Jakiś czas temu pisaliśmy o tym, że droga ekspresowa ma przeciąć dolinę Biebrzy, znaną z unikalnych walorów przyrodniczych. W dodatku przez środek parku narodowego. Czyli po raz kolejny z determinacją godną lepszej sprawy zdewastujemy to, co mamy w kraju najcenniejszego [1].
Ludzie protestują przeciw tego typu inwestycjom [2] z różnych powodów. A to właśnie ze względu na niszczenie cennych przyrodniczo terenów, a to ze względu na zagrożenie dla zdrowia – hałas i spaliny. Często też ze względu na konieczność wysiedlenia części mieszkańców, wreszcie ze względu na astronomiczne koszty takich projektów.
Budowa drogi przez dolinę Biebrzy jest jednak dobrym punktem wyjścia do dyskusji nad jeszcze innym problemem. Dyskusji, której nie powinniśmy odkładać ani chwili dłużej, jakkolwiek trudna, irytująca i nieprzyjemna by się nam ona mogła w tej chwili wydawać.
Rzecz w tym, że ani ta, ani wiele innych podobnych inwestycji nie ma większego sensu również w szerszej i głębszej perspektywie – w perspektywie nadciągającego kryzysu klimatycznego. Paradoksalnie,
Świat oglądany przez pryzmat nadchodzącej katastrofy staje się bardzo prosty
Transport drogowy jest bardzo istotnym źródłem gazów cieplarnianych. Także w Polsce. Dobrze wiadomo, że jeśli mamy uniknąć zbliżającej się wielkimi krokami katastrofy klimatycznej, to wszędzie, na całym Świecie powinniśmy jak najszybciej drastycznie ograniczać ich emisję ze wszystkich źródeł. Również z transportu. Również w naszym kraju.
Co na przykład oznacza elektryfikację samochodów dostawczych i autobusów. Ale oznacza też daleko idące ograniczenia w korzystaniu, lub wręcz całkowitą rezygnację z prywatnych samochodów osobowych [3] – na dobry początek w dużych aglomeracjach [4].
Radykalne, prawda? Tak, ten scenariusz wciąż brzmi jak utopia. Ale to albo się stanie szybko, bo – jak to ujął Tomek Borejza – „walkę o rząd dusz w Europie wygra opowieść o świecie Grety Thunberg i XR” [5], albo czeka nas katastrofa. Co celnie wyraziła zresztą sama Greta:
(…) jeżeli nie uda nam się w ciągu pięciu najbliższych lat rozpocząć szybkiej transformacji naszego społeczeństwa, to w zasadzie nic innego nie będzie miało w przyszłości znaczenia.
Jeśli taka transformacja społeczna się wydarzy, to zapewne również i w Polsce. Nie sądzę, by ktoś chciał uczynić dla nas wyjątek tylko dlatego, że jesteśmy bardzo przywiązani do naszych aut, a zmianą klimatu wciąż za bardzo się nie przejmujemy.
Trudne do wyobrażenia? Zapewne, szczególnie w obecnych realiach naszego kraju, gdzie samochód jest powszechnym środkiem transportu. I nie ma co ukrywać – bardzo użytecznym, zaś w wielu miejscach, zwłaszcza na polskiej prowincji póki co praktycznie jedynym!
Akceptacji dla ograniczeń w korzystaniu z prywatnych aut osobowych czy rozwijaniu takich form użytkowania samochodów jak carpooling i carsharing nie sprzyjają też na razie wszechobecne reklamy, na które firmy motoryzacyjne wydają krocie. Ani fakt, że dla wielu naszych rodaków własny samochód jest wciąż symbolem i wyznacznikiem statusu społecznego. Ani wreszcie relatywnie bardzo niska cena zarówno używanych aut, jak i paliwa. Jednak i tak wiadomo, że
Zmiana musi nadejść, i to szybko
Oczywiście, zmiana naszych obecnych nawyków, obecnego modelu podróżowania i transportu, choć konieczna, sama w sobie nie wystarczy, by ocalić nas przed nadciągającą katastrofą. Aby się uratować, musimy zrobić też jeszcze bardzo wiele innych rzeczy [6].
Ale skoro z pewnością powinniśmy jak najszybciej odejść od masowego korzystania z prywatnych aut osobowych, to po co te wszystkie nowe ekspresówki i autostrady, które w dodatku wręcz zachęcają do podróżowania samochodem? Może po prostu wystarczy utrzymywać w dobrym stanie i modernizować (np. elektryfikować – z myślą o elektrycznych ciężarówkach, ale już niekoniecznie poszerzać) te, które już obecnie istnieją?
