Udostępnij

Był stolicą polskich butów. Dziś wita chińskim marketem

12.09.2024

Tomasz i Jan Bata byli wizjonerami, którzy zbudowali największą firmę obuwniczą świata. Ta miała kilkadziesiąt fabryk, a zdarzało się i tak, że stawiała wokół nich całe miasta, które były idealnymi miastami kapitalizmu. Wszystko podporządkowywano w nich fabryce. Jedno z takich miast firma Bata stworzyła w Polsce. To małopolski Chełmek, w którym naszą historię najnowszą widać jak w soczewce mikroskopu. Przynajmniej tę społeczną i gospodarczą, których ślady są w Chełmku wszędzie.

Wszystko zaczęło się na początku lat 30. ubiegłego wieku. Czescy milionerzy Tomasz i Jan Bata, którzy zaczynając od niewielkiego warsztatu szewskiego, zbudowali największą firmę obuwniczą świata, postanowili postawić fabrykę także w sąsiedniej Polsce. Powodów mieli kilka. Jednym były wysokie cła, które ograniczały zyski ze sprzedaży u nas towarów produkowanych w ich rodzinnej Czechosłowacji. Drugim – były to najgorsze lata wielkiego kryzysu – panująca wówczas w Polsce bieda. Ta była ważna z dwóch powodów.

Po pierwsze dawała nadzieję, że produkowane przez Batę buty znajdą klientów. W Polsce w 1933 roku sprzedawano rocznie około pół pary (lub mówiąc inaczej jednego buta) na człowieka. W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii jeden klient kupował w roku aż trzy pary butów – sześć razy więcej. A proste dociągnięcie do europejskiej średniej wymagałoby zwiększenia produkcji i sprzedaży obuwia w kraju o około 400 procent. Tomasz Bata lubił takie wyzwania i traktował je jak okazje. Jeżeli wierzyć legendzie, to myślał o nich tak: „Skoro nikt nie ma butów, to znaczy, że wszyscy potrzebują butów.”

Sklep Baty w latach 20. XX wieku. Fot. Bata Shoe Organization - Thomas Bata Foundation/Wikimedia.
Sklep Baty w latach 20. XX wieku. Fot. Bata Shoe Organization – Thomas Bata Foundation/Wikimedia.

Po drugie mieliśmy gigantyczne bezrobocie, które zapewniało niedrogą siłę roboczą. Do tego tak spragnioną dobrej pracy, że gotową bez wybrzydzania podporządkować się kulturze firmy Bata, która była – mówiąc bardzo oględnie – oryginalna i dla wielu trudna.

Polską spółkę Czesi powołali na przełomie lat 20. i 30 ubiegłego wieku. Kilka miesięcy szukali odpowiedniego miejsca na fabrykę, by ostatecznie wybrać Chełmek. Mała i biedna galicyjska wieś, bo tym była wtedy późniejsza „stolica polskich butów”, skusiła ich bliskością linii kolejowej z Wiednia do Krakowa oraz spławnej Wisły. A także tym, że bez problemów udało się odkupić ziemię od magnata Adama Sapiehy, który przeżywał duże kłopoty finansowe i ofertę czeskich przedsiębiorców potraktował jak okazję, by wyjść na prostą. Firma Bata kupiła więc ziemię i postawiła fabrykę. Dla miejscowych projekt był gratką. Tak dużą, że kiedy rozpoczęto rekrutację ludzi do pracy przy budowie zakładu, pod prowadzącymi ją chrzanowskimi urzędami ustawiały się bardzo długie kolejki chętnych.

Chełmek "przed Batą" był ubogą galicyjską wsią. Wkrótce miał mieć najwięcej pojazdów  mechanicznych na głowę w kraju.
Chełmek „przed Batą” był ubogą galicyjską wsią. Wkrótce miał mieć najwięcej pojazdów mechanicznych na głowę w kraju. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.

„To było jak wybuch supernowej”

II Rzeczpospolita była krajem, który gospodarczo z trudem zbierał się po ponad stuleciu zaborów. Była też państwem w dużej mierze rolniczym, bo pod zaborami trudno było budować polski przemysł. Dlatego jeszcze w 1931 roku ponad 70 procent ludności mieszkało na wsi, a sektorem gospodarki, który zapewniał najwięcej pracy było rolnictwo.

Nowoczesne fabryki powstawały tu i tam, ale były rzadkie, więc już samo to powodowało, że stawały się wydarzeniem. Jednak ta fabryka to była zupełnie inna liga. Wielka kariera Tomasza Baty zaczęła się od tego, że pojechał do Stanów Zjednoczonych i podpatrzył, jak Henry Ford wykorzystuje taśmę fabryczną, by produkować tanie samochody „dla ludzi”.

