Tylko że to z kościelnej nauki pochodzi “Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Spotkałam się już z przekonaniem, że seniorzy, którzy chodzą do kościoła najczęściej, mają tam wpajane takie podejście. W efekcie, palenie węglem, czy jedzenie mięsa, nie powoduje u nich wyrzutów sumienia.
Jestem praktykującą katoliczką, ale wiem, że kościół ma sporo za uszami. Ten cytat, który pani przytacza, przez wieki nie był właściwie interpretowany, z różnych powodów. Był wyjęty z kontekstu całego Pisma Świętego. Zresztą, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa byliśmy lepsi – dla zwierząt, dla przyrody. Jak pogrzebie się w pismach Ojców Kościoła, apokryfach, innych opisach stosunku chrześcijan do natury, widać, że ludzie czuli wtedy większą wspólnotę z resztą stworzenia, wspólnotę losu i powołania. Kryzys zaczął się wraz z początkami nauki i rewolucją przemysłową, wtedy Kościół zagubił poczucie tej wspólnoty i sprzymierzył się z człowiekiem, który wtedy zaczął nią manipulować. Dla niego wygodne było usprawiedliwienie, że może robić z nią, co mu się podoba. Dzisiaj inaczej rozumiemy słowa z Księgi Rodzaju i interpretujemy je w kontekście całej chrześcijańskiej nauki.
Czyli jak?
Dobry gospodarz nie niszczy. Nie krzywdzi. Ktoś, kto jest dobrym panem, nie niszczy tego czym zarządza.
Mało kto wie, że Bóg stworzył zwierzęta i człowieka roślinożercami, jest o tym zapis w Księdze Rodzaju. Dużo byśmy mogły o tym rozmawiać, ale wracając do głównego tematu, faktycznie, przez długi czas Kościół bardzo niewiele robił, żeby ludzi nawracać ekologicznie. Choć już Paweł VI wspominał o tym w swoich wystąpieniach, a kolejni papieże, i Jan Paweł II i Benedykt XVI także podejmowali ten temat, jest mnóstwo cytatów, ale nie przebijały się one specjalnie ani do wiernych, ani do opinii publicznej. Rewolucję przyniósł Franciszek ze swoją encykliką “Laudato si’”, którą w całości poświęcił ochronie Stworzenia. Kwestie ochrony środowiska uczynił pierwszoplanowym zadaniem, mocno zwracając uwagę na to, co robimy najbiedniejszym ludziom z powodu naszego niepohamowanego konsumpcjonizmu. W Kościele mówi się już o grzechu ekologicznym.
Na ile to pierwszoplanowe zadanie znajduje wyraz w polskim kościele?
Nie tylko na pierwszym planie się nie odnajduje, ale nawet i na dalszym. Były dwa, trzy listy Episkopatu Polski poruszające zagadnienie kryzysu ekologicznego, ale czy były w kościołach czytane, omawiane? Myślę, że nieczęsto. Na niższych szczeblach Kościoła to tak naprawdę zależy od wrażliwości ekologicznej poszczególnych proboszczów, duchownych. Pojawiają się w tym środowisku pierwsze sygnały świadomości klimatycznej, ale są wciąż słabe. Są też tacy duchowni, którzy pozostają zupełnie obojętni na kryzys klimatyczny, nie wierzą, że dzieje się coś złego, jak zresztą wiele osób w społeczeństwie. Wielu księży, ma ten temat kompletnie w nosie, przecież wychodzą z tych samych środowisk, co my wszyscy, dlaczego mieliby być inni?
Tak sobie myślę, że senior też może mieć ten temat w nosie w perspektywie swojego życia, skoro rozmawiamy o planach neutralności klimatycznej na 2050 rok. To za 30 lat.
Tylko że ci starsi ludzie bardzo kochają swoje dzieci, swoje wnuki i są gotowi wiele dla nich zrobić. Dlatego młodzi muszą edukować starszych i nakłaniać do aktywności.
Krzyczymy strajkach: zaproście babcie, dziadków, wyciągnijcie ich z domów! Młodzi mogą zmienić starszych. Nawet jeśli ci będą psioczyć po drodze, denerwować się i dziwić. Ostatecznie, dla wnuków, wiele zrobią i w ten sposób wspólnie z nimi dokonają zmiany.
Akurat zmiana stylu życia najmniej dotyczy seniorów, bo moim zdaniem, są najmniej pochłonięci przez konsumpcjonizm.
Rzeczywiście, nie kupują gadżetów, nie zmieniają mebli i ubrań co chwile, ale bywa, że wciąż rządzą w swoich domach i rodzinach. Prowadzą gospodarstwa domowe. W tym sensie mogą mieć duży wpływ na swoje otoczenie.
