Mielec to miasto, w którym w marcu 15 tys. osób wyszło na ulice, by powiedzieć „Dość”. Celem protestu był miejscowy oddział Kronospanu oraz niemoc instytucji państwowych i samorządowych. 15 tys. osób w 60 tys. Mielcu, to tak jakby na ulice wyszło 200 tys. krakusów albo 500 tys. warszawiaków. O tym, jak do tego doszło, odpowiedział mi Piotr Kozub, który był jednym z organizatorów protestu. Jednym z wielu, jak bardzo zdecydowanie podkreśla.
Zapraszam do lektury całej rozmowy.
Kim jesteś Piotrze?
Jestem 40-letnim trenerem crossfitu. Z wykształcenia socjologiem. Mężem żony Sylwii. Ojcem Lilusi.
Dlaczego 40-letni trener crossfitu, socjolog, mąż Sylwii i ojciec Lilii, wychodzi na ulicę?
Przez świadomość, że Mielec jest skrzywdzony. Od początku transformacji moje miasto stało się ofiarą – można użyć tego słowa – niewolnictwa. Ludziom kodowano mentalność niewolnika. Oczekiwano, że człowiek będzie przyjmował to, co mu się daje. A miasto operowało hasłem reklamowym: zainwestuj w Mielcu, tutaj mamy tanią siłę roboczą. To był początek wszystkiego, który oznaczał, że z człowiekiem nikt się tutaj kompletnie nie liczy. Sprawa Kronospanu jest tego pokłosiem.
To praprzyczyna tego, co się dzieje?
Mielec był świetnym miejscem, żeby przyjść i wykorzystywać ludzi. W tym wypadku wykorzystywanie polegało na formie produkcji, która skutkowała tym, że ludzie jednocześnie robili tam i byli ofiarami konsekwencji tego, co ich firma wypuszczała do powietrza. Czara goryczy przelała się 13 grudnia, kiedy w Kronospanie zdarzyła się awaria i nad zakładem pojawiły się kłęby czarnego dymu. Wtedy uwidoczniła się niemoc ludzka. Nawet po komentarzach, które pojawiły się na Facebooku, widać było, że człowiek w Mielcu kompletnie nie jest sobie już w stanie z tym poradzić. Ma dwa wyjścia: akceptuje sytuację albo wyjeżdża z miasta. W tej chwili powiedziałem sobie, że trzeba z tym coś zrobić. Ruszył mnie filmik, który wrzucił do sieci mój stary znajomy, z którym od 15 lat nie miałem kontaktu. Udostępniłem go, odezwał się, stwierdziliśmy, że trzeba coś zrobić. Tego samego dnia powstała grupa „Blokada truciciela”.
Ale to nie jest sprawa, która zaczęła się 13 grudnia.
Oczywiście. To się ciągnie ponad 20 lat.
I co dokładnie się ciągnie? Powiedz tym, którzy nie wiedzą, co się dzieje w Mielcu.
Kronospan tego typu placówki lokalizuje na całym świecie i robi to w miejscach, gdzie można łatwo realizować cokolwiek, chce się robić. Mielec ich chętnie zaprosił i pozwolił na wolną amerykankę. Przez lata robili więc, co chcieli, mówiąc, że to co leci z komina, to jest para wodna.
Tłumaczenie „na parę wodną” to ogólnopolski standard.
Nikt nic nie sprawdzał. Ludzie to wdychali i do momentu, w którym nie doszłoby do tragedii polegającej na tym, że zwłoki będą leżeć na ulicach, było pewne, że nikogo nic nie będzie obchodzić. W teren dałoby się wrzucić Cyklon B i nikt nie wiedziałby, że to jest Cyklon B.
Od 20 lat jest tak samo. Dlaczego nikt nic z tym nie zrobił?
Przecież dobrze wiesz Tomku, jak to wygląda. Lokalni kacykowie na jakimś podejrzanym – choć podkreślam, że nikt nikogo za rękę nie złapał, bo od tego są służby, a nie ja – układzie dogadali się z naszymi decydentami i stworzyli idealne warunki do tego, żeby można było robić to, co się robi. I żadne służby w żadnym wypadku nie wyszły z inicjatywą, by rozwiązać problem w konstruktywny sposób. Kto ma wiedzieć, co tam się dzieje? Zwykły Kowalski? Zwykły Kowalski myśli, że urzędnicy, którzy za to odpowiadają, mają jakieś kompetencje. Każdy ma swoje życie. Każdy zajmuje się swoimi sprawami. Myślano, że tam jest ktoś, kto za to odpowiada. Retoryka była też taka, że z taką korporacją nie da się wygrać. Było bezrobocie na poziomie 20 proc. Człowiek, który ma problem z zaspokojeniem potrzeb podstawowych, nie myśli o potrzebach wyższych. W tym wypadku powietrze jest potrzebą wyższą. Jak nie zjesz kilka dni, to jesteś głodny. Jak oddychasz syfem, to jesteś w stanie się przyzwyczaić. To się zmieniło. Bezrobocie spadło do 7 proc.