Linia produkcyjna w fabryce Henry'ego Forda w 1913 roku. Fot. Wikimedia/Domena publiczna.
Linia produkcyjna w fabryce Henry’ego Forda w 1913 roku. Fot. Wikimedia/Domena publiczna.

Sam Bata był szewcem, a nie mechanikiem, ale z miejsca zrozumiał, że ten fabryczny „fordyzm” może mieć zastosowanie także przy produkcji butów. Kiedy wrócił do Czech zaczął go więc nie tylko wdrażać, ale też podniósł system do rangi sztuki. Wychodząc z nim poza bramy fabryki i podporządkowując całe życie pracowników potrzebom firmy.

Pojawienie się kogoś takiego na zapadłej galicyjskiej wsi było sensacją. – To było jak wybuch supernowej, która w krótkim czasie zmieniła w Chełmku wszystko – powiedział mi Waldemar Rudyk, dyrektor ośrodka kultury w mieście, który pielęgnuje pamięć chełmeckiej historii.

Kapitalistyczna utopia na galicyjskiej wsi

Dobrze, powie ktoś jednak, „fordyzm”, „supernowa”, „modernizm”, ale jak to wyglądało w chełmeckiej praktyce życia codziennego? I tutaj historia zaczyna się robić naprawdę ciekawa, ponieważ czeski przedsiębiorca zbudował w Chełmku kapitalistyczną utopię. Coś w rodzaju krakowskiej Nowej Huty, łączącej miasto i kombinat, tylko w innym ustroju.

Sercem projektu była fabryka, w której prace oraz życie zorganizowano według wymyślonego przez Batę systemu. W tym bardzo sprytnie wykorzystano i kij, i marchewkę. Załogę podzielono na zespoły, które były autonomiczne. Polegało to na tym, że każdy z nich musiał jak najlepiej zarządzać się sam, by nie przynosić firmie strat i zapewniać zyski. Za zyski były wysokie premie dla pracowników i kierownictwa. Za straty dotkliwe kary, ale tylko dla zarządzających. Wszystko było ogłaszane na specjalnych tablicach w fabryce, by każdy wiedział, kto i jak pracuje. To zawstydzało gorsze zespoły i dawało finansową motywację, by gonić lepszych. Efektem było to, że pracownicy nadzorowali się sami.

Wokół fabryki miał powstać nowoczesny Chełmek. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.
Wokół fabryki miał powstać nowoczesny Chełmek. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.

Tym sprawniej, że system kija i marchewki był doskonale przemyślany. Przykładem może być kontrola jakości, która była oczkiem w głowie Baty (a którą bardzo ciekawie opisał Łukasz Płatek w pracy magisterskiej, którą udostępnia ośrodek kultury w Chełmku). – Wzajemna zależność wzmacniała wewnątrzzakładową kontrolę nad jakością. Surowiec kontrolowało biuro zakupów, ale garbarnia również kontrolowała jakość skór, bowiem gdyby były one niskiej jakości, nie zdołałaby jej sprzedać sztancowniom lub uzyskała tak niską za nie cenę, iż oznaczałoby to wymierne straty dla tworzącego oddział zespołu pracowników – opisywał Łukasz Płatek system, który w istocie polegał na tym, że nikomu nie opłacało się kryć nierzetelnych współpracowników. Kiedy to robili, musieli za to płacić.

Oczywiście bywały momenty, kiedy taki system nie wystarczał. Ale i na to znaleziono w Chełmku radę. Po pierwsze wyjątkowo dobrych rzemieślników zmieniano w niezależnych kontrolerów jakości, którzy sprawdzali każdy but opuszczający fabrykę. W niektórych okresach – pisze Płatek – oznaczało to konieczność skontrolowania ośmiu par butów na minutę. A jakby tego miało być mało, to jeszcze wciągnięto do tego szefostwo fabryki.

Wnętrze zakładów Baty w Chełmku. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.
Wnętrze zakładów Baty w Chełmku. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.

– Przed wysyłką towaru przynoszono do dyrekcji jedną, losowo wybraną skrzynię z 20 parami i ją otwierano. Jeżeli znajdowała się tam chociaż jedna para źle wykonana, wówczas badano szczegółowo cały transport, a odpowiedzialni kierownicy warsztatów otrzymywali karę. Nadto, co tydzień wybierano wyrywkowo kartony z 2-3 wzorami obuwia i przesyłano je do Zlina, gdzie na konferencji dotyczącej jakości specjalna komisja z Batą na czele oceniała ich wykonanie, przydzielała punkty i klasyfikowała poszczególne zakłady koncernu – opisywał Łukasz Płatek kontrolę jakości, która daje pojęcie o tym, z jaką uwagą i dbałością o detale była zorganizowana praca w tych batowskich zakładach.

