Jeżeli uważasz, że ludzie zasługują, by swój gatunek nazywać człowiek rozumny, to prawdopodobnie nie znasz historii o tym, jak do samochodowych baków trafiła benzyna ołowiowa. Ta nie pozostawia wątpliwości. Choć są wśród nas rozumne jednostki, to jako gatunek jesteśmy raczej głupi i podatni na manipulacje.
Zanim samochody stały się pojazdami w miarę niezawodnymi i bezpiecznymi, inżynierowie musieli rozwiązać wiele problemów. Jednym z nich było spalanie stukowe, które doskwierało modelom z początku XX wieku. Proponowano wówczas różne rozwiązania, ale najlepsze – tak myślano – opracował niejaki Thomas Midgley Jr. Był to inżynier pracujący dla firmy DELCO, który problemy najbardziej lubił rozwiązywać metodą prób i błędów. Posiadał dużą intuicję, która pozwoliła mu odnosić sukcesy. Tak duże, że wiele lat później nazwano go człowiekiem, który wywarł największy wpływ na ziemską atmosferę. Zasłużył. Był pierwszym, który w lodówkach wykorzystał freon.
Był także ojcem benzyny ołowiowej.
Benzyna ołowiowa: trucizna w baku
Tę wynalazł dzięki wspomnianej intuicji. Kiedy jego szef, słynny inżynier Charles Kettering, powierzył mu zadanie zlikwidowania stuków w silnikach, obaj panowie zwrócili uwagę na stosowane paliwo. W tamtym czasie nie było to wcale oczywiste. Legenda głosi też, że wspólnie doszli do wniosku, że rozwiązaniem będzie domieszka do benzyny, która będzie w kolorze czerwonym. Midgley Jr. rozpoczął eksperymenty i trafił na jodynę, która wlana do baku wraz z benzyną, likwidowała spalanie stukowe. Sama była zbyt droga, by ją wykorzystać, ale potwierdziła jego intuicje. Zaczął więc testować inne substancje. Problem udało mu się zlikwidować z pomocą alkoholu.
Z tym był jednak taki problem, że mógł mu zapewnić co najwyżej trochę inżynierskiej sławy, bo nie dało się go niestety opatentować. Do tego wielu potrafiło go pędzić w domu. Jedno i drugie oznaczało, że z biznesowego punktu widzenia alkohol etylowy, nie ma sensu. Midgley szukał dalej. I po jakimś czasie znalazł. Ołów. Dokładnie czteroetylek ołowiu (TEL), który nadawał się do opatentowania, a więc nadawał się także do tego, by mogła na nim zarabiać korporacja. To było ważne także dlatego, że w międzyczasie firmę DELCO przejęło General Motors i liczono na zyski.
Zastosowanie ołowiu miało je zapewnić. Pierwotne szacunki mówiły o tym, że jego opatentowanie i zastosowanie pozwoli zdobyć 20 proc. rynku i zarobić 3 centy na litrze. Ostatecznie zarobiono o wiele więcej. Klienci wybierali ją, bo przekonano ich, że dodaje mocy samochodom. Sukces nie był jednak oczywisty od samego początku. Właściwie to był on raczej niespodziewany. Gdyby bowiem uznać, że ludzie są racjonalni i cokolwiek wiedzą o świecie, trudno byłoby przewidywać, że będą masowo lać do baków truciznę, której szkodliwe właściwości znano od co najmniej 3 tys. lat.
Tymczasem wystarczyło kilkanaście lat, by 80 proc. benzyny wlewanej do baków w USA zawierało ołów.
Ołów w powietrzu. „To się źle skończy”
Początkowo nie brakowało ostrzeżeń. Najważniejsze skrupulatnie wyliczył Jamie Kitman, autor obszernego artykułu w magazynie „The Nation”. Naukowcy i fachowcy zwracali uwagę nie tylko na to, że ołów jest trucizną, ale także na jego „trwałość” i to, że kiedy raz dostanie się do środowiska, zostaje w nim na bardzo długi czas.
Ton przestróg był bardzo podobny, a przykładem może być list, który ówczesny naczelny lekarz Stanów Zjednoczonych, H.S. Cummings, wystosował w 1922 roku do właścicieli korporacji Du Pont. Pisał do nich, bo firma także zaangażowała się w projekt TEL:
„Ponieważ wiemy, że kiedy ta benzyna zostanie wykorzystana w silnikach, ta substancja (czteroetylek ołowiu – red.) doda do gazów wydechowych drobną i nie podlegającą dyfuzji formę ołowiu. A także, skoro wiemy, że zatrucie ołowiem ma u ludzi charakter kumulatywny i wynika na ogół z regularnego przyjmowania małych dawek, trafne wydaje się pytanie, czy używając tetraetyloołowiu, nie spowodujemy poważnego zagrożenia zdrowotnego dla ludzi.”