Nikt już nie liczył na WIOŚ
To spadek bezrobocia zmienił sytuację?
Każda ze zmiennych ma znaczenie. Wzrosła świadomość. Przez wiele lat nie było dostępu do informacji, a dokumenty utajniano. Jednak w końcu zaczęły wyciekać i ludzie zaczęli orientować się, co tam się dzieje. Pojawiły się pytania o to, kto na to pozwala, na jakiej podstawie i dlaczego.
A przez te 20 lat to jak było dokładnie. W ogóle się nikt nie zjawiał, czy zjawiał i nie widział?
Tajemnicą poliszynela było to, co działo się z WIOŚ w kontakcie z Kronospanem. Mieli wspólne spotkania, szkolenia. Przez 20 lat inspekcja ochrony środowiska tworzyła więc piękne portfolio dla firmy, a firma dzięki temu zorganizowała sobie piękny PR. Wliczając w to nagrody ekologiczne. W pewnym momencie nikt już nie liczył na to, że WIOŚ coś zrobi, ale dopóki człowiek biegał za pieniądzem, to społeczeństwo nie kwapiło się do tego, by coś z tym problemem zrobić. A pan Kulig, dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska z Urzędu Marszałkowskiego, zachowuje się jak adwokat Kronospanu.
Znowu powtarzalna historia. Służby mające chronić środowisko zachowują się tak, jakby ich rolą była nie troska o nasze zdrowie, ale tłumaczenie, dlaczego musi być tak, jak jest.
Podejrzewam, że Kronospan był zdziwiony, że poszło im tak łatwo. Służby są dysfunkcyjne.
Ale jednocześnie to, że przez tak długi czas było tak łatwo, że nikt się już specjalnie niczego nie obawiał, powoduje, że dzisiaj jak na dłoni widać kto, jak i co robił. I że nic nie funkcjonuje?
A służby typu WIOŚ walczą rękami i nogami, żeby status quo zachować. Najlepiej w końcu, żeby nikt tego nie ruszał, bo jak ktoś zacznie w tym grzebać, to kto wie, czy nie trzeba będzie założyć pasiaków i pójść siedzieć. Służby ochrony środowiska to jest jedna wielka patologia.
To wróćmy do grudnia. Co stało się wtedy takiego, że przełamało 20 lat niemocy?
Efekt motyla. Kto wie, czy jakbym siadł przed laptopem godzinę później, to ta emocja by do mnie przypłynęła.
Bo to się stało na takim zwyczajnym ludzkim wk…..?
Tak. Pomyślałem: no nie, to tak nie będzie. I pojawił się jeszcze ten mój kolega. Nawzajem utwierdziliśmy się w przekonaniu, że trzeba cokolwiek zrobić. Ale co można zrobić? Założyliśmy grupę. Co miałem do stracenia? Nikt nie przewidział efektów, a chwilę później tam były tysiące ludzi. Tutaj nie trzeba nikomu nic tłumaczyć. Wszyscy wiemy w jakiej patologii funkcjonujemy.
Mówisz: nie miałem nic do stracenia. Ja jednak szanuję to, co robicie bardzo, bo doskonale wiem, jak wyglądają różne układy w średnich i małych miasta, i zdaję sobie sprawę, że ryzykujecie dużo więcej, niż człowiek, który robi to samo na przykład w Krakowie.
Zgadza się.
Nie boisz się?
To wszystko jest względne. A mam nie bać się pozwolić mojej córce żyć w takim mieście? Albo skazać ją na to, że będzie musiała wyjechać, bo jej miasto to jedna wielka patologia. I nie chodzi tylko o ten Kronospan, ale pozwalanie przez wszystkich na to wszystko. Na pozbawienie godności wszystkich mieszkańców i każdego z osobna. Trzeba było po prostu kiedyś powiedzieć „nie” i tyle.
Jest grupa na Facebooku. Ludzie zaczynają dołączać. Co mówią?