Jakość była oczkiem w głowie szefostwa, bo to bało się utraty klientów. Ale nie tylko tutaj wszystko było policzone i zaplanowane z najwyższą troską o detale. Podobnie traktowano choćby sprawę tego, co pracownicy jedzą. Zniechęcano ludzi do przynoszenia własnego prowiantu – uważając, że ten będzie niskokaloryczny i niezdrowy – i zachęcano do kupowania niedrogich obiadów w fabrycznej kantynie. Tę zaopatrywało fabryczne gospodarstwo, a za obiady liczono od 50 groszy do złotówki (były tanie). Opornych pracowników przekonywano dając im szansę bezpłatnie popróbować zakładowego wiktu.

Specjalnie układanego tak, żeby ludzie mieli po nim ochotę i siłę pracować.

Batowcy, którzy zbudowali polski przemysł

Zadbano o wszystko. Warto wspomnieć jeszcze o edukacji, która była modelowa dla szkolnictwa zawodowego. Otóż firma Bata otworzyła w Zlinie specjalną szkołę dla młodych mężczyzn i kobiet, którzy chcieli pracować w obuwnictwie (a tak naprawdę w tej pochodzącej z Czech międzynarodowej korporacji). Rekrutowano do niej – z pomocą psychotestów – najzdolniejszą młodzież z batowskich miast. W tym oczywiście z Chełmka, który na czteroletnią naukę zdążył przed wojną wysłać do Czech 120 osób.

Szkoła zawodowa Baty znajdowała się w Zlinie, który był centrum operacyjnym korporacji. Fot. Domena publiczna/Wikimedia Commons.
Szkoła zawodowa Baty znajdowała się w Zlinie, który był centrum operacyjnym korporacji. Fot. Domena publiczna/Wikimedia Commons.

Chętnych nie brakowało, bo po przejściu rygorystycznych testów i ukończeniu szkoły, można było liczyć na szybkie awanse w strukturach firmy. O tym kogo do niej przyjmowano, najwięcej mówi ogłoszenie, które Bata dał do prasy, kiedy ją tworzył. Obwieszczał w nim (także za Łukaszem Płatkiem): „Przyjmę w Zlinie 200 młodych mężczyzn (…). Młodymi  mężczyznami nazywam tych, którzy własną pracą chcą zapracować na utrzymanie, zdobyć zawód i budować majątek. Tylko takich potrzebujemy. (…) W zasadzie do szkoły nie będzie przyjęty nikt, kto chce pracować tylko w biurze, lecz też nikt, kto chce zostać tylko robotnikiem i nie posiada większych aspiracji.” Uczniom płacono tyle, że starczało na zapłacenie za internat, utrzymanie w nim i zostawała im niewielka „górka”, która trafiała na oprocentowane konto. U Baty bardzo ceniono ludzi, którzy potrafili oszczędzać. Mówiono, że jak ktoś szanuje własne pieniądze, to będzie szanował także te przedsiębiorstwa. Dlatego kontrolowano, jak ludzie sobie z nimi radzą.

W szkole przez całe cztery lata nie wolno było im przyjmować pieniędzy od rodziców.

Jacy ludzie z niej wychodzili? –  Pamiętam jak jeszcze w latach 90. XX wieku spotykali się tutaj członkowie czegoś, co nazywało się Klubem Idei Tomasza Baty. W istocie byli to starzy „batowcy”. Wśród nich ludzie, którzy jeszcze przed wojną przeszli tę szkołę. Oni nosili się jak oficerowie. Mówili jak oficerowie. Byli niesamowicie konkretni. Ta szkoła dla wielu była doświadczeniem, które formowało na całe życie. A przecież było w niej i tak, że oprócz zawodu uczono tam zasad zachowania. Choćby i tego, którym widelczykiem je się ostrygi. Do tego każdy absolwent wychodził z niej ze znajomością dwóch języków obcych – opowiadał mi Waldemar Rudyk.

Przy czym awansować mogli nie tylko absolwenci zlińskiej szkoły. Rozwijano szkolnictwo zawodowe na miejscu. Starano się też wyławiać zdolnych i uczciwych ludzi, więc  czasami o awansie decydowały przede wszystkim przymioty charakteru. Jeszcze raz oddajmy głos Płatkowi, który opisywał: „We wspomnieniach jednego z pracowników z tamtego okresu czytamy, że po odbiorze wypłaty z kasy zauważył, iż kasjerka wypłaciła mu zamiast 48 zł, aż o 20 złotych więcej. Pieniądze zwrócił, kasjerka ucieszyła się i zapomniał o całej sprawie.” Aż kilka dni później przyszło wezwanie do dyrektora, gdzie dostał awans. Powodem było to, że kasjerka opowiedziała szefowi o tym, że porządnie się zachował.

Bata zdominował przedwojenny rynek obuwniczy w wielu krajach. W tym w Polsce. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.
Bata zdominował przedwojenny rynek obuwniczy w wielu krajach. W tym w Polsce. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.