Pytanie rzeczywiście było trafne i podnosiło je wielu ekspertów. Nie mogło być inaczej, bo fatalne skutki ołowiu dla ludzi były dobrze znane. Wiedziano też, jak wygląda zatrucie pierwiastkiem, który jest silną neurotoksyną. Z pozoru więc sprawa mogła wydawać się przegrana. Ale General Motors miał bardzo skuteczny dział marketingu, który przeprowadził mistrzowską rozgrywkę.
Mistrzostwo w odwracaniu kota ogonem
W sierpniu 1923 roku korporacja Du Pont otworzyła pierwszą fabrykę tetraetyloołowiu. Stanęła ona w Deepwater w New Jersey. Już po miesiącu wśród pracowników zarejestrowano pierwsze zgony spowodowane zatruciem ołowiem. Prasa o nich jednak nie pisała, bo Du Pont to duży reklamodawca, a robotnicy mogli kupić najwyżej nekrolog. A i to rzadko. Wkrótce zaczęły się jednak pojawiać informacje o zgonach w kolejnych fabrykach produkujących dodatek TEL.
Wielu robotników umarło z powodu zatrucia ołowiem, a inni tracili zdrowie. Wyliczenia z jednej z takich fabryk mówiły, że chorowało 80 proc. załogi. Wśród objawów były między innymi halucynacje, więc zakład zaczęto nazywać „domem motyli”. Zgonów i zatruć przybywało. W końcu nie dało się ich dłużej ignorować, a pytania o zdrowotne skutki stosowania ołowiu w benzynie, zaczęto podnosić coraz głośniej. General Motors i Du Pont zorientowały się, że mają problem. Co zrobiły korporacje? Wykorzystały genialną marketingową zagrywkę, by odwrócić kota ogonem.
Genialna zagrywka korporacji
Rozpoczęto od uznania wagi problemu. To zademonstrowano znajdując najbardziej podatny na korupcję urząd i poproszono go o zbadanie sprawy. Wnioski, jak łatwo zgadnąć, były bardziej optymistyczne niż powinny być. Na tym jednak nie poprzestano. W związku z wypadkami w fabrykach zwrócono się do naczelnego lekarza USA – tym był H.S. Cummings – i urzędu zdrowia publicznego o powołanie komisji śledczej i przeprowadzenie jawnych przesłuchań wyjaśniających.
Prośba zrobiła świetne wrażenie na opinii publicznej i prasie. Ludziom zaimponowało to, że korporacje same poprosiły o to, by przyjrzeć się im działaniom. Nie zwrócono jednak uwagi na temat, którym miała się zajmować komisja. Tym nie było zagrożenie dla zdrowia publicznego związane z wykorzystywaniem ołowiu w benzynie, ale bezpieczeństwo i higiena pracy w fabrykach, gdzie wytwarzano tetraetyloołów.
Komisja po zbadaniu sprawy, zgodnie z przewidywaniami korporacji, orzekła, że w czasie, kiedy prowadzono dochodzenie z bezpieczeństwem w zakładach było źle. Ale jednocześnie stwierdziła, że da się pracę zorganizować w taki sposób, by było bezpiecznie. Korporacje zareagowały natychmiast i zadeklarowały, że wdrożą wszystkie zalecenia komisji. Jednocześnie duzi reklamodawcy sprzedali prasie komunikaty, które ta natychmiast podchwyciła.
Gazety ogłosiły: TEL jest bezpieczny. Nie dodały niestety, że jedynie w produkcji.
Benzyna ołowiowa: skutki stosowania
Skutki wykorzystania ołowiu były opłakane dla zdrowia publicznego. Wyrzucany przez rury wydechowe samochodów toksyczny pierwiastek, odkładał się na ulicach, wisiał w powietrzu, trafiał do jedzenia i wody. W miarę jak przybywało samochodów jego ilość kumulowała się, bo ołów się nie rozkłada i rosły jego stężenia w środowisku. Kiedy było go więcej w środowisku, przybywało go także we krwi ludzi. Tym neurotoksyny na ogół nie służą. Ołów szczególnie szkodzi dzieciom.
