Tegoroczny sezon topnienia lodu morskiego w Arktyce nie przyniósł nowego rekordu, ale to nie oznacza, że sytuacja jest dobra. Wręcz przeciwnie – arktyczna czapa polarna znajduje się w bardzo złym stanie. Temperatury na północy spadają zbyt wolno, co niesie poważne konsekwencje dla całego klimatu. Odczujemy je także w Polsce – choćby wtedy, gdy zastanawiamy się, czy w Święta pojawi się śnieg i mróz albo czy w ferie będzie można wyjechać na narty. W dużej mierze zadecyduje o tym właśnie to, co dzieje się w Arktyce.
Z początkiem września pokrywa lodowa Oceanu Arktycznego osiągnęła minimalne rozmiary po trwającym pół roku sezonie roztopów. Teraz wody na Dalekiej Północy zaczynają zamarzać, ale proces ten nie postępuje szybko.
Podobnie dzieje się z temperaturami – te również spadają zbyt wolno, co powoduje wzrost anomalii, które już teraz są wyjątkowo wysokie. Średnia temperatura nad Oceanem Arktycznym wynosi obecnie aż 5 st. C.
Rekordu nie było, ale lód i tak znika
Raport opublikowany przez Narodowe Centrum Danych Lodu i Śniegu (NSIDC) wskazuje, że w tym roku sezon topnienia nie był wyjątkowy na tle ostatnich lat. Jednak jeszcze 20 lat temu powierzchnia lodu na poziomie 4,6 mln km² szokowała świat.
– Mimo że w tym roku powierzchnia lodu morskiego na Arktyce nie osiągnęła rekordowo niskiego poziomu, to jest to zgodne z tendencją spadkową – powiedział Nathan Kurtz, szef Laboratorium Nauk Kriosferycznych z NASA.

Podobny zasięg lodu odnotowano we wrześniu 2010 roku. To właśnie wtedy po raz pierwszy w historii otworzyły się oba północne szlaki morskie – wzdłuż wybrzeży Azji i Ameryki Północnej.
Dawniej były one niedostępne, a wielu żeglarzy przypłaciło próby ich przebycia życiem, gdy statki zamarzały na wiele miesięcy w okowach lodu. Jednym z nich był sir John Franklin, który w latach 1845–1848 próbował przedostać się Przejściem Północno-Zachodnim wzdłuż wybrzeży Kanady. On i jego załoga zginęli z głodu i wyczerpania.
Od 2010 roku te szlaki stały się dostępne nawet dla jachtów. Powodem są coraz wyższe temperatury spowodowane zmianami klimatycznymi. Lód morski topnieje szybciej, znikają nawet pojedyncze kry lodowe, a w rezultacie akweny Arktyki zaczynają przypominać zwykłe morza z umiarkowanych szerokości geograficznych.
Jakość lodu morskiego pokazuje, jak jest źle w Arktyce
Choć tegoroczny wrześniowy zasięg lodu morski był stosunkowo duży, to jego grubość przedstawia dramatyczny obraz.

Dane pokazują, że na przełomie sierpnia i września 2025 roku średnia grubość arktycznego lodu spadła do rekordowo niskiego poziomu – zaledwie 94 cm. Jeszcze na początku tego wieku wynosiła około 170 cm, czyli była niemal dwukrotnie większa.
Tak cienki lód mógł oznaczać nowy rekord zasięgu, bijący rok 2012, który wciąż pozostaje najgorszym w historii. Tym razem jednak pogoda nie sprzyjała dalszym roztopom.
– Nadchodzi sierpień, słońce zachodzi w Arktyce, więc wszystko zaczyna zwalniać. Aby proces ten mógł trwać dalej, potrzebna jest duża siła napędowa, jakichś nietypowych wiatrów albo silnej burzy, takiej jak ta z 2012 roku. Tego lata nie zaobserwowaliśmy takich zjawisk – zauważa cytowany przez Mongabay Walt Meier, starszy naukowiec z NSIDC.
