Zalana Warszawa z rekordem opadów, zdarzająca się raz na 265 lat ulewa w Krakowie i czerwcowy kataklizm w Bielsku-Białej. Klimat zmienia się na naszych oczach, a konsekwentnie i szczelnie betonowane polskie miasta nie tylko nie nadążają za tymi zmianami, ale często je wręcz ignorują.
Wrocław, Warszawa, Kraków czy Bielsko-Biała. Ale też Kutno, Rzepin, Kielce, Kruszwica, Bartoszyce czy Skierniewice. Wszędzie tam w ostatnich latach wykonano „flagowe” i obowiązkowe inwestycje w każdej szanującej się polskiej gminie, czyli rewitalizacje miejskich rynków. Lista miast, które pozbyły się zieleni ze swoich centralnych punktów, jest oczywiście o wiele dłuższa. Wszędzie tam dorodne drzewa, krzewy i trawniki zajęła kostka, asfalt i betonowe fontanny.
To inwestycje symboliczne, które jednak doskonale pokazują lata ignorancji polskich samorządowców i ich przywiązanie do dużych, betonowych przestrzeni. I choć obecnie betonoza jest w odwrocie, przynajmniej ta w wykonaniu włodarzy naszych miast, to jej skutki doskwierają nam podczas kolejnych i coraz częstszych fal upałów. Te z kolei są przeplatane coraz częstszymi intensywnymi i ekstremalnymi ulewami.
W walce z ich skutkami mogłyby pomóc drzewa, których korony spowalniają odprowadzanie wody do miejskich instalacji. Jednak także drzewa były przez dekady wrogiem numer jeden przy wszelkich publicznych i prywatnych inwestycjach. Zamiast traktować je jako dobro strategiczne, cenny zasób i po prostu jak element miejskiej infrastruktury, często były zbędnym dodatkiem, który najłatwiej było wyciąć, zamiast dopasować inwestycję do istniejącego drzewostanu.
Mamy więc niebezpieczny mix – betonozy, uszczelniania miast, wycinek i ekstremalnej pogody związanej ze zmianami klimatu. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Ulewa wszech czasów w Warszawie. 120 litrów na m2
Aż 120 litrów na metr kwadratowy – tyle pokazała stacja pogodowa na warszawskich Bielanach w poniedziałek 19 sierpnia. To 119,4 mm opadów w ciągu jednego dnia. Dla porównania średnia miesięczna dla sierpnia w Warszawie to… ok. 65 mm – przypomina portal Crazy Nauka, który popularyzuje wiedzę naukową.
– Przez cały dzień od zachodu przez Polskę przesuwał się chłodny front atmosferyczny. Niedaleko Warszawy został zablokowany przez dwa wyże. W efekcie strefa opadów, które powstały na styku zimnej i ciepłej mapy powietrza „zacięła się” i niemal zatrzymała nad miastem – czytamy w portalu. Wszystko trwało wiele godzin, a więc nie była to typowa powódź błyskawiczna spowodowana nawalnym deszczem.
Jan Mencwel, warszawski radny, aktywista i autor książek „Betonoza” oraz „Hydrozagadka” zwraca także uwagę na inne uwarunkowania.
– Droga S8 w tym miejscu, na wysokości Żoliborza jest zalewana zawsze podczas większego deszczu. Główną przyczyną jest fatalne zaprojektowanie tej trasy w miejscu, w której przecina dolinę dawnej rzeki Rudawki, schodzi mocno w dół na tereny podmokłe, a w okolicy jest duże zagęszczenie budynków. Nie projektuje się w ten sposób tras szybkiego ruchu, myślę, że każdy hydroinżynier przewidziałby, że do takich sytuacji będzie dochodziło – mówi Mencwel zapytany przez SmogLab.
Aktywista zauważa, że tego typu nawałnice zdarzają się coraz częściej nad miastami, a winne temu jest zjawisko miejskiej wyspy ciepła.
