Udostępnij

To już prawdziwa seria. Ukraina uderza w czuły punkt Putina

01.09.2025

Ukraińcy znów intensywnie atakują rosyjski przemysł paliwowy, niszcząc za pomocą dronów rafinerie, rurociągi i terminale gazowe. Ocenia się, że ataki te już ograniczyły moce przerobowe rosyjskich rafinerii o kilkanaście procent. Jeśli kampania ta będzie prowadzona w dalszym ciągu w sposób tak systematyczny i skuteczny, może zdewastować rosyjską gospodarkę a nawet przyspieszyć upadek Putina.

W ciągu ostatnich miesięcy co chwilę dochodzą do nas informacje o tragicznym bilansie rosyjskich ataków na ukraińskie miasta. Rosyjskie drony i rakiety trafiają w budynki mieszkalne, powodując straty wśród ludności cywilnej. Skala i używane środki techniczne są inne, ale co do zasady ataki te nie różnią się od hitlerowskich nalotów na Warszawę lub Londyn – celem jest sterroryzowanie i złamanie ducha Ukraińców.

Ukraina również atakuje terytorium Rosji z powietrza. Ukraińskie ataki są jednak nie tylko nieskończenie bardziej etyczne niż rosyjskie, ale też prawdopodobnie dużo bardziej skuteczne, jeśli chodzi o rozstrzygnięcie wojny na własną korzyść. Ukraina atakuje bowiem instalacje przemysłowe. I to nie byle jakie.

30 sierpnia celem stały się rafinerie ropy naftowej w Krasnodarze na południu Rosji i w Syzraniu w obwodzie samarskim. Z kolei w nocy z 27 na 28 sierpnia Ukraińskie drony bojowe z powodzeniem zaatakowały dwie inne rosyjskie rafinerie — jedną w Samarze, drugą w miejscowości Afipskij w Kraju Krasnodarskim. 29 sierpnia pojawiły się doniesienia, że w wyniku tych ataków rafineria w Samarze wstrzymała produkcję.

Parę dni wcześniej ofiarą ukraińskich bezzałogowców stała się (nie pierwszy raz zresztą) rafineria w Nowoszachtyńsku w obwodzie rostowskim.

Pożary rafinerii to naprawdę spektakularne widowiska. Bardzo widowiskowa była też jednak eksplozja w terminalu gazowym w Ust-Łudze (niedaleko Sankt Petersburga), trafionego przez ukraińskie drony 24 sierpnia. Warto zwrócić uwagę na to, że mówimy tu o miejscach położonych setki kilometrów od granic Ukrainy.

Między 2 a 24 sierpnia Ukraina przeprowadziła w sumie co najmniej kilkanaście uderzeń na rosyjską infrastrukturę paliwową, przede wszystkim rafinerie. Analitycy szacują, że spowodowało to wyłączenie z użytku co najmniej 17 proc. całkowitych mocy przerobowych Rosji. To równowartość 1,1 miliona baryłek ropy dziennie. Jednak szacunki te są z pewnością zbyt niskie, bo pochodzą jeszcze sprzed ataków na zakłady w Samarze, Afipskim, Krasnodarze i Syzraniu.

Podobne ataki zdarzały się też wcześniej, ale teraz Kijów wyraźnie zwiększył intensywność działań. Ataki są skoordynowane i powtarzane. Rafinerie nie mają czasu, by naprawić szkody wyrządzone przez poprzedni atak, zanim nastąpi kolejny. A przecież utrata – nawet jeśli przejściowa – tak znacznej części przemysłu paliwowego ma bardzo wymierne, poważne konsekwencje.

Kolejki na stacjach benzynowych i racjonowanie paliwa

Choćby braki na rynku wewnętrznym. Na wielu stacjach benzynowych w różnych częściach Rosji zabrakło paliwa, a ceny osiągnęły rekordowe poziomy. Kierowcy muszą stać w kolejkach godzinami. Już teraz w niektórych miejscach paliwo jest racjonowane – stacje wprowadzają limity sprzedaży. Niedobory paliwa szczególnie mocno dotykają odległe regiony, w tym rosyjski Daleki Wschód, południe kraju i anektowany Krym.

Doszło więc do paradoksu: kraj, który jest energetycznym supermocarstwem, ma problem z zaopatrzeniem swoich obywateli w benzynę. By zabezpieczyć rynek krajowy, rosyjski rząd był zmuszony już ponad miesiąc temu wprowadzić zakaz eksportu paliw.

Braki na stacjach benzynowych, o ile będą się utrzymywać, mogą być dodatkowym czynnikiem powodującym wzrost niezadowolenia społecznego – przynajmniej w niektórych regionach Rosji. Dodatkowym, bo najważniejsze są tutaj różne inne – pośrednie i bezpośrednie – konsekwencje wojny rosyjsko-ukraińskiej. A konsekwencje te są zwykle znacznie dotkliwiej odczuwane na prowincji i przez nie-rosyjską ludność Federacji.