A mimo to grubość lodu osiągnęła rekord, co świadczy o dużym wpływie coraz cieplejszych wód. W sierpniu tego roku wody Morza Karskiego były tak samo ciepłe jak Bałtyk w czerwcu, czyli około 16 st. C. Odchylenie temperaturowe wód Morza Karskiego wyniosło 12 st. C!
Co to oznacza dla Polski? Arktyka kształtuje nasze zimy
Arktyka ma ogromny wpływ na naszą pogodę. Czapa polarna na Oceanie Arktycznym pod koniec roku ma ponad 10 mln km2. To ogromna połać lodu, którego temperatura na powierzchni nawet w ostatnich latach może spaść do -40 st. C.
Wędrujące stamtąd masy powietrza mogą nam sprezentować całkiem solidną zimę, chociaż wiele zależy od cyrkulacji powietrza. Ta z kolei zależy od tego, co dzieje się w Arktyce.
Wydawałoby się, że zmniejszający się lód morski sprawi, że zimy będą za każdym razem łagodniejsze bez śniegu i mrozu, ale nie zawsze tak musi być. Dlaczego? Odpowiedzią jest prąd strumieniowy (jet stream). W uproszeniu jest to silny wiatr wiejący na wysokości 10-11 km.
Kiedy temperatury za kołem polarnym rosną, maleje różnica (gradient) temperatury pomiędzy północą a południem. W rezultacie prąd strumieniowy, który napędza ruch niży nad Europą, Ameryką Północną i Azją, zaczyna zwalniać i meandrować. Sięga coraz dalej na południe i północ, a jego spowolnienie powoduje, że języki ciepłego suchego powietrza z południa lub chłodnego i wilgotnego z północy dłużej utrzymują się nad danym obszarem.
W miarę ocieplania się Arktyki ekstremalna pogoda utrzymuje się więc znacznie dłużej.
Czy będą białe Święta?
Aktualnie temperatury w Arktyce są dość wysokie. Nad Oceanem Arktycznym nie powstaje masa powietrza z siarczystym mrozem, gdyż wciąż spore obszary tego oceanu pozostają wolne od lodu. To będzie miało swoje konsekwencje być może już za parę miesięcy.
– W całej Polsce zarówno średnia miesięczna temperatura powietrza jak i miesięczna suma opadów atmosferycznych najprawdopodobniej będzie się zawierać w zakresie normy wieloletniej z lat 1991-2020 – podaje IMiGW na łamach TVP.
W takiej sytuacji można liczyć na białe Święta. Jeśli rzeczywiście w grudniu chwyci mróz i spadnie śnieg, to w dużej mierze będzie to związane ze wspomnianym prądem strumieniowym, który ulegnie silnej anomalii. Będzie silne meandrować, co będzie skutkowało spływem odpowiedniej ilości zimnego powietrza nad nasz kraj. Dziś klimat jest tak ciepły, że potrzeba wysokich temperatur na biegunie północnym, które „rozhuśtają” prąd strumieniowy na tyle mocno, byśmy mogli liczyć na normalną zimę.
Nawet jeśli zimą pojawi się śnieg, to w kolejnych miesiącach i latach zmiany w Arktyce będą nas dotykać. Jego zanik, do którego może dojść nawet już za kilka lat, będzie miał swoje konsekwencje. A te odczujemy nie tylko zimą. I nie będzie to dotyczyło tylko naszego kraju.
– Lód morski w Arktyce jest wskaźnikiem stabilności klimatu globalnego. Jego zanik ma ogromne konsekwencje dla cyrkulacji oceanicznych i atmosferycznych. To, co dzieje się w Arktyce, ściśle wpływa na występowanie zjawisk o charakterze ekstremalnym, w tym susz i powodzi, które coraz częściej mają miejsce w skali całego globu – stwierdził na łamach PAP dr Tomasz Wawrzyniak z Zakładu Badań Polarnych i Morskich Instytutu Geofizyki w PAN.
Zdjęcie tytułowe: Hubert Bułgajewski