Rozmawiamy o indywidualnych zachowaniach, jak jedzenie mięsa, prowadzenie gospodarstwa domowego, ale czy one mają realne znaczenie?
One są konieczne, żeby wielkie korporacje, biznes, odpowiedzialny głównie za kryzys klimatyczny, mogły się zmienić. Owszem, moje i pani odrzucenie mięsa niewiele zmieni, nawet gdyby cały Kraków przestał je jeść, natomiast ludzie muszą wywierać nacisk oraz sami wewnętrznie przygotowywać się na duże zmiany i ci bardziej świadomi przygotowywać innych.
Ja widzę w swoim życiu, ile można zdziałać. Dzięki temu, że od lat protestujemy przeciwko hodowli zwierząt na futra, kolejne sklepy z nich rezygnują. Sieci restauracji rezygnują z jaj znoszonych przez kury hodowane w klatkach. Na wsiach już nie wszystkie psy są na łańcuchach. Ludzie segregują śmieci, może jeszcze nie idealnie, ale segregują. Pomału, stopniowo, ale następują zmiany.
Najważniejsza jest jednak wewnętrzna przemiana ludzi, w głowie i w sercach. Ona stanowi grunt do dużych zmian. Może dzięki tej stopniowej – i indywidualnej, i następującej w poszczególnych środowiskach – przemianie, jak ktoś któregoś dnia powie: „od jutra nie palimy węglem”, ludzie będą gotowi na to pójść i nie wyjdą na ulice, co pewnie wydarzyłoby się dzisiaj. Zresztą, w polityce i w biznesie przecież także są ludzie, którzy myślą, czują, indywidualnie zmieniają się, dojrzewają do decyzji. Podkreślam: bez przemiany myślenia i serca nastąpi katastrofa.
Często obserwuję u seniorów troskę o przyrodę, ale nie wyklucza ona stosowania węgla, który tu pani przywołuje.
To trudna sprawa, bo poza miastami, ci ludzie często nie mają czym ogrzewać domów. Dopóki nie będzie alternatywy nie można mieć do nich pretensji. Musimy pokazywać ludziom, czym mogą zastąpić węgiel i zapewnić im rzeczywistą dostępność tego czegoś. Mogą mieć piece ekologiczne, nie powinni palić szkodliwych materiałów, śmieci. Jednak aby ponieść koszty takiej zmiany, muszą mieć świadomość i przekonanie, dlaczego mają to robić. Niektórym trzeba pomóc finansowo. Konieczna jest edukacja. Ludzie stopniowo przestają palić śmieci, bo zaczynają się tego wstydzić. Coraz więcej wiedzą. Tak samo mogłoby być z wycofywaniem się z opalania węglem, ale to nie zrobi się natychmiast. W Krakowie już nie można nim palić, ale mamy gaz. Mieszkańcy okolicznych miejscowości nie zawsze mają instalacje gazowe. Chociaż na mojej wsi, która jest bardzo rozproszona, jest rozprowadzony gaz, czyli da się. Mam nadzieję, że z czasem odnawialne źródła energii staną się też tańsze, a ludzie będą już wtedy przygotowani do tego, aby z nich korzystać.
Czuje pani, że należy do jednego z pokoleń, winnych kryzysowi klimatycznemu?
W latach 80-tych pojechałam do Anglii i pamiętam, jak bardzo przytłoczyła mnie ta ilość rzeczy w tamtejszych sklepach. Z jednej strony pojawił się żal, że nie ma tego u nas, a z drugiej strony przerażenie. Całe aleje herbat, proszków, detergentów, kosmetyków. Można przecież żyć z jednym, dwoma proszkami do prania. Nie musi być ich kilkanaście. A teraz są dziesiątki, setki rodzajów bardzo podobnych produktów, także u nas. Brodzimy w nich ogłupiali, tracąc czas. Jako cywilizacja, która chce ciągle mieć więcej, jesteśmy winni kryzysowi.
I po co to wszystko mieć? Dlaczego pralka musi się zepsuć po pięciu latach, skoro pralka mojej mamy działała 25 lat? Dlaczego muszę wymieniać komputer co chwilę, skoro ludzkość jest w stanie zrobić dużo bardziej trwałe urządzenia? Dlaczego, co dwa lata muszę wymieniać swój smartfon, skoro jego funkcje absolutnie mi wystarczają? Przecież wiem ze stuprocentową pewnością, że producenci mogą go zrobić tak, żeby służył mi wiele lat. Nie musi tak być.
Pod tym względem, jako ludzkość wysoko rozwiniętych krajów, strasznie grzeszymy. Ograniczenie tego rozpasania, tej chęci zysku producentów, rywalizacji, wcale nie jest niemożliwe.