Efektem takiej organizacji pracy było to, że ceną i jakością Bata o kilka długości wyprzedzał lokalnych producentów butów, wśród których wciąż dominowali rzemieślnicy. Swoje robiła także bardzo sprawna sieć sprzedaży, w której było ponad 400 sklepów. Polscy szewcy podejmowali więc liczne próby ograniczenia jego obecności na rynku, a angażowano do tego nawet posłów. Wśród interesujących postulatów, które pokazują jak inny był tamten świat od dzisiejszego, był ten, by sklepom Baty zakazać naprawiania obuwia, które sprzedawały. Tak – rozumowali postulujący to szewcy – by klienci Baty, którzy nie kupują już u nich butów, musieli je chociaż naprawiać w małych warsztatach.  

Miasto-ogród…

Fabryka zdominowała więc Chełmek. Ale tak naprawdę to cały Chełmek – zgodnie z ideą Baty był fabryką. Od chwili powstania zakładu miasto całkowicie podporządkowano jego rozwojowi i potrzebom. Zadbano na przykład o tężyznę fizyczną mieszkańców, ponieważ zdrowi ludzie lepiej pracują, a fabryka potrzebuje sprawnych ludzi. Zaczęto od zbudowania kortów tenisowych, które służyły pracownikom przez kolejne dziesięciolecia. Stworzono też klub piłkarski „Chełmek”, który jeszcze przed wojną zdążył awansować do drugiej ligi. A na mecze wyjazdowe zdarzało mu się jeździć słynną Luxtorpedą, którą zakład wynajmował dla drużyny i kibiców oraz marketingu, bo obwieszano ją reklamami.   

Pracownicy zakładów Baty jadą na mecz.
Pracownicy zakładów Baty jadą na mecz. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.

Zadbano też o wszystkie inne rzeczy, które dziś wiążemy z wielkimi molochami socjalizmu – od przedszkola, przez przychodnię zdrowia, po powołanie różnych zakładowych kół zainteresowań. Z tą tylko różnicą, że zrobiono to w imię budowy utopii kapitalistycznej, a nie socjalistycznej. Takiej, w której właściciele i pracownicy są wielką zadowoloną rodziną połączoną przez wspólny cel, a tym jest produkcja, sprzedaż i zysk przedsiębiorstwa.

Ślady tej utopii wciąż da się w Chełmku zobaczyć. Najlepiej je widać na osiedlu domów batowskich (miejscowi nazywają je Starą Kolonią), które składa się z 19 budynków i miało być zaczątkiem wielkiego kapitalistycznego miasta-ogrodu. W planach: domu dla 10 tysięcy zadowolonych, niepijących i wdzięcznych pracowników czeskiej korporacji Bata.

Plan Chełmka przygotowany przez Firmę Bata. Jego realizację przerwała wojna.
Plan Chełmka przygotowany przez Firmę Bata. Jego realizację przerwała wojna.

Planów nie zrealizowano z powodu wybuchu wojny, ale Stara Kolonia pozwala wyobrazić sobie, czym byłby batowski Chełmek. Jest z nią trochę jak z muzeum, tylko żywym, gdzie kilka eksponatów pomaga opowiedzieć większą historię. Eksponatami są tutaj domy. Te zgodnie z zasadami modernizmu są bardzo proste i powtarzalne. Z pozoru są to zwyczajne ceglane klocki. Nie znając ich historii można przejść obojętnie i nie zwrócić na nie uwagi.

Stara Kolonia w Chełmku.
Stara Kolonia w Chełmku.

Tymczasem są to domy wyjątkowe. Firma Bata – sprowadzając najlepszych budowniczych z Bielska – wystawiła ich trzy rodzaje. Całe osiedle zaplanowano na 12 hektarach, z których aż 7,5 przeznaczono na tereny rekreacyjne. Dlatego, kiedy idzie się z dworca wchodzi się w osiedle przez spory park. A idąc od głównej ulicy mija się korty tenisowe, które były dostępne dla wszystkich chętnych dzieciaków.

Korty tenisowe w Chełmku przed wojną. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.

– Jest taka anegdota o Jadwidze Jędrzejowskiej, która przed wojną była pierwszą rakietą polskiego tenisa i miała dużo sukcesów. Jednak jej historia wcale nie musiała się tak skończyć, bo to była dziewczyna, która pochodziła z rodziny robotniczej i przez długi czas na korty mogła chodzić jedynie po to, by oglądać bogatsze dzieciaki. Aż w końcu dano jej szansę, by pokazała co potrafi i rozniosła w pył  tych, których podglądała. Dopiero wtedy pozwolono jej trenować. W Chełmku mogłaby to robić od razu. Bata kochał tenis. Jak był zdolny dzieciak i chciał grać, to mógł grać. Nadal mamy tu zresztą animatorów tego sportu. W tym fenomenalną postać Andrzeja Niziołka, który wychował wielu młodych ludzi – opowiedział Rudyk o kortach tenisowych działających wśród robotniczych domów.