Nie mieliśmy planu działania. Wiedzieliśmy, że władze nie będą się przejmować grupą 20 osób chodzącą wokół ronda. To będzie raczej dowód, że układ świetnie daje sobie radę. Jednak w styczniu, miesiąc po założeniu grupy, było na niej już kilka tysięcy osób, były spotkania. Na nich powiedzieliśmy sobie, że wszyscy jesteśmy organizatorami i robimy to wszyscy razem.
Efekty?
Kronospan jest cały czas zainteresowany nowymi terenami. Miasto miało ulicę Sołtyka. 1,3 hektara sąsiadujących z terenem firmy. Ogłoszono przetarg za 800 tysięcy złotych. Jedynym zainteresowanym byłby Kronospan. Rada miasta „debatując” nad pomysłem przez aklamację zgodziła się na przetarg i oddanie tego terenu za 800 tys. złotych firmie. Małe miasto ma też plusy – informacje szybko wyciekają. Ludzie się o tym dowiedzieli. Pocisnęliśmy ich trochę, że mieszkańcy sobie tego nie życzą. Retoryka była jasna. Jeden z radnych pokazał to innym, uświadomił ich, że to wyborcy, którzy zaraz ich wyrzucą ze stołka i zaczęły się wyścigi. Ci sami ludzie, którzy przez aklamację zaakceptowali sprzedaż, teraz uznali, że to nie ma sensu. Każdy chciał zaznaczyć, że oni też są na nie. A wcześniej robili to jak stado baranów, ale presja pomogła…
Taki ruch musi interesować polityków
Działka została w mieście?
Została. Grupa została nazwana „Blokada truciciela – Melnoxu. Czas najwyższy rozwiązać ten śmierdzący problem”. Na kolejnych spotkaniach organizacyjnych ludzie pytali, ale co chcecie zrobić? Odpowiadaliśmy: nie wiemy, organizujmy się. Na pierwszym spotkaniu było 20 osób. Wykorzystaliśmy media społecznościowe. Każdy zaprosił swoich znajomych. Poinformowaliśmy grupy i strony na Facebooku, które to mogło zainteresować. Na następnym spotkaniu było już więcej ludzi. Ponieważ pierwsza blokada się udała, to wiedzieli, że to jest możliwe, że to jest ich sukces, którego nikt sobie nie przypisuje. Kula śniegowa robiła się coraz większa i doszło do 25 marca, kiedy w 60-tysięcznym mieście na ulice wyszło 15 tys. osób. Mleko się rozlało. Na decydentów padł cień. A widziałeś filmik z Hitlerem?
Nie widziałem.
Filmik był proroczy. Wrzucony przed protestem. Były robione różne działania partyzanckie. Wszyscy widzieli pojawiające się w mieście symbole. Widziano, że robione są rzeczy, które każdy z nas chciałby zrobić, ale nikt nie wiedział, kto to robi. Wiedziano tylko, że stoi za tym ktoś z nas, mieszkańców. Wiedzieliśmy też, że ważne jest to, żebyśmy wyszli wszyscy na ulice i przebili się poza układ lokalny, żeby zobaczyła nas Polska, bo przez ostatnie 20 lat wszystko było ucinane na poziomie lokalnym, wojewódzkim. Były wcześniej spotkania z wojewodą, z kacykami lokalnego układu. Opowiadali takie głupoty, że głowa boli. Blamaż był totalny. Wojewoda Ewa Leniart patrzyła na mnie, jak na jakiegoś kosmitę. „Chcecie zmian legislacyjnych?”, pytała. To nie jest na pstryknięcie palca. Mówię jej więc: dobrze, to czekajmy kolejne 20 lat. Ona nie wiedziała, co wcześniej stało się już w Mielcu i jaka jest siła grupy, a przecież politycy żerują na masie ludzi. Taki ruch musi ich interesować, jeżeli chcą zyskać.
A co się działo, kiedy ci politycy orientowali się, że nie chodzi o to, żeby was poklepali po ramieniu, uśmiechnęli i powiedzieli, że macie rację, ale że chcecie konkretnego rozwiązania?
Miałem taką sytuację z jedną z posłanek, która myślała, że swoim wyrachowaniem nas zje. Mówiła, jak tylko coś trzeba, to przyjdźcie do mnie, ja wszystko załatwię. My mówimy: niech będzie wyścig między politykami o to, kto załatwi nasz problem. Kto go pierwszy rozwiąże, dostanie brawa.