Lista potwierdzonych problemów związanych z długotrwałym narażeniem na kontakt z ołowiem jest w ich przypadku bardzo długa. Najgorsze są związane z działaniem układu nerwowego. Nawet lekkie zatrucie ołowiem powoduje jednoczesny rozpad mieliny na osłonkach zakończeń nerwowych, co oznacza tyle, że komórki w mózgu działają gorzej oraz zanik substancji szarej w korze przedczołowej. Ta jest częścią ludzkiego mózgu, która odpowiada za kontrolę agresji. U dzieci narażonych na kontakt z ołowiem, gorzej działają neurony w poszczególnych częściach mózgu oraz połączenia między nimi. Efekty to niższa inteligencja, nadpobudliwość, problemy z zachowaniem i kontrolowaniem agresji oraz impulsów. Tym gorsze, im więcej ołowiu we krwi.
A ołowiu dzieci miały we krwi bardzo dużo. Między innymi dlatego, że przez długie lata – dbali o to producenci – normy odnoszono do widocznych objawów zatrucia. Oficjalnie uznawano więc, że ołów szkodzi, dopiero wtedy, kiedy człowiek – patrz wyżej – zaczynał widzieć motyle. Tymczasem w tym przypadku szkodzą nawet najmniejsze dawki. Jeszcze w latach 50. i 60. uważano, że akceptowalna norma to 60 mikrogramów na decylitr krwi. Dziś poziom, który uchodzi za akceptowalny dla dzieci w USA, to 10 mikorgramów na decylitr krwi. Ale niedługo będzie zapewne jeszcze niższy, bo naukowcy dochodzą do zgody w kwestii tego, że dla dziecka nie ma czegoś takiego, jak bezpieczna zawartość ołowiu we krwi. Długotrwałe narażenie na poziom z obecnej normy, pogarsza rozwój nawet o siedem punktów ilorazu inteligencji. Bardzo, ale to bardzo dużo.
W 1978 roku przeciętne amerykańskie dziecko miało w decylitrze krwi 15 mikrogamów ołowiu. Te które mieszkały przy ruchliwych ulicach – wielokrotnie więcej. Źle było także w wielu innych krajach świata. Skalę problemów trudno oszacować, bo chodzi o dziesięciolecia, kiedy setki milionów dzieci w zdecydowanej większości krajów świata, były narażone na stały kontakt z neurotoksyną. Dlatego, że ktoś policzył, iż dzięki temu zarobi dodatkowo 3 centy na galonie paliwa.
I miał doskonały plan marketingowy.
Ołów a przestępczość
Na problemach rozwojowych się oczywiście nie kończy i wśród skutków zdrowotnych są też na przykład poronienia. Lista jest zresztą pokaźna i jeży włosy na głowie. Ciekawe jest to, że są naukowcy, którzy twierdzą, że używanie benzyny ołowiowej miało także bardzo złe skutki społeczne. Wskazują, że to jak wiele jest ołowiu w środowisku, bardzo mocno koreluje z liczbą przestępstw, które są popełniane w danym miejscu. Są mocne argumenty, które wspierają tę tezę.
W Stanach Zjednoczonych w latach 70. i 80. XX wieku wyraźnie wzrosła przestępczość. Skok i późniejszy spadek, który rozpoczął się w latach 90., były tak duże, że próbowano je wyjaśnić z pomocą setek badań i tysięcy stron papieru zapisanego przez akademików. Gdy chodzi o przyczyny wzrostu to najczęściej wskazywano upowszechnienie się cracku. Próbując wyjaśnić spadek, zwracano uwagę na wprowadzenie polityki zera tolerancji dla przestępców. Modne jest też wyjaśnienie odwołujące się do legalizacji aborcji. Ta stała się w USA dopuszczalna w latach 70.
Rick Nevin, konsultant jednego z amerykańskich ministerstw, jako pierwszy zwrócił uwagę, że przyczyna może być inna: ołów. Doszedł do takiego wniosku, kiedy zauważył, że statystyka liczby przestępstw w całych Stanach Zjednoczonych oraz w poszczególnych regionach kraju, dokładnie odwzorowuje poziom zanieczyszczenia ołowiem. Kiedy ten rósł – przestępczość rosła. Gdy spadał – podążała za nim. Jedyną różnicą jest to, że skutki są wszędzie odsunięte w czasie o około 20 lat.