Zniszczyć rdzeń rosyjskiej gospodarki

Jednak ważniejsze jest co innego. Utrata znacznej części infrastruktury przeznaczonej do przetwarzania, ale też wydobycia, transportu i eksportu ropy i gazu byłaby bolesna dla każdego państwa. Jednak w przypadku kraju takiego jak Rosja, gdzie ogromna część wpływów do budżetu pochodzi właśnie ze sprzedaży węglowodorów, byłaby to absolutna katastrofa.

Gdyby więc Ukraińcom udało się kontynuować obecną kampanię z równymi co do tej pory sukcesami, oznaczałoby to zniszczenie – w dużej mierze – ekonomicznych podstaw funkcjonowania Federacji Rosyjskiej.

A nie jest to wykluczone, choćby dlatego, że Ukraińcy wciąż rozwijają swoje możliwości wojskowe. Obok coraz bardziej zaawansowanych dronów mają też do dyspozycji pociski manewrujące własnej produkcji – choćby niedawno pojawiły się doniesienia o nowym nowej ukraińskiej broni tego typu o nazwie Flamingo.

Ostatnio ogłoszono też, że Stany Zjednoczone chcą sprzedać Ukrainie ponad trzy tysiące pocisków ERAM (Extended Range Attack Munition). Jeśli administracja Trumpa zgodziłaby się na użycie ich na terytorium Rosji (co niestety jest dość wątpliwe), Ukraińcy dostaliby dodatkowe, bardzo skuteczne narzędzie do atakowania rosyjskich rafinerii i innych obiektów o znaczeniu strategicznym. Przynajmniej tych, które znajdują się w zasięgu ERAM-ów (250-290 mil).

Oczywiście, zakłady i instalacje znajdujące się na Syberii czy na Dalekim Wschodzie są na razie poza zasięgiem ukraińskich uderzeń. Inaczej sytuacja wygląda jednak w europejskiej części Rosji.

Sankcje, od których nie da się wykręcić

Największym zagrożeniem dla ukraińskiej kampanii „dronowania” rosyjskiej infrastruktury energetycznej może być jednak… Donald Trump. Obecny Prezydent USA znany jest ze swojego zadziwiająco pobłażliwego i wyrozumiałego podejścia do Rosji, a do Władimira Putina w szczególności. Istnieje spore ryzyko, że Trump — być może na prośbę Putina — może zarządać od Ukraińców wstrzymania nalotów w ramach „gestu dobrej woli” przed kolejną rundą „negocjacji pokojowych” między Ukrainą i Rosją. Oczywiście, Trumpowi łatwiej jest zmusić do tego Ukrainę niż wymusić na Rosji zaprzestanie nalotów na ukraińskie miasta.

Jednak na razie kampania na szczęście trwa w najlepsze. Sami Ukraińcy z właściwym sobie poczuciem humoru określają często swoje ataki na rosyjską infrastrukturę naftowo-gazową „sankcjami”. Żart to gorzki, bo przypomina, że Zachód już dawno powinien nałożyć na Rosję, a także na kraje kupujące od niej ropę, różne dodatkowe sankcje.

A skoro nie nakłada, to Ukraińcy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. I nałożyć sankcje, od których nie ma odwołania. Prawa fizyki i chemii to przecież nie prawo międzynarodowe, które można obejść lub złamać. To, co wybuchło i spłonęło, samo się z powrotem nie złoży w działającą całość.

Tego typu „sankcje” Ukraina nałożyła też na jedyne dwa kraje w Unii, które kupują dziś rosyjską ropę – Słowację i Węgry. (Slovnaft należy do węgierskiego koncernu MOL, więc oprócz politycznych w grę wchodzą też być może kwestie czysto biznesowe). Ropa z Rosji płynie na Słowację i Węgry zbudowanym w latach sześćdziesiątych rurociągiem „Przyjaźń”. Ukraińcy niedawno zaatakowali „Przyjaźń”, a konkretnie stację pomp w rosyjskiej części ropociągu, doprowadzając do kilkudniowego wstrzymania dostaw surowca na Węgry i Słowację.

Atak wywołał ostrą reakcję rządu Orbana, którą jednak Ukraińcy niespecjalnie się przejęli. Jak doskonale wiadomo, obecny rząd węgierski od lat jest znakomitej komitywie z Putinem, i w bardzo trudnych, wręcz nieprzyjaznych relacjach z Ukrainą. Węgierskich polityków znacznie bardziej oburzyło więc uszkodzenie przez Ukraińców rurociągu, którym płynie do nich ropa, niż zabijanie przez Rosjan ukraińskich dzieci.