Jakie były efekty marszu?
Siłą protestu przebiliśmy się poza lokalny układ.
I jaki wywiera to na niego efekt?
Wpadli w panikę. Najpierw była próba zniszczenia wizji protestu. Chciano, żeby się nie udał. W dzień protestu dzwoni telefon, wstaję z łóżka, jedno oko jeszcze zamknięte, walnąłem o kant szafki i złamałem palec u nogi. Dzwonił gość, który się troszeczkę w to angażował. Dostał informację, że na proteście będzie zadyma, że Kronospan coś szykuje. Mówi, żeby powiadomić matki z dziećmi, bo będzie niebezpiecznie i lepiej, żeby nie przychodziły. Ja patrzę na ten palec, dociera do mnie, że mam złamany palec i mówię: k…. mać, nie będzie żadnej zadymy, palca złamałem. Masakra. Dokuśtykałem na protest. A tam nasi lokalni decydenci idą i protestują.
Przeciwko komu? Przeciwko sobie?
Chyba. Dostali czarne baloniki i normalnie idą. Trochę się bałem, żeby nie było linczu.
Może to dobrze. Skoro poszli w takim proteście, to już chyba nie mogą udawać, że jest ok?
Mogą. Starosta Tymuła zaraz po proteście napisał, że ten był sponsorowany przez tajemnicze siły.
Ale szedł w nim?
Szedł.
Skąd wy ich bierzecie?
Nie wiem. Niektórzy są tacy absztyfikanci, że to jest nie do pomyślenia. Oni w tym tkwili.
Fenomen, który zmienił wszystko
Wiesz co jest fajne? Że to już nie przechodzi. Ludzie sobie nie pozwalają.
A gdybym miał jednym słowem streścić to, co stało się po proteście, to ten był fenomenem. Jak w socjologii, kiedy pojawia się fenomen i po nim wszystko jest inaczej niż przed jego pojawieniem się. Tak jest tutaj. Po proteście nic już nie jest takie, jak było przed nim. Wszystko zdefiniowało się inaczej. Oni zwariowali. Decydenci w ogóle nie wiedzą, o co chodzi. 20 lat spokoju i nagle sytuacja jest inna. I jeszcze ci powiem, jak to się wiąże ze smogiem w Mielcu.
No?
Ja sobie nie wyobrażam, żeby ktoś komuś kazał zmieniać piec, kiedy w tle jest taki bydlak i robi, co chce. Nie możesz wymagać od zwykłego „Kowalskiego”, że będzie coś robił, jeżeli on jest skazany na akceptowanie czegoś takiego. A nasz problem był na starych zasadach nie do ruszenia. Wojewoda dostała informację, czego potrzebujemy i nic. Na nowych poszły nie tylko od niej interpelacje – jedna, druga, trzecia. Wszystko do ministra środowiska. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie wysłała. Swoją drogą ciekawe dlaczego. Dyletanctwo było straszne. Pytała, z czym mamy problem. To jej mówię: z wiatrem. To ona: jak to z wiatrem? To ja: wiatr nas terroryzuje.
Ona: jak to?
Mówię, że tam gdzie zawieje, to jest terror. Jak leci z Kronospanu, to tam gdzie wiatr zawieje, jest terror. 90 proc. miasta może mieć spokój, ale pozostałe 10 proc. przeżywa dramat. Najbardziej sterroryzowane jest osiedle Mościska. Już nawet nie mówiąc o zdrowiu, to trzeba pomyśleć o ludziach, którzy tam postawili domy na kredyt albo je odziedziczyli. Zostać się nie da. Sprzedać się za bardzo nie da. Ktoś się nad tym pochyla? Pani Wojewoda pyta, czy wcześniej był Kronospan, czy Mościska? Mówię, że Mościska, a Kulig od ochrony środowiska, że nie, że tam była wioska.
W wiosce, znaczy, ludzie nie mieszkają?
Wiadomo, że nikt się nie będzie z nimi kłócił, jak są takie spotkania, bo każdy musi swoje głupoty powiedzieć. Ale szlag mnie trafiał i coraz bardziej się przekonywałem, że to trzeba zrobić.
Jak przełamać niemoc państwa?
Są dwie rzeczy, o które pytam we wszystkich rozmowach z mieszkańcami miast, które walczą z trucicielami. Uważam, że rozpieprzycie ten system, ale żeby to zrobić, trzeba wiedzieć, co nie działa. Dlaczego jesteśmy w takim miejscu, w którym walisz głową w mur i nic się nie dzieje?