To nie nowych dróg potrzebujemy teraz najbardziej
W dodatku budowa dróg ekspresowych pochłonie nie tylko znaczne sumy pieniędzy, ale co gorsza duże ilości stali, cementu i paliwa do maszyn budowlanych. Potrzeba też samych maszyn. Wyprodukowanie tego wszystkiego, tak jak i praca ciężarówek, spychaczy, koparek to też odpowiednio wysokie emisje dwutlenku węgla (CO2). A także zaangażowanie siły roboczej – czytaj pracy setek, tysięcy robotników, i zużycie cennych surowców, których będziemy potrzebować gdzie indziej.
Gdzie? Choćby do budowy elektrowni wiatrowych i słonecznych, linii kolejowych czy obwałowań chroniących przed podnoszącym się poziomem morza. A może także i do budowy elektrowni jądrowych. I do realizacji setek innych inwestycji niezbędnych do naszego przetrwania i w miarę znośnej egzystencji. Z pewnością nie należą jednak do nich wielopasmowe drogi ekspresowe i autostrady, do jakich budowania jesteśmy obecnie przyzwyczajeni [7].
Wszystkie nasze wysiłki i środki powinniśmy dziś skoncentrować na powstrzymaniu nadciągającej katastrofy klimatycznej,
zamiast marnować je na inwestycje, które za chwilę będą w najlepszym razie niepotrzebne.
Co więcej, odpowiedzialny polski rząd i samorządy powinny już teraz (a raczej już dawno temu) zacząć wszelkimi sposobami zniechęcać obywateli do podróży samochodami osobowymi. Przy okazji rozwijając i promując transport zbiorowy, w tym kolej. Nic takiego nie ma miejsca, a przynajmniej skala tego typu działań jest zupełnie nieadekwatna do powagi sytuacji, w której się znaleźliśmy [8].
Niestety, w Polsce zarówno wielu polityków, urzędników, publicystów, a także bardzo duża część społeczeństwa wciąż zachowuje się tak, jakby nadchodzące załamanie ziemskiego systemu klimatycznego miało mieć miejsce na innej planecie. Gdyby było inaczej, to czy krajowych drogach i na ulicach polskich miast widzielibyśmy tyle samochodów, co obecnie? Samochodów, które w dodatku nie jeżdżą bynajmniej na prąd ze słońca lub wodór z elektrolizy, lecz każdego dnia emitują w sumie do atmosfery ogromne ilości dwutlenku węgla.
Tak, też wolałbym żyć w świecie, gdzie można bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia zatankować do pełna i na przykład wyskoczyć na weekend nad morze. Albo codziennie odwozić dziecko do szkoły samochodem. Ale my nie żyjemy w takim świecie. I chyba powinniśmy sobie to wszyscy szczerze powiedzieć, jakkolwiek niełatwe, nieprzyjemne i niewygodne by to nie było.
„Rozsądek” – szaleństwem, „szaleństwo” – rozsądkiem
Widać coraz wyraźniej, że to co do tej pory wydawało się działaniem jak najbardziej rozsądnym, obecnie jest czystym szaleństwem. Na przykład choćby właśnie budowa nowej drogi ekspresowej. Nawet jeśli nie prowadzi ona przez cenne przyrodniczo tereny, a budowana jest z myślą o lepszym połączeniu słabo skomunikowaniu krajów naszej części Europy czy różnych rejonów Polski [9].
I w drugą stronę: to co wciąż jeszcze tak wiele osób – wierzących w kompletnie oderwaną od rzeczywistości, absurdalną opowieść o ciągłym wzroście i rozwoju mierzonym jedynie przez PKB – uważa za przeciwną rozwojowi i postępowi histerię, jest głosem przyzwoitości, współczucia i rozsądku. Żeby to dostrzec, wystarczy wybiec wyobraźnią już nawet nie dwa, ale raptem krok w (najbliższą) przyszłość. No chyba że ktoś ślepo wierzy w „niewidzialną rękę rynku” i jednocześnie wytrwale ignoruje ustalenia nauki dotyczące przyczyn i konsekwencji zmiany klimatu. Wtedy dostrzec się tego faktycznie nie da.
Czego potrzebujemy?
Nie tylko wspomnianych ograniczeń (w tym po prostu: samoograniczenia się) w korzystaniu z prywatnych samochodów osobowych i kampanii edukacyjnych na ten temat.
Potrzebujemy też znacznie bardziej niż do tej pory realistycznej, trzeźwej i surowej oceny wszelkich – nie tylko drogowych – inwestycji infrastrukturalnych pod kątem ich wpływu na środowisko, w szczególności na ziemski klimat. A w konsekwencji: czegoś na kształt moratorium – jak chciał tak zwał – na inwestycje, które z takiej perspektywy są szkodliwe lub choćby po prostu niepotrzebne. Nawet na te, które mają już wszelkie pozwolenia i których realizacja lada chwila ruszy. Ba, nawet na te inwestycje, które już rozpoczęto!