Dekarbonizacja po ukraińsku

Na ukraińskie ataki wymierzone w rosyjski przemysł naftowy i gazowy można też patrzeć w jeszcze inny sposób. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że Ukraińcy prowadzą obecnie najbardziej skuteczne działania dekarbonizacyjne na świecie – przynajmniej jeśli popatrzymy na relację koszt – efekt. Bez biurokracji, hipokryzji i green-washingu. Tyle że dekarbonizują oczywiście nie własną gospodarkę, a rosyjską.

Choć pożar rafinerii czy terminalu gazowego wiąże się z dużą emisją dwutlenku węgla oraz sadzy i – co tu dużo gadać – jest lokalną katastrofą ekologiczną – to bilans z punktu widzenia klimatu jest korzystny. Zmniejsza się przecież zdecydowanie produkcja, a zatem i zużycie paliw, a przez to emisje gazów cieplarnianych.

Zniszczenie rosyjskiej infrastruktury paliwowej oznaczałoby też, że po zakończeniu konfliktu zbrojnego w Ukrainie, mniejsze będzie ryzyko powrotu do sytuacji sprzed wojny. Jeśli na przykład Niemcy chcieliby wrócić do „biznesu jak kiedyś” i „dawnych, dobrych czasów” w relacjach z Rosją, nie będzie to po prostu technicznie możliwe. Przynajmniej przez jakiś czas.

Scenariusze na przyszłość

Ukraińskie ataki na przemysł naftowy po raz kolejny pokazują, że Rosja jest kolosem na glinianych nogach, państwem „silnym wobec słabych, słabym wobec silnych”. Armia rosyjska co prawda nie ma problemu, by przeprowadzać terrorystyczne naloty na ukraińskie miasta i bestialsko traktować ukraińskich jeńców (a często i własnych żołnierzy), nie jest jednak w stanie zapewnić ochrony strategicznym obiektom na własnym terytorium.

W Rosji niezadowolenie z obecnej sytuacji narasta zapewne nie tylko wśród stojących w kolejkach po benzynę zwykłych obywateli, ale również oligarchów i wyższego szczebla dowódców wojskowych. Może więc w sytuacji, gdy najważniejsza część gospodarki kraju dosłownie idzie z dymem, ktoś w Rosji – ktoś, kto ma ku temu możliwości, postanowi przerwać szaleństwo, jakim jest wywołana przez Putina ponura, krwawa i absurdalna wojna. Wojna, która okazuje się dla Rosji coraz bardziej kosztowna i dewastująca.

Gdyby Ukraińcom udało się dalej skutecznie niszczyć rosyjski przemysł paliwowy, w tym instalacje niezbędne do eksportu węglowodorów, mogą w ten sposób przyspieszyć upadek reżimu Putina. Im więcej udanych ukraińskich ataków, tym bardziej prawdopodobny staje się pucz i obalenie obecnej rosyjskiej władzy siłą. Oczywiście, nie ma żadnej gwarancji, że osoba, która obejmie po Władimirze Władimirowiczu stery na Kremlu, będzie od niego w jakikolwiek sposób lepsza, ale jest na to przynajmniej szansa.

Powrót do Wielkiej Smuty?

A nawet jeśli do żadnego puczu nie dojdzie (bo przecież mówi się o nim od pierwszego dnia ataku na Ukrainę), to coraz bardziej możliwy staje się inny scenariusz – załamania gospodarki rosyjskiej i powrotu do głębokiego kryzysu. Takiego, jaki trapił Rosję w latach dziewięćdziesiątych. W sytuacji, gdy pensje i emerytury nie będą regularnie (albo wcale) wypłacane, może runąć niepisana „umowa społeczna” między Putinem a Rosjanami. Z grubsza brzmiała ona tak: – wy się nie mieszacie do polityki, a ja wam zapewniam w miarę znośne warunki życia – zarobki i względne bezpieczeństwo. Tak było faktycznie przez wiele lat, głównie dzięki dochodom ze sprzedaży węglowodorów. Wojna zmieniła tu wiele, a może zmienić jeszcze więcej.

Być może więc będzie tak, że Federacja więc Rosyjska szybciej niż nam się wydaje, pogrąży się w chaosie i anarchii, a nawet dojdzie do jej rozpadu. Dziś wydaje się to mało prawdopodobne, ale tak samo mało prawdopodobny wydawał się jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych rozpad ZSRR. A jednak wkrótce potem Związek Radziecki przeszedł do historii.

I może już całkiem niedługo będziemy świadkiem otwarcia w Warszawie ambasad niepodległej Czeczeni, Dagestanu, Jakucji czy Tuwy, a może nawet Tatarstanu. Political fiction? Na razie pewnie wciąż tak, ale pomarzyć z pewnością warto. I trzymać kciuki za Ukraińców.