– Nagrzane miasto w trakcie upałów zwiększa ryzyko wystąpienia nawalnego opadu. To trochę jak nad górami, gdzie częściej pada nawalny deszcz. One sprawiają, że unosi się ciepłe powietrze przechodzące nad masywem górskim i w zderzeniu z chmurami powoduje opad. Podobnie jest z miastem, więc z jednej strony zwiększamy ryzyko wystąpienia takich nawałnic, a gdy już wystąpią, to bardzo uszczelniona powietrza miasta nie jest w stanie takich opadów przyjąć. Widać to tam, gdzie szerokie arterie przecinają gęstą zabudowę. Nie słyszymy o zalanym parku, czy zalaniu na terenach mniej uszczelnionych, tylko na największych trasach. W ten sposób betonoza zwiększa ryzyko podtopień – wskazuje Jan Mencwel.
W Krakowie opady, które zdarzają się raz na 265 lat
Warszawa to nie jest odosobniony przypadek. W 2021 roku Kraków nawiedziła ulewa, która według urzędu zdarza się… raz na 265 lat. Tak przynajmniej tłumaczono mieszkańcom paraliż miasta i liczne podtopienia.
– Ulewa miała charakter zjawiska ekstremalnego, którego częstotliwość występowania szacuje się na raz na 265 lat. Wysokość opadu osiągnęła aż 54 mm podczas 60 minut (54 litry/m2), co oznacza, że w tym czasie na Kraków spadła taka ilość wody, jak przez ostatnie dwa miesiące – pisał oficjalny miejski serwis.
Setki interwencji strażaków, podtopione piwnice i pozrywane brzegi rzek – tak z kolei wyglądał krajobraz w Bielsku-Białej na początku czerwca 2024 roku. W ciągu doby spadło tam 140 litrów na metr kwadratowy, czyli 140 mm deszczu. Średnia miesięczna to ok. 130 mm, co oznacza, że jednej doby spadło więcej deszczu, niż średnio pada miesięcznie.
Powodzie w miastach. Oto dwie główne przyczyny
Eksperci po każdym z tych zdarzeń są zgodni – nasze miasta nie są technicznie przygotowane na tego typu opady. Istniejąca infrastruktura nie jest w stanie odprowadzać tak dużej ilości wody w tak szybkim tempie. Uszczelnianie powierzchni i kilkadziesiąt lat projektowania wszelkiej infrastruktury tak, aby, jak najszybciej odprowadzała wodę do kanalizacji, jest dziś zgubne.
Skutkiem ubocznym są nie tylko podtopienia czy powodzie błyskawiczne. Żeby zawartość kanalizacji nie wybijała na ulice otwierane są kanały burzowe. To oznacza, że przy intensywnych opadach ścieki co prawda nie wybijają ze studzienek kanalizacyjnych, ale są odprowadzane prosto do polskich rzek, które w wielu przypadkach traktujemy jako… źródło wody pitnej.
- Czytaj także: Polskie rzeki to ściek: „jak w kraju Trzeciego Świata”
Tymczasem nauka pokazuje, że zalewanie miast to konsekwencja dwóch głównych czynników.
Pierwszy z nich to uszczelnienie powierzchni miast, które zaburza naturalny obieg wody. Jak podaje Blum i in. (2020) – wzrost uszczelnienia powierzchni o 1 proc. to wzrost ryzyka powodzi o 3,3 proc. – przypomina dr Sebastian Szklarek, ekohydrolog i założyciel portalu swiatwody.pl.
Drugi to wzrost średnich temperatur powietrza o 1°C, będący skutkiem antropogenicznej zmiany klimatu.
