Skawiński Alarm Smogowy opublikował na swojej facebookowej stronie króciutki film, na którym widać, jak z komina jednego z tamtejszych zakładów wylatują kłęby żółtego dymu.
Film robi duże wrażenie.
Sprawę oczywiście zgłoszono do WIOŚ. WIOŚ – to już takie oczywiste nie jest – przyjechał, powąchał i wydał komunikat, że takich emisji może być więcej. Uzasadnił to tym, że w zakładzie trwają prace nad hermetyzacją i awarie mogą się zdarzać.
Na pierwszy rzut oka wszystko da się więc obronić i może nawet mieć sens. Była awaria, była kontrola, była nawet reakcja w postaci komunikatu. Rzecz jednak w tym, że wszystko to pokazuje, że kiedy chodzi o ochronę środowiska, nic nie jest u nas w porządku. Z jednej bowiem strony można oczywiście popatrzeć na to z najbardziej oczywistej, bo narzucanej nam od dawna perspektywy i ucieszyć się, że służby w ogóle wpadły na miejsce, żeby uspokoić okolicznych mieszkańców.
Z drugiej jednak wydaje mi się, że jest tutaj istotniejsze pytanie do zadania. Brzmi ono tak: jak to jest możliwe, że gdyby ktoś tej awarii akurat nie nagrał, to nigdy nie dowiedzielibyśmy się, że miała miejsce? I ile podobnych zdarzeń, w wyniku których toksyczne substancje trafiają do wody, powietrza, gleby, żywności i ludzkich organizmów, umyka jakiejkolwiek uwadze, bo akurat nikogo nie ma w pobliżu albo nawet jeżeli jest, to nie wie jak problem nagłośnić lub jest zakrzykiwany przez urzędowych specjalistów dowodzących, że nie wie o czym mówi i wszystko jest w porządku.
Rzecz bowiem w tym, że to, iż awarię taką jak ta nagrana w Skawinie w ogóle trzeba zgłaszać, pokazuje, że nie mamy w Polsce żadnego realnie działającego systemu monitoringu emisji przemysłowych. Praktycznie nie sprawdza się emisji na kominach i w bezpośrednim sąsiedztwie zakładów. Nie ma realnej kontroli tego, co znajduje się w takiej okolicy w glebach, choć te badania, które się prowadzi, pokazują, że są miejsca, gdzie jest naprawdę źle. I wypadałoby ostrzegać ludzi, żeby nie jedli hodowanej w przydomowych ogródkach sałaty [o tym więcej przeczytacie TUTAJ].
Nie ma kontroli, więc nie ma też rzetelnej wiedzy, dotyczącej zagrożeń. Dlatego na przykład państwo polskie uparcie ostrzega nas przed burzami, których nie ma. Ale nie potrafi ostrzec, kiedy w Skawinie, Nowej Hucie, Mielcu, Żarach, Oświęcimiu, Łaziskach, itd… dochodzi do awarii w zakładzie przemysłowym i emisji szkodliwych substancji do środowiska. Nie potrafi albo nie chce.
Poproszę o zespół zadaniowy z zagranicy
O tym, że nie chce, może przekonywać na przykład to, że kiedy ostatnio Rada Miasta Krakowa wezwała do zbadania stanu środowiska w Nowej Hucie, wojewoda Piotr Ćwik unieważnił uchwałę. Zrobił to ponoć z przyczyn formalnych lub – jak chcą niektórzy – z powodu politycznych rozgrywek, które prowadzi z krakowską radą oraz administracją prezydenta Jacka Majchrowskiego.
Rzecz jednak w tym, że niezależnie od powodów, które nim kierowały, wylał dziecko z kąpielą. Tymczasem dałoby się sprawę załatwić inaczej. Tak, żeby wilk był syty i owca cała. A więc wojewoda zadowolony z zablokowania popularnej decyzji miejskich radnych, a mieszkańcy z kontrolą stanu środowiska, której się domagają, bo jest bardzo potrzebna. Wystarczyło, by unieważniając uchwałę radnych, samodzielnie powołać zespół i zarządzić przeprowadzenie kontroli. Co zresztą wciąż można zrobić. W związku z czym panie Wojewodo zwracam się do pana z uprzejmą prośbą. Jeżeli za decyzją o ukręceniu łba sprawie kontroli stanu środowiska w Nowej Hucie, rzeczywiście stały kwestie formalne, to proszę taką kontrolę zarządzić bez uchwały.
Nie ma żadnego powodu, by nie mógł pan tego zrobić z własnej inicjatywy i pomimo pańskich wątpliwości dotyczących uprawnień krakowskiej rady miasta. Bardzo serdecznie pana o to proszę, bo sprawa jest pilna, a mieszkańcy Nowej Huty zasługują na rzetelną wiedzę dotyczącą miejsca, w którym żyją. Tak samo zresztą jak na przykład mieszkańcy Skawiny i Oświęcimia, bo nie ma żadnego powodu, by taki zespół nie zajął się większą liczbą miast przemysłowych w Małopolsce.
Przy czym mam jeszcze jedną prośbę. Niech ten zespół będzie złożony z wynajętych fachowców z zagranicy, którzy skupią się nie tyle na kwestii zgodności z polskimi normami i przepisami, co na realnym wpływie zanieczyszczeń na ludzkie zdrowie. Chcąc dowieść dobrej woli, nie ma pan zresztą chyba wyjścia, bo podległe panu służby ochrony środowiska są w opinii publicznej skompromitowane tak mocno, że prawie nikt nie uwierzy w ich ustalenia. Tym bardziej, że można przypuszczać, iż w takim wypadku treść raportu dałoby się przewidzieć jeszcze przed badaniami.
Prawdopodobnie zaczynałby się od słów: „nie ma zagrożenia dla zdrowia mieszkańców”.
Fot. Shutterstock/FotoHuta