Człowiek jest nadal traktowany, jak osobnik, którego nie uznaje się za równego sobie. Widać, że lobbyści są ważniejsi. Na pewno problemem jest także odpowiedzialność urzędników. Kiedy ktoś nie odpowiada za nic, będzie się mylił. Zresztą co mają robić urzędnicy, którzy sami doskonale wiedzą, że nie wykonują dobrze swojej pracy? Bić się ze swoim szefostwem, które wymaga posłuszeństwa? To są słabi ludzie i biznes, który wykorzystuje ich w bardzo prosty sposób.
Dobrze, ale odpowiedź na „słabi ludzie”, brzmi wymienić ludzi. Tymczasem tutaj zawodzą chyba jednak nie tylko ludzie?
Trzeba czasu. Mentalność się musi zmienić. Urzędnicy są przyzwyczajeni do pewnego sposobu działania i wygląda to tak, jak wygląda.
Skoro przez ponad 20 lat czyimś zadaniem jest „nie widzieć”, to trudno oczekiwać, że z dnia na dzień zacznie „widzieć”.
Oczywiście. Tym bardziej, że jak wchodzisz między wrony, to musisz krakać tak jak one. Nie ma możliwości, żeby nagle zmienić wszystko.
Ale wciąż – czy nowi ludzie w tej strukturze będą mieli możliwość działania?
Nie. Muszą się zmienić także ludzie u góry, którzy będą wymagać tego, by zacząć „widzieć”. Nikt przecież nie będzie robił z siebie Don Kichota. Trzeba chodzić do pracy i zarabiać na życie. A tak co? Po tygodniu cię zwolnią pod byle pretekstem.
A czego konkretnie chcecie?
Narzędzia, bo bez narzędzi wszyscy uwikłani w dziwne klimaty ludzie, będą mówić, że chcieliby, ale się nie da. Tak było w przypadku Kronospanu. Teraz się na przykład okazuje, że wszyscy chcieli, tylko nie było jak. Dlatego zmiany legislacyjne są konieczne. Ale jest i tak, że jak chcesz naprawić auto, na przykład zmienić koło, musisz mieć narzędzia. Jednak to, że masz klucz, nie oznacza, że koło się samo wkręci. WIOŚ jest totalnie dysfunkcyjny i nie nadaje się do niczego, ale będzie bronić status quo. Może trzeba nową służbę środowiskową? Coś ten nasz ministerek od ochrony środowiska przebąkiwał, że jest potrzebna. Pasowałoby tego przypilnować.
Coś jeszcze?
W naszym przypadku jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest raz na zawsze sprawdzić, co ten Kronospan emituje. Jeżeli są limity, a nie ma metod, żeby je sprawdzić, to po co one są? Jakieś liczby zapisane na papierze. To jest oszustwo. Tak się zabija prawo. Wszyscy, którzy są w to uwikłani, akceptują to na starcie. Urzędnik, który miałby jakieś poczucie godności, powinien od razu zrezygnować z pracy. Tymczasem idą na kontrolę, która nie ma sensu, bo muszą czekać dwie godziny i nic nie mówią, nie narzekają, nie zgłaszają nikomu. Tłumaczą się tylko, że są naciski, że to idzie z poziomu rady miasta. Mówię im więc, to zróbcie strajk głodowy. Ale to są słabi ludzie. Będą grać pod układ, który zastali. Narzędzia trzeba mieć, trzeba stwarzać nowe i naciskać, żeby były wykorzystywane. Ludzie, narzędzia i do roboty, a nie że się nie da, że by chętnie zrobili, ale nie ma jak. Tam jest jedno wielkie dyletanctwo i pilnowanie swoich interesów. Dopóki nikt nikogo za rękę nie złapie, to nic się nie dzieje. Jakby ludzie na ulice nie wyszli, to dotąd nic by nie drgnęło. Politycy, urzędnicy, dalej by tylko myśleli, że jak się nie da, to trzeba chociaż zrobić coś dla siebie.
***
Kronospan po marszu zareagował wydając oświadczenie, w którym napisano m.in.:
„Deklarujemy, że chcemy się zaangażować w programy, mające na celu poprawę jakości powietrza w naszym mieście. Proponujemy przyjazne ekologiczne rozwiązania, które sprzyjać będą mieszkańcom naszego miasta. Zależy nam też na proekologicznej edukacji nas wszystkich. „
[Całość do znalezienia TUTAJ]