Gdy chodzi o walkę o czyste powietrze, to Polska ma to będące nieszczęściem „szczęście”, że zrobiła już bardzo wiele błędów. Jest to nieszczęście, bo oznacza, że jesteśmy w tej sprawie daleko za innymi. Ale jest to też okazja do tego, by wyciągnąć wnioski z własnych potknięć i ich nie powtarzać.
Walka ze smogiem nie zaczęła się bowiem w styczniu 2017 r. kiedy nad Warszawą zawisła czapa smogu, o problemie poinformowały największe media, a do polityków w końcu dotarła świadomość powagi sytuacji. Nie zaczęła się też wraz z ogłoszeniem w lutym 2018 r. wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości stwierdzającego, że Polska złamała prawo unijne, dopuszczając do nadmiernych wieloletnich przekroczeń stężeń pyłu zawieszonego PM10 w powietrzu. Historia ta zaczęła się dawno temu i jest to historia bardzo wielu ludzi i ważnych inicjatyw społecznych.
Już w latach 70. i 80. społecznicy z miast ogarniętych klęską ekologiczną tworzyli oddolne ruchy, które prowadziły do zamknięcia uciążliwych zakładów przemysłowych. Warto choćby wspomnieć wygraną batalię o zamknięcie huty aluminium w Skawinie, której zanieczyszczenia fluoru zbierały śmiertelne żniwo wśród okolicznych mieszkańców czy działalność katowickiej lekarki, doktor Jolanty Wadowskiej – Król, dzięki której możliwe stało się zdiagnozowanie ołowicy u kilku tysięcy dzieci na terenach przyległych do huty metali nieżelaznych w Szopienicach, a w końcu zlikwidowanie tego uciążliwego zakładu. Efekty tych działań były i są nie do przecenienia – dzieci w Szopienicach przestały chorować na ołowicę, zmniejszyła się zapadalność na śmiertelne choroby w Skawinie.
Transformacja lat 90., kryzys gospodarczy i upadek wielu uciążliwych zakładów znacząco zmniejszyły zanieczyszczenia przemysłowe. Stworzony w tym czasie system funduszy ochrony środowiska pomógł w sfinansowaniu koniecznych instalacji oczyszczających. I tak politycy uznali, że problem smogu został raz na zawsze rozwiązany, osiedli na laurach i przespali całą pierwszą dekadę XXI w. W tym czasie niewiele zrobiono dla poprawy stanu powietrza w Polsce. Kolejni ministrowe, w kolejnych rządach zadowoleni z sukcesów jakie odnotowano na polu zanieczyszczeń przemysłowych, zupełnie zapomnieli o innych, również tych nowych źródłach smogu. Przecinali wstęgi na uruchamianych instalacjach oczyszczania spalin przemysłowych i nie zauważali jak wyrasta kolejna głowa smogowej hydry.
Przebudzenie nastąpiło w Krakowie w 2012 roku, kiedy to mieszkańcy miasta zaczęli domagać się od lokalnych władz konkretnych działań dla poprawy jakości powietrza. Tym razem głównym wrogiem nie były kominy zakładów przemysłowych tylko domowe paleniska emitujące do atmosfery tony rakotwórczych pyłów. To dzięki niej Kraków od 1 września 2019 roku stanie się pierwszą w Polsce strefą wolną od zanieczyszczeń z domowych kominów (choć problemem wciąż pozostaną zanieczyszczenia napływające z ościennych gmin). Za Krakowem ruszyła prawdziwa lawina antysmogowych inicjatyw. Kolejne sejmiki wojewódzkie przyjmowały uchwały antysmogowe (dziś 8 na 16 województw posiada takie uchwały).
W grudniu 2017 r. po raz pierwszy w historii premier polskiego rządu określił dbanie o czyste powietrze wyzwaniem cywilizacyjnym i miarą tego, czy Polska jest dojrzałym krajem. Jakość powietrza stała się w końcu ważnym elementem polityki państwowej. Można by stwierdzić, że wszystko jest już na dobrej drodze do rozwiązania problemu smogu. Niestety obserwacja obecnych działań nie napawa wielkim optymizmem ponieważ nie wyciągnięto lekcji z dotychczasowych, nieskutecznych działań.
Pierwsza i najważniejsza lekcja. Wybiórcza antysmogowa polityka skoncentrowana na jednej przyczynie smogu i przymykająca oczy na inne, często nowe źródła emisji uniemożliwia skuteczną ochronę ludzi przed zanieczyszczeniem powietrza. Wystarczy spojrzeć na dwa obszary – motoryzację i budownictwo. Przez blisko trzydzieści lat od upadku komunizmu rządzącym zabrakło wyobraźni i odwagi, żeby przeciwdziałać negatywnym skutkom masowej motoryzacji i lawinowemu wzrostowi źródeł emisji w nowych domach.
U schyłku lat 80. liczba samochodów przypadająca na 1000 mieszkańców wynosiła 125. Od tamtego czasu wskaźnik ten wzrósł ponad czterokrotnie (obecnie jest to 539 samochodów na 1000 mieszkańców, plasując Polskę w czołówce najbardziej zmotoryzowanych państw europejskich). Polskie miasta mają coraz większy problem ze spalinami samochodowymi. W czasie gdy kraje Europy zachodniej pozbywają się starych diesli w trosce o jakość powietrza, władze Polski pozwalają na ich masowy napływ do naszego kraju, co w praktyce powoduje niemożność prowadzenia skutecznej polityki antysmogowej w miastach. Apele o zahamowanie zalewu starych diesli pozostają bez żadnej reakcji ze strony rządu.
Na początku lat 90. było w Polsce mniej niż 4 miliony domów jednorodzinnych. W ciągu niespełna 30 lat przybyło ich półtora miliona. W znacznej mierze są to nowe źródła polskiego smogu, stawiane bez żadnych wymagań emisyjnych. Obecnie ponad 80 proc. domów ogrzewanych jest węglem i drewnem w kopcących kotłach. Gdyby politycy mieli odrobinę wyobraźni wprowadzenie regulacji emisyjnych dla budujących nowe domy na początku lat 90tych spowodowałoby, iż dziś oddychalibyśmy dużo lepszym powietrzem. Niestety rządzący nie wyciągają lekcji z historii. Uruchomiony właśnie program Czyste Powietrze oferuje wsparcie ze środków publicznych do instalowania nowych źródeł smogu – kotłów na węgiel czy biomasę.
Wydawałoby się, że przynajmniej na polu zanieczyszczeń przemysłowych odnieśliśmy sukces. Nic bardziej mylnego. Widać to ponownie w Skawinie, Mielcu, Szczecinku czy Krakowie, gdzie mieszkańcy walczą o prawo do czystego powietrza wolnego od zanieczyszczeń przemysłowych. Wszystkie te przypadki pokazują, że 30 lat od upadku komunizmu państwo polskie nie stworzyło systemu ochrony ludności przed bandytyzmem ekologicznym.