parlamentu, dlatego że wszystkie inwestycje, jeśli chodzi o wodę, są kosztowne. Z tym że jeśli popatrzymy na przykład na problem korozji, przemyślana gospodarka wodna może być również źródłem oszczędności. Amerykanie wyceniają straty dotyczące korozji na kilka procent swojego dochodu narodowego. Polska ma w Europie najwyższe straty, jeśli chodzi o sieć wodociągową. Miejsca z wyciekającą wodą, awarie wodociągowe to strata ogromnych pieniędzy, które można zaoszczędzić. W Polsce mamy ponad jedną awarię sieci wodociągowej na rok na kilometr, podczas gdy np. Austria takich awarii ma 0,14. To tylko oczywiście jeden przykład.
Czysta woda ma kapitalne znaczenie dla naszego bezpieczeństwa i zdrowia. Kiedy mówimy o przyszłości, musimy pomyśleć o scenariuszach klimatycznych, dostosować do nich gospodarkę wodną, ekonomię, odchodzić od gospodarki emisyjnej – węglowej. To nasza racja stanu. To wszystko naczynia połączone. Trzeba byłoby zrobić sondaż wśród polityków, czy zdają sobie sprawę, że mamy problem z wodą – pod względem ilości, jak i jakości. Całe środowisko, w którym żyjemy, w tym woda, to centralny problem, również gospodarczy. Jak do tego dojdziemy, powinniśmy zacząć myśleć o bardzo poważnych programach. Są gremia ludzi, którzy się na tym znają, więc może trzeba je zacząć poważnie słuchać.
W Indiach dochodzi do ulicznych walk o wodę. Czy jeśli nie otrząśniemy się w Polsce, taki scenariusz też może nas czekać?
Woda jest czynnikiem konfliktogennym, niezwykle ważnym i niewątpliwie nas czekającym. Chociażby z tego powodu, że wraz ze znikającą wodą, pojawią się problemy migracyjne. Nie poradziliśmy sobie z ostatnim problemem migracji, w Polsce okazał się on nierozwiązywalny. A to pikuś w porównaniu do tego, co nas czeka w związku ze zmianami klimatycznymi i kłopotami z wodą. Musimy przeciwdziałać, póki jeszcze możemy wdrożyć sensowną politykę. Powtórzę: woda będzie głównym przedmiotem konfliktów zbrojnych na świecie.
Najgorszy scenariusz jest taki, że brakuje pożywienia, jego ceny są ogromne, dochodzi do niepokojów społecznych. A jaki jest ten lepszy? Jeśli rzeczywiście przypilnujemy polityków w kwestii gospodarki wodnej.
Najgorzej to się położyć i płakać, bo bardzo dużo rzeczy można zrobić. Rysuję pewne pesymistyczne scenariusze, ale wydarzyło się też sporo dobrego: woda w Wiśle jeszcze kilkadziesiąt lat temu była ściekiem. Zbudowano dużo oczyszczalni. Chodzi jednak o to, żeby inaczej postawić priorytety w gospodarce. Jeśli będziemy przeciwdziałać zmianom klimatu, to nie dojdzie do jeszcze bardziej drastycznych susz i powodzi, mimo że tego procesu do końca nie zatrzymamy. Ekstremalne zjawiska nas czekają, ale można się do nich przygotowywać. Musimy działać już. Mówić politykom, że dla nas to ważne problemy. Młodzi ludzie zaczynają to czuć, wiedzieć, odwracają się od polityki, bo jej przedstawiciele nie mówią o tym, co jest dla nich ważne – kolejny dowód na to, że polityka nie nadąża. Możemy być optymistami, jeśli zmądrzeje społeczeństwo, a wraz z nimi politycy.
Bo na razie słyszymy, że skoro są powodzie, to woda jest.
No właśnie, dlatego edukacja to wspólny problem, także mediów. Tak jak powiedziałem: długie okresy suche nie wykluczają powodzi, to prosta fizyka. Ta para wodna, której w cieplejszym powietrzu jest więcej musi się zamienić w opady. Z drugiej strony, nie będzie tyle opadów śniegu, a więc nie będzie wody na wiosenne roztopy. To wszystko naczynia połączone w przyrodzie. I każde pół stopnia ma na to wpływ.
***
Przydatne linki:
UN WORLD WATER DEVELOPMENT REPORT
RAPORT O WODZIE „GAZETY WYBORCZEJ”
FOT. Katho Menden/Shutterstock