Korty tenisowe w Chełmku obecnie.
Korty tenisowe w Chełmku obecnie.

Najbliżej głównej ulicy prowadzącej do dworca i fabryki stoją niewielkie „bliźniaki”, w których zmieszczono po dwa mieszkania. Początkowo zajmowała je przede wszystkim pochodząca z Czechosłowacji kadra kierownicza, którą firma Bata przywiozła do Chełmka, by ustawić i uruchomić produkcję w oparciu o wzory sprawdzone w centrali.

Domy kierowników w Starej Kolonii w Chełmku.

Zwróćcie proszę uwagę na zabudowane wejścia do domów, które są wyjątkowe na tle reszty. To ma znaczenie, o którym za moment. Oprócz nich postawiono nieco większe budynki, które też mogą się wydawać typowe. Ale w każdym z nich mieści się aż osiem mieszkań.

Z jednej strony budynku wchodzi się do czterech, które znajdują się na parterze.

Domy dla rodzin pracowników zakładów Baty w Chełmku.
Domy dla rodzin pracowników zakładów Baty w Chełmku.

Z drugiej do tych czterech, które są na piętrze.

 

Domy rodzinne dla pracowników spółki Baty.

Wewnątrz są mieszkania rodzinne, które składają się z kuchni, łazienki i niewielkiego pokoju. Całość ma niewiele ponad 30 metrów kwadratowych. Dlaczego tak mało? Nie ze skąpstwa. Bata nie był skąpy. Kiedy było trzeba, to potrafił nawet wysłać ludzi na mecz II ligi Luxtorpedą. Zbudował je w taki sposób celowo. Chodziło mu między innymi o to, żeby ludziom… nie chciało się siedzieć w ciasnocie w domu. I żeby chętniej przychodzili do fabryki szyć buty.

Domy dla pracowników z rodzinami na osiedlu Baty w Chełmku.
Domy dla pracowników z rodzinami na osiedlu Baty w Chełmku.

Obok „bliźniaków” kierownictwa oraz domów z rodzinnymi 35-metrowymi mieszkaniami, mieszczą się jeszcze większe bloczki. Stanąłem przed jednym z nich  – i zmylony rozmiarem – spytałem, kogoś kto wychodził wyrzucić śmieci, czy to może jakieś lepsze, obszerniejsze bloki dla szefostwa. „Ktoś” popatrzył na mnie ze zdziwieniem i powiedział: „Panie. Przecież w środku jest 21 mieszkań”.    

Hotele dla "singli" na osiedlu Baty w Chełmku.
Hotele dla „singli” na osiedlu Baty w Chełmku.

Rzućcie okiem na zdjęcie i policzcie spokojnie okna. W takim bloku Bata zmieścił 21 mieszkań dla – jak powiedzielibyśmy dziś – „singli”.

„Panie. Przecież w środku jest 21 mieszkań”
„Panie. Przecież w środku jest 21 mieszkań”

Każdy singiel mógł liczyć na jedno okno oraz dostęp do łazienki zlokalizowanej na korytarzu. Jeść powinien w fabrycznej kantynie. Do tej na pewno miał dostęp, bo w Chełmku nie było bezrobocia. Ten problem rozwiązano tak, że jeżeli ktoś – na przykład z powodu pijaństwa – tracił pracę, to tracił też mieszkanie i musiał się wyprowadzić z miasta. Często z wilczym biletem, który zmuszał do opuszczenia okolicy. Tomasz Bata nie tolerował obiboków i nie chciał ich mieć u siebie.

Klatka schodowa domów dla "singli".
Klatka schodowa domów dla „singli”.

 

…Wielkiego Brata

Architektura służy tu przede wszystkim inżynierii społecznej. I o ile tę pierwszą – szczególnie z punktu widzenia urody – trudno zaliczyć do największych osiągnięć w naszej historii, to już ta druga jest czymś, co śmiało można wpisać do podręczników. Na muzealne eksponaty nadają się tutaj nie tylko budynki, ale przede wszystkim ich ułożenie.

Wspomniana ciasnota była celowa nie tylko dlatego, by ludzie nie brali za dużo – jak powiedzielibyśmy dziś – „L4”. Chodziło także o to, by wymusić życie ze współpracownikami z zakładu, którzy zajmowali sąsiednie domy oraz mieszkania. To w założeniu miało wokół fabryki budować wspólnotę i integrować jej zespół. Wszystko to wspierano z pomocą prasy i konkursów. Wśród nich były na przykład takie na najładniejsze przydomowe ogródki, których zdjęcia publikowano w zakładowej gazecie.

Na osiedlu wciąż widać ogródki przygotowane tak, jakby zaraz miał się odbyć kolejny konkurs "Echa Chełmka".
Na osiedlu wciąż widać ogródki przygotowane tak, jakby zaraz miał się odbyć kolejny konkurs „Echa Chełmka”.

Mały metraż zmuszał więc ludzi do siedzenia na zewnątrz. A tam patrzyło już na nich oko wielkiego brata. Bloczki i domy zostały ustawione tak, żeby nie dało się uciec przed uważnym okiem sąsiadów. Wszystko musiało odbywać się na widoku. To właśnie dlatego domy szeregowych pracowników nie mogły mieć zabudowanych wejść. Można było usiąść na schodach, ale sąsiedzi widzieli, kto, kiedy i z kim na nich siedzi. Obserwowali współpracownicy (pamiętajcie, jak przyznawano premię), kierownicy, a nawet dyrektor.

W kolonii pracowników firmy Bata wszystko musiało odbywać się na widoku.
W kolonii pracowników firmy Bata wszystko musiało odbywać się na widoku.

Jan Bata – brat Tomasza, który przejął po nim zarządzanie firmą – swoje biuro w Zlinie umieścił w windzie nowoczesnego biurowca. Oficjalnie po to, by pracownikom łatwiej było się do niego dostać. W rzeczywistości stworzył w ten sposób przestrzeń, w której nie mając wszystkich na oku przez cały czas, tak naprawdę miał je na nich. Pracownicy nigdy nie wiedzieli, czy szef na nich patrzy i kiedy na ich piętrze zatrzyma się winda, z której wysiądzie. Mogło się to stać w każdej chwili. A ponieważ lepiej dla nich było, kiedy zastał ich zajętych pracą, a nie obijaniem się, to na wszelki wypadek musieli pracować cały czas.

Była to praktyczna realizacja starego pomysłu Jeremy’ego Benthama, który wymyślił i zaprojektował coś, co nazwał Panoptykonem. Było to idealne więzienie,  w którego konstrukcja umożliwiałaby więziennym strażnikom obserwowanie więźniów tak, by nie wiedzieli, czy i kiedy są obserwowani. “Schemat panoptikonu składa się z kilkupoziomowej wieży strażniczej umieszczonej wewnątrz pierścieniowatej budowli podzielonej na pojedyncze cele”. Jego abstrakcyjny plan wygląda tak:

Rysunek Willey'a Reveleya (1760–1799) obrazujący ideę Panoptikonu. Dzięki umieszczeniu strażnika wewnątrz i ukryciu przed oczami więźniów, ci nigdy nie mogli wiedzieć, czy są obserwowani.
Rysunek Willey’a Reveleya (1760–1799) obrazujący ideę Panoptikonu. Dzięki umieszczeniu strażnika wewnątrz i ukryciu przed oczami więźniów, ci nigdy nie mogli wiedzieć, czy są obserwowani.

Dzięki temu więzienie miało potrzebować mniej strażników, bo więźniowie chcąc uniknąć kary, musieliby cały czas uważać, co robią. Idea nie za bardzo przyjęła się w więziennictwie, choć są zakłady zbudowane w oparciu o nią, ale za to pomysł okazał się być użyteczny dla innych ludzi. Choćby kapitalistów takich jak Jan Bata, który łącząc biuro z windą zrealizował ją doskonale.

Biuro w windzie. Budynek Baty w Zlinie. Fot. NearEMPTiness/Wikimedia Commons. CC BY-SA 4.0.
Biuro w windzie. Budynek Baty w Zlinie. Fot. NearEMPTiness/Wikimedia Commons. CC BY-SA 4.0.

I dokładnie tak, jak w biurowcu Baty, zrobiono na osiedlu, które Bata zbudował w Chełmku. W jego centrum stoi dom przedwojennego dyrektora fabryki Czecha Aloisa Gabesama.

Dom dyrektora fabryki.
Dom dyrektora fabryki.

Z jego okien świetnie widać to, co dzieje się w domach pracowników, którzy – podobnie jak w centrali – nigdy nie wiedzieli, czy nie patrzy na nich szef lub jego żona.

Widok z okna domu dyrektora fabryki Baty w Chełmku.
Widok z okna domu dyrektora fabryki Baty w Chełmku.

Pijaństwo? Zapomnij. W firmie nie tolerowano go nawet po godzinach. Rozróby? Wolne żarty. Natychmiastowe zwolnienie z wilczym biletem. Może udawana choroba, by nie iść do pracy? Biorąc pod uwagę metraż mieszkań i widoczne schodki, bardzo wysokie ryzyko.

Także widok z okna domu dyrektora fabryki Baty w Chełmku.
Także widok z okna domu dyrektora fabryki Baty w Chełmku.