Ilustracja tytułowa: shutterstock/AtlasbyAtlas Studio

Autor

Jakub Jędrak

Fizyk, publicysta, działacz społeczny.

Udostępnij

Zobacz także

Wspierają nas

Partnerzy portalu

Partner cyklu "Miasta Przyszłości"

Partner cyklu "Żyj wolniej"

Partner naukowy

Bartosz Kwiatkowski

Dyrektor Frank Bold, absolwent prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiceprezes Polskiego Instytutu Praw Człowieka i Biznesu, ekspert prawny polskich i międzynarodowych organizacji pozarządowych.

Patrycja Satora

Menedżerka organizacji pozarządowych z ponad 15 letnim stażem – doświadczona koordynatorka projektów, specjalistka ds. kontaktów z kluczowymi klientami, menadżerka ds. rozwoju oraz PR i Public Affairs.

Joanna Urbaniec

Dziennikarka, fotografik, działaczka społeczna. Od 2010 związana z grupą medialną Polska Press, publikuje m.in. w Gazecie Krakowskiej i Dzienniku Polskim. Absolwentka Krakowskiej Szkoła Filmowej, laureatka nagród filmowych, dwukrotnie wyróżniona nagrodą Dziennikarz Małopolski.

Przemysław Błaszczyk

Dziennikarz i reporter z 15-letnim doświadczeniem. Obecnie reporter radia RMF MAXX specjalizujący się w tematach miejskich i lokalnych. Od kilku lat aktywnie angażujący się także w tematykę ochrony środowiska.

Hubert Bułgajewski

Ekspert ds. zmian klimatu, specjalizujący się dziedzinie problematyki regionu arktycznego. Współpracował z redakcjami „Ziemia na rozdrożu” i „Nauka o klimacie”. Autor wielu tekstów poświęconych problemom środowiskowym na świecie i globalnemu ociepleniu. Od 2013 roku prowadzi bloga pt. ” Arktyczny Lód”, na którym znajdują się raporty poświęcone zmianom zachodzącym w Arktyce.

Jacek Baraniak

Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego na kierunku Ochrony Środowiska jako specjalista ds. ekologii i ochrony szaty roślinnej. Członek Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot i Klubu Przyrodników oraz administrator grupy facebookowej Antropogeniczne zmiany klimatu i środowiska naturalnego i prowadzący blog „Klimat Ziemi”.

Martyna Jabłońska

Koordynatorka projektu, specjalistka Google Ads. Zajmuje się administacyjną stroną organizacji, współpracą pomiędzy organizacjami, grantami, tłumaczeniami, reklamą.

Przemysław Ćwik

Dziennikarz, autor, redaktor. Pisze przede wszystkim o zdrowiu. Publikował m.in. w Onet.pl i Coolturze.

Karolina Gawlik

Dziennikarka i trenerka komunikacji, publikowała m.in. w Onecie i „Gazecie Krakowskiej”. W tekstach i filmach opowiada o Ziemi i jej mieszkańcach. Autorka krótkiego dokumentu „Świat do naprawy”, cyklu na YT „Można Inaczej” i Kręgów Pieśni „Cztery Żywioły”. Łączy naukowe i duchowe podejście do zagadnień kryzysu klimatycznego.

Jakub Jędrak

Członek Polskiego Alarmu Smogowego i Warszawy Bez Smogu. Z wykształcenia fizyk, zajmuje się przede wszystkim popularyzacją wiedzy na temat wpływu zanieczyszczeń powietrza na zdrowie ludzkie.

Klaudia Urban

Zastępczyni redaktora naczelnego SmogLabu. Z wykształcenia mgr ochrony środowiska. Z portalem związana od 2021 roku. Wcześniej redaktorka Odpowiedzialnego Inwestora. Pisze głownie o zdrowiu, żywności, lasach, gospodarce odpadami i zielonych inwestycjach.

Maciej Fijak

Redaktor naczelny SmogLabu. Z portalem związany od 2021 r. Autor kilkuset artykułów, krakus, działacz społeczny. Pisze o zrównoważonych miastach, zaangażowanym społeczeństwie i ekologii.

Sebastian Medoń

Z wykształcenia socjolog. Interesuje się klimatem, powietrzem i energetyką – widzianymi z różnych perspektyw. Dla SmogLabu śledzi bieżące wydarzenia, przede wszystkim ze świata nauki.

Tomasz Borejza

Współzałożyciel SmogLabu. Dziennikarz naukowy. Wcześniej/czasami także m.in. w: Onet.pl, Przekroju, Tygodniku Przegląd, Coolturze, prasie lokalnej oraz branżowej.