Gdyby ktoś z Państwa przygotował w tej sprawie odpowiednią petycję, z radością się podpiszę i w miarę swoich bardzo skromnych możliwości zrobię co wszystko, by jak najwięcej ludzi ją podpisało.
Przypisy
[1] Jasne, że nie zostanie zniszczona cała dolina Biebrzy. Pewnie, że zawsze może być gorzej i bardziej absurdalnie. Na przykład droga mogłaby iść wzdłuż doliny, zamiast przecinać ją w jednym miejscu. Ale i tak bardzo szkoda pewnie jednego z najdzikszych i najbardziej wartościowych przyrodniczo obszarów w naszym kraju – rzeki i bagien, zwierząt i roślin.
[2] Poza wspomnianą droga ekspresową przez Biebrzański PN, która jest fragmentem trasy Via Carpatia, jako przykłady takich budzących kontrowersję i protesty inwestycji można wymienić choćby przekop Mierzei Wiślanej, pomysły regulacji rzek, ale także liczne „miejskie autostrady” – drogi szybkiego ruchu w klimacie Los Angeles z lat 70-tych planowane i realizowane w wielu polskich miastach. Jak choćby Trasa Łagiewnicka w Krakowie.
Od razu nasuwają się też skojarzenia z doliną Rospudy i budową obwodnicy Augustowa sprzed ponad dekady. Choć nie mam wątpliwości, że w obecnej sytuacji zarówno Augustów, jak i wiele innych miejscowość powinno mieć obwodnicę. I bardzo dobrze, że Augustów się jej doczekał. Życie w miejscu, przez które każdej doby przetaczają się dziesiątki lub setki tirów (nie licząc innych pojazdów) jest przecież prawdziwym koszmarem.
[3] W dużej mierze także w przypadku osobowych pojazdów elektrycznych. Niestety. Ich wyprodukowanie również pochłania dużo zasobów: materiałów, energii, pracy i jest związane ze sporymi emisjami dwutlenku węgla. Podobnie jak ich użytkowanie, o ile system energetyczny nie będzie w całości oparty na miksie OZE/atom. Ale do tego jest jeszcze bardzo daleko, zwłaszcza w Polsce.
[4] Na przykład Amsterdam planuje zakaz wjazdu do miasta dla samochodów spalinowych już, a może raczej dopiero? od roku 2030. I to zarówno dla samochodów osobowych, jak i dla ciężarówek; zarówno dla pojazdów napędzanym silnikami benzynowymi, jak i tych napędzanych silnikami Diesla. (Plan zakłada wyjątki, ale nie precyzuje na czym dokładnie miałoby one polegać.)
[5] Miejmy też nadzieję, że ta opowieść wygra nie tylko w Europie. Choć nasz kontynent odpowiada obecnie „jedynie” za ok. 1/10 światowej emisji gazów cieplarnianych, to właśnie niektóre państwa i regiony w Europie pokazują reszcie świata, że to co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe, staje się rzeczywistością. Jak choćby ogłoszenie „Zagrożenia klimatycznego” („Climate Emergency”) na Wyspach Brytyjskich i w Katalonii.
[6] Na przykład ograniczyć latanie, co zresztą już dzieje się w Szwecji.
Konieczność ograniczenia liczby podróży lotniczych stawia zresztą pod znakiem zapytania celowość budowy nowych lotnisk, w szczególności Centralnego Portu Komunikacyjnego, zwanego też pieszczotliwie „Lotniskiem Baranów.”
A przede wszystkim musimy zmienić sposób, w jaki produkujemy energię elektryczną.
[7] Ani parkingi podziemne. Ani nieco megalomański projekt portu lotniczego między Warszawą i Łodzią. Ani też pomysł przekopania Mierzei Wiślanej czy wreszcie skrajnie absurdalne plany regulacji polskich rzek.
[8] Odpowiedzialny rząd powinien też zniechęcać obywateli do podróży samolotem, zwłaszcza w celach turystycznych. Przy okazji zachęcając do spędzania wakacji w Polsce, co jest z wielu względów i w najlepszym znaczeniu tego słowa postawą patriotyczną.
Tak jak w przypadku samochodów – to się nie dzieje. W dodatku to także dla wielu brzmi wciąż jak radykalne lewackie brednie, a przynajmniej jakaś zielona utopia, prawda?
Zresztą, czy do latania na wakacje będzie się ludzi zniechęcać czy zachęcać, i tak za jakiś czas nie będzie plaż w tych wszystkich nadmorskich kurortach w Egipcie czy Tajlandii, do których lubimy podróżować, bo pochłonie je podnoszący się ocean. A dużo wcześniej – w zasadzie już dziś – w popularnych destynacjach turystycznych będzie tak gorąco, że nie bardzo będzie sens jeździć tam w lecie na wakacje.
[9] A także wszystkie inwestycje wymienione w przypisie [2] i [7], jak i wiele, wiele innych.
Fot. Artur Sienkiewicz/Shutterstock.