Tłumaczy się to mówiąc, że efekty długotrwałego zatrucia są odwleczone w czasie. Chodzi po prostu o to, że u dziecka, które przychodzi na świat i zaczyna chłonąć ołów, jednocześnie rozpoczyna się stopniowa degradacja układu nerwowego. Ta może powodować trudności w nauce i problemy rozwojowe, ale także negatywnie wpływać na zdolność kontrolowania impulsów i agresji. A takie dziecko potrzebuje kilkunastu lat, by dorosnąć do wieku, w którym może popełniać przestępstwa. Co oznacza, że przestępczość będzie rosnąć i spadać w stałej zależności od skażenia środowiska, ale z pewnym opóźnieniem. I dokładnie to widać w statystykach. Brzmi przekonująco, a mocy argumentom dodaje i to, że w ten sposób da się wytłumaczyć zmiany w całych Stanach. Inne wyjaśnienia – na przykład odwołujące się do polityki zera tolerancji – działały zwykle tylko w poszczególnych miastach lub regionach. Siła tezy Nevina nie kończy się zresztą na granicach USA. Sprawdzał, jak sprawy wyglądają w innych krajach. I mówi, że model powtarza się wszędzie.
Trzeci Świat za pieniądze przyjmie wszystko
O szkodliwości stosowania benzyny ołowiowej wiedziano przez cały XX wiek, a mimo to nic z nią nie robiono. Zamiast tego rozwiązanie wprowadzano także w innych krajach świata. W tym oczywiście w Polsce, gdzie etylina z powodzeniem napędzała syrenki oraz małe i duże Fiaty. Działo się tak dlatego, że korporacje zastosowały tutaj sprawdzoną metodę wpływania na opinię publiczną, która polega na sianiu wątpliwości. Zadbały po prostu o wyniki badań i public relations, które podważały wpływ ołowiu na zdrowie publiczne. [O tym, jak to się robi przeczytacie w tekście „Słowa, które mają ukrywać prawdę. Tak kłamią korporacje.”]
Działało to tak skutecznie, że ostatecznie z benzyny ołowiowej zaczęto rezygnować dopiero z powodu… pieniędzy. Zmieniające się normy dotyczące emisji zanieczyszczeń z samochodów spowodowały, że na przełomie lat 70. i 80. XX wieku zaczęły upowszechniać się katalizatory. Te były drogie, a ołów je zapychał. Wymagało to więc zmiany paliwa. Na stacjach pojawiła się benzyna bezołowiowa, czyli taka do której nie dodano znanej trucizny, a poziom neurotoksyny we krwi Amerykanów zaczął spadać. Między 1978 i 1991 rokiem jego średnia zawartość we krwi obniżyła się o 78 proc. U dzieci między 1 i 5 rokiem życia spadek wyniósł 76 proc. Ze średnio 15 mikrogramów na decylitr (a przypomnijmy, że już 10 mikrogramów to źródło poważnych problemów rozwojowych) do 3,6 mikrograma. Nie oznacza to jednak, że przestano truć ludzi.
Korporacje produkujący tetraetylekołowiu znalazły nowy rynek. Kiedy w latach 70. XX wieku zaczęło się zanosić na zmianę technologiczną w amerykańskich samochodach, podjęły decyzję o skierowaniu uwagi na kraje Trzeciego Świata. Tam ich oferta padała na podatny grunt, a o tym dlaczego tak się działo, wiele może powiedzieć przykład Wenezueli. Ten naftowy kraj jednocześnie eksportował benzynę bezołowiową i na krajowym rynku sprzedawał… ołowiową. Kiedy sprawie przyjrzano się dokładniej, okazało się, że spora liczba decydentów lub ludzi, którzy byli z nimi powiązani, dorabiała sobie jako konsultanci w amerykańskich firmach produkujących TEL.
Już w 1979 roku większość zysków producentów tetraetylkoołowiu pochodziły z eksportu.
W 1991 roku 63 proc. noworodków w Wenezueli miało poziom ołowiu we krwi, który w USA oficjalnie uznawano za szkodliwy dla zdrowia. A w analizy prowadzone w nigeryjskich miastach pokazały, że w przydrożnym pyle jest tam 6 tys. cząstek ołowiu na milion. Poziom, który w Stanach Zjednoczonych uznaje się za niebezpieczny dla zdrowia dzieci, to 600 cząstek na milion. Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku szacunki mówiły, że w Kairze każdego roku około 800 noworodków umiera z powodu nadmiernego narażenia na ołów, który pochodził głównie z rur wydechowych.
A wszystko to – przypomnę – ponieważ ktoś chciał zarobić 3 centy więcej na galonie benzyny.
Czytaj też: Szkodliwość palenia papierosów ukrywano dzięki manipulacji. Tak kłamano
_
Źródło zdjęcia w nagłówku tekstu „Benzyna ołowiowa. Dla zysku zatruli miliony ludzi”: Narodowe Archiwum Cyfrowe.