– Oznacza wzrost intensywności opadów o około 7 proc. (Martel i in., 2021). W zależności od poszczególnego zdarzenia opadowego i miejsca, gdzie się zdarzyło, będziemy mieć różny udział powyższych czynników w zalaniu miasta. W jednym mieście (części miasta) możemy mieć opad mieszczący się w średniej wieloletniej, ale trafi na prawie całkowicie uszczelnioną powierzchnię. W innym mieście możemy mieć dużo terenów zielonych, ale z nieba spadnie jezioro wody wzmocnione zmianą klimatu – podkreśla ekspert.
Naukowcy z ClimaMeter: zagrożenie takimi zjawiskami wzrosło o 30 proc.
Wróćmy jeszcze na moment do stolicy. Nadzwyczajna sytuacja z 19 sierpnia odbiła się szerokim echem nie tylko na krajowym podwórku. Sprawę zbadała także grupa naukowców z projektu ClimaMeter, która interpretuje i analizuje ekstremalne zjawiska pogodowe.
– Przypisujemy zwiększone opady deszczu nad Warszawą głównie skutkom spowodowanych przez człowieka zmian klimatu, a w mniejszym stopniu naturalnym cyklom klimatycznym – czytamy w pierwszej naukowej analizie przyczyn wczorajszych ulew nad stolicą autorstwa naukowców z ClimaMeter. Według badaczy, zagrożenie takimi zjawiskami wzrosło o 30 proc. względem lat 1979-2001.
Autorzy przypominają, że według raportu IPCC „istnieje duże prawdopodobieństwo zaobserwowanego wzrostu trendu powodzi rzecznych w Europie Zachodniej i Środkowej, a ten wzrost będzie kontynuowany z dużym prawdopodobieństwem dla poziomów globalnego ocieplenia wyższych niż 1,5 °C. […] Sugeruje to wzrost intensywności ekstremalnych opadów deszczu, które przeciążają małe zlewnie rzek, ostatecznie zwiększając ryzyko powodzi”.
Rozwiązania
W skali lokalnej polskie miasta mogą na wiele sposobów przygotować się do ekstremalnych zjawisk. Co więcej, wiele z tych rozwiązań działa nie tylko przy nawałnicach, ale także przy coraz częstszych falach upałów.
Głównym wyzwaniem jest tworzenie odpornej, błękitno-zielonej infrastruktury, która zatrzyma wodę w krajobrazie, zamiast natychmiast odprowadzać ją do kanalizacji. To można osiągnąć na kilka sposobów. Przede wszystkim przez ochronę istniejących terenów zielonych, w tym także drzew. Wiele razy słyszymy o masowych wycinkach i nasadzeniach zastępczych, które jednak w żaden sposób nie odpowiadają dorosłym drzewom, a zanim osiągną ich rozmiary minie kilkadziesiąt lat. Miejska zieleń spowalnia odprowadzanie wody do przeciążonej w takich sytuacjach kanalizacji.
Zdaniem wspomnianego Jana Mencwela nie można jednak mówić, że jeśli wszędzie zasadzimy drzewa, to unikniemy zalań. – Na pewno jednak można sprawić, że skutki tych zalań czy nawałnic będą mniej dotkliwe i na przykład nie będziemy musieli wyłączać na cały dzień głównej trasy wyprowadzającej ruch samochodowy z miasta, co poskutkowało paraliżem komunikacyjnym w stolicy – wskazuje samorządowiec.
Koncepcja miasta-gąbki, które wsiąka wodę, aby następnie powoli ją oddaje, nie jest marketingowym chwytem z książek o szczęśliwych miastach. W wielu miejscach na świecie projektuje się ogromne zbiorniki wodne, które zbierają nadmiar deszczówki, aby ta nie przeciążyła miejskiego systemu. Samorządy powinny więc wspierać wszelkie rozwiązania związane z retencjonowaniem wody na dużą i małą skalę.
Przykład musi jednak iść z góry. Z betonozą pożegnamy się prędko, a jeśli nie zadziała tu dobra wola i roztropność włodarzy, to zmusi nas do tego klimat.
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Dariush M