Czechy złożą pozew na Polskę w sprawie odkrywkowej kopalni „Turów”. Zapowiedział to minister środowiska naszych południowych sąsiadów Tomáš Petříček. Według rządu w Pradze dalsze wydobycie grozi suszą w przygranicznych miejscowościach. Przedstawiciele polskiego Ministerstwa Klimatu reagują zaskoczeniem. „Jestem zdziwiony, że ministerstwo jest zdziwione” – komentuje dla Smoglabu Radosław Gawlik, działacz EKO-UNII i były wiceminister ochrony środowiska w rządzie Jerzego Buzka.
Czechy zapowiadają pozew dotyczący przedłużenia koncesji na działalność kopalni „Turów”. Dostarcza węgiel brunatny głównie do elektrowni w Bogatyni. Oba obiekty należą do Polskiej Grupy Energetycznej.
Resort klimatu zdziwiony działaniem Czech
Na przełomie lutego i marca sprawa „Turowa” ma trafić do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Rząd w Pradze obawia się konsekwencji poszerzenia obszaru wydobycia na polsko-czesko-niemieckim trójstyku granic. Będzie ono skutkować powiększeniem się tak zwanego leju depresyjnego – czyli terenu o obniżonym poziomie wód gruntowych. Najbardziej alarmujące szacunki mówią o nawet 30 tys. Czechów pozbawionych dostępu do wody pitnej z lokalnych ujęć. Ma to godzić w unijne dyrektywy dotyczące negatywnego oddziaływania na środowisko.
Szef czeskiej dyplomacji, uzasadniając plan złożenia pozwu, mówił o braku kompromisu mimo długich rozmów z polską stroną. Czeski rząd utrzymuje, że został w ten sposób zmuszony do wejścia na drogę prawną. „Złożymy też wniosek o środek tymczasowy. Jeśli zostanie przyznany, kopalnia Turów będzie musiała wstrzymać wydobycie do czasu wydania ostatecznego wyroku” – wyjaśniał w czeskich mediach Tomáš Petříček.
Działanie praskiego rządu dziwi przedstawicieli polskiego resortu klimatu. Jego rzecznik Aleksander Brzózka stwierdził w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że ostatnie rozmowy z Czechami tego nie zapowiadały.
„Z ich przebiegu można było wnioskować, że jest szansa na polubowne zakończenie sporu” – mówił Brzózka w wywiadzie z PAP.
Czechy szykują pozew, a „Turów” może być na stałe zamknięty
– Bardzo się dziwię, że ministerstwo jest zdziwione – komentuje sprawę Radosław Gawlik, prezes Stowarzyszenia EKO-UNIA i były wiceminister ochrony środowiska w rządzie Jerzego Buzka. – Przypuszczam, że po stronie rządu i Polskiej Grupy Energetycznej było słychać mocne „nie”. Czesi zwyczajnie nie mieli wyjścia.
Czytaj również: Kopalnia odkrywkowa pozbawi Czechów wody? Jest zgoda na jej dalszą działalność
Według Gawlika pozwu można było uniknąć, określając wcześniejszą datę zakończenia wydobycia i godząc się na odszkodowania dla osób zagrożonych problemami z dostępem do wody po czeskiej stronie. Aktywista podkreśla, że nagłe wstrzymanie wydobycia będzie oznaczać problemy dla tysięcy ludzi, których utrzymuje kompleks wydobywczo-energetyczny. Czechy, wysuwając pozew, mogą doprowadzić nawet do całkowitego, szybkiego zamknięcia kopalni „Turów”.
– Można sobie to wyobrazić, patrząc na sprawę Puszczy Białowieskiej. W jej przypadku Trybunał zażądał od Polski trwałego zatrzymania wycinki na cennych przyrodniczo obszarach. W takiej sytuacji nie mielibyśmy czasu na transformację subregionu okolic Bogatyni. Tysiące ludzi mogą pozostać bez pracy. Sądzę, że realistycznie potrzeba nawet od 6 do 10 lat na zamknięcie tego kompleksu i zbudowanie alternatywy – komentuje aktywista. Jak podkreśla, przedstawienie planu na wygaszenie wydobycia da też lokalnym samorządom gwarancję na wielomilionowe środki z unijnego Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.
– Mimo to koncesja jest przedłużona do 2026 roku, a Polska Grupa Energetyczna chce prowadzić wydobycie do 2044 roku. Nawet z polskiej perspektywy to raczej nieopłacalne. Ten scenariusz jest niespójny z planem rządu w Polityce Energetycznej Państwa 2040, by do 2037 zamknąć elektrownie na węgiel – zauważa Gawlik.
„Nasze obawy przerodziły się w strach”
To pierwszy raz, kiedy inne państwo członkowskie pozywa Polskę do TSUE. Wcześniej na działalność kopalni „Turów” do Komisji Europejskiej skarżyli się też mieszkańcy niemieckiej Żytawy (Zittau).
Z działania czeskiego rządu jest zadowolony mieszkaniec przygranicznej wsi Uhelna, Milan Starec. Według niego w samym 2020 roku poziom wód gruntowych za naszą południową granicą obniżył się o 8 metrów.
– Nasze obawy przerodziły się w strach. PGE wciąż odmawia przyjęcia na siebie odpowiedzialności, jednocześnie ubiegając się o zgodę na niszczenie naszych zasobów wodnych i okolicznych terenów przez kolejne 23 lata – komentuje Starec.
Źródło zdjęcia: Lukasz Barzowski / Shutterstock