Tym większe, że pracę u Baty bardzo ceniono. Przede wszystkim zarobki były bardzo dobre jak na ówczesną Polskę i zarabiało się tam nawet lepiej niż w okolicznych kopalniach. A praca była może ciężka, ale jednak nie aż tak i o wiele bezpieczniejsza. Szanowano to. I nawet to, że w osiedlu zastosowano inżynierię społeczną, nie bardzo ludziom przeszkadzało. Były to w końcu murowane domy, które wyposażono w ubikację. Na galicyjskiej wsi nie było czegoś takiego. Traktowano je jak znak awansu społecznego. Ludzie też zapewne mówili, że jak ktoś dobrze pracuje i porządnie żyje, to nie ma niczego do ukrycia. – Takie były lata 30. XX wieku. Ludzie to kupowali – mówi Waldemar Rudyk.

Obchody święta 3. Maja w Chełmku w 1934 roku.
Obchody święta 3. Maja w Chełmku w 1934 roku.

To może się też wydawać dziwne z dzisiejszej perspektywy, w której wszystko jest oparte na formalnym kontrakcie, ale z dawnych relacji można wyczytać, że Aloisa Gabesama traktowano trochę jak ojca fabrycznej rodziny. A trochę jak dobrego dziedzica gospodarki.

Wspomnienia dawnych pracowników są pełne ciepłych słów pod jego adresem, a – opowiadał mi Rudyk – nie wahano się prosić go o pomoc, kiedy była taka potrzeba. – Opowiadano mi kiedyś, jak w nocy doszło na osiedlu do jakiegoś wypadku, w którym ucierpiało dziecko jednego z pracowników. Trzeba było je odwieźć do szpitala. Kto to zrobił? Alois Gabesam. Wyobraź sobie dzisiaj dyrektora wielkiej firmy, który zrywa się w nocy, żeby pomóc dziecku swojego pracownika. Mnie trudno sobie to wyobrazić – mówił.

Wybuch wojny zastał Chełmek jako gminę bardzo zamożną, o czym świadczyło między innymi to, że na głowę mieszkańca było tam zarejestrowane najwięcej pojazdów – samochodów oraz motorów – w całym kraju. Ale jak Bata obronił się w Polsce Ludowej?

Kapitalistyczna utopia w socjalizmie

Nie miał wielkich szans na zostanie jej bohaterem. Bata nie znosił komunistów. W swoim rodzinnym Zlinie wykupił dom, w którym mieściła się siedziba tamtejszej lewicy. Później go zburzył. A ponieważ ten mieścił się przy bardzo kolizyjnym skrzyżowaniu, na którym dochodziło do wielu wypadków, to postanowił, że przebuduje je w bezkolizyjne rondo. I opowie ludziom, że jak są komuniści, to są także wypadki. A jak on się czymś zajmie to od razu robi się przyjemnie i bezpiecznie. Uznał jednak, że to za mało i w miejscu dawnej siedziby komunistycznej partii zostawił jeszcze pasaż. Nazwał go: „Burzymy zło przeszłości”. W zakładach Baty nie było wolno nawet używać słowa „robotnik”. To było bowiem wiązane z lewicą. Właściciel wolał określenie „współpracownik”, które sugerowało wspólnotę.

Na Morawach jest miasto podobne do Chełmka. Nazywa się Zlin. Źrodło: Thomas Bata Foundation/Domena publiczna. 
Na Morawach jest miasto podobne do Chełmka. Nazywa się Zlin. Źrodło: Thomas Bata Foundation/Domena publiczna. 

W samym Chełmku do dziś żywa jest też pamięć jedynego strajku, do którego doszło w fabryce przed II wojną światową. Opowiedziało mi o nim kilka osób, a relacje różniły się jedynie drobnymi szczegółami. Było tak. W fabryce powstał związek zawodowy, a dyrektor zwolnił kilku należących do niego ludzi. Robotnicy ogłosili więc strajk, co ściągnęło do miasta samego szefa firmy, który bardzo szybko przyleciał swoim prywatnym samolotem. Spotkał się ze strajkującymi, którym dał zapałki i powiedział, że jak chcą to mogą sobie tę fabrykę spalić, bo on ma jeszcze 50 takich i da sobie radę. – A ile fabryk, w których możecie pracować, macie wy? – zapytał. Przy tej okazji doszło jeszcze do bójki, w czasie której miejscowy rzeźnik wziął na cel jednego z szefów związków i pogonił go z miasta, tłumacząc mu przy tym, że jak fabryka zniknie, to on straci klientów i mu się to nie podoba.

Niektórzy twierdzili później, że zrobił to, bo opłaciła go fabryka, ale jak było naprawdę dziś już nie wiadomo. Taki scenariusz brzmi prawdopodobnie. Ale nie zdziwiłbym się też specjalnie, gdyby jednak kierowała nim szczera troska o byt własny oraz rodziny. Skończyło się w każdym razie tak, że socjalistów przegnano, a załoga wróciła do pracy. Chełmek pamięta to zdarzenie, jako najkrótszy strajk w historii kraju, a może i świata.

Widzicie jednak, że Bata niezbyt nadawał się na bohatera Polski Ludowej, więc nim nie został. Jeżeli chodzi o nazwisko i pamięć o tym, że był to „jego” zakład, komuniści wymazali go z historii niemal tak skutecznie, jak ze zdjęć Stalina pozbywano się zesłanych do Gułagu współpracowników Genialnego Przywódcy. Nie mieli jednak żadnych oporów przed wykorzystaniem jego dziedzictwa. Fabryka ruszyła na nowo zaraz po tym, jak Sowieci przegonili z miasta Niemców. I potrzebowała zaledwie kilku lat, by wrócić do poziomu produkcji ze szczytowego okresu. Później wypuszczając nawet sześć milionów par butów rocznie. Nie tylko takich nieco topornych na rynek krajowy. Także lepszych, które trafiały na eksport lub w ogóle były produkowane na zamówienie zachodnich marek.

Zresztą i te krajowe nie mogły być złe, bo w Krakowie był człowiek – słyszałem tę historię od jego kolegi z pracy – który kiedy usłyszał, że Chełmek upada, poszedł do sklepu firmowego i kupił na zapas kilka par identycznych „Oksfordów”. Uznał, że taki zakup zabezpieczy go do końca życia, do którego dojdzie w butach gustownych, wygodnych i dobrej jakości.

O ile bowiem samego Batę wymazano, to w fabryce zostali „batowcy”, a wśród nich choćby absolwenci słynnej zlińskiej szkoły. Ci nie wyobrażali sobie robienia fuszerki, więc uratowali tyle, ile się dało. Nie tylko zresztą w samym Chełmku, bo dzięki ich umiejętnością i wiedzy zbudowano cały przemysł obuwniczy PRL. Robiono to tak, jak robił to sam Bata. Brano najlepszych organizatorów i wysyłano na delegację. Tam budowano i ustawiano fabrykę według chełmeckich wzorów i patrzono, jak wszystko zaczyna działać.

Zbudowane przez Batę zakłady ruszyły zaraz po zakończeniu okupacji. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.
Zbudowane przez Batę zakłady ruszyły zaraz po zakończeniu okupacji. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.

Lista uruchomionych w ten sposób zakładów jest długa, a najbardziej ciekawe w tym wydaje mi się być to, że pokazuje, ile można zdziałać w siedem lat. Tylko tyle działała przed wojną polska spółka firmy Bata, a mimo to kapitał społeczny, które w tym czasie zbudowano, nie tylko pozwolił na rozwój zakładów w Chełmku, ale też w całym kraju.

Choć było i tak, że wiele z dziedzictwa Baty zepsuto w Polsce Ludowej wprowadzając do zakładu modyfikacje, które źle wpływały na jakość produkcji, ale wymuszała je komunistyczna ideologia. U Baty było choćby tak, że wynagrodzenie było bardzo silnie związane z tym, jak się pracuje i jaką odpowiedzialność bierze na siebie. W PRL zrezygnowano z najważniejszych elementów takiego korporacyjnego systemu motywacyjnego. Socjalizm nie mógł zwalniać złych pracowników i nagradzać dobrych. Mieli przecież takie same żołądki, co musiało negatywnie wpłynąć na motywację ludzi.

Ciekawostką jest to, że dbałość o pracowników była jedną z rzeczy, za które komuniści wzięli na cel Batę wtedy, kiedy jeszcze o nim mówiono. Zarzucano mu, że o pracowników dbał – w Chełmku chyba nie dało się ludziom powiedzieć nic innego – ale robił to ze złych intencji. Chodziło mu tylko o to, przekonywano załogę, że zadbany robotnik lepiej pracuje.

Co swoją drogą nieco bawi, kiedy spojrzy się na to z perspektywy czasu i wiedząc, że PRL upadł między innymi dlatego, że o robotników nie dbał, więc ci nie pracowali zbyt dobrze.

Chełmek zbudowano jako miasto-sportu. Zdjęcie udostępnione przez MOKSIR w Chełmku.

Kapitalistyczne miasto w kapitalistycznej Polsce

Sam Chełmek w wolną Polskę wchodził jednak w niezłej kondycji. Zderzenia z nową rzeczywistością już jednak nie przetrwał. Rynek szybko zalały tanie i na ogół byle jakie buty z importu, a większość ludzi przestało być stać na zakup porządnego obuwia. Swoje dołożyła skala produkcji oraz liczne obciążenia związane z socjalistyczną organizacją pracy. Zakłady przetrwały kilka lat, ale nie udało się ich uratować i padły jak wiele innych.

Tłumaczono to głównie tym, że komunistyczne firmy nie nadawały się do działania na wolnym rynku. Co w części sytuacji było zapewne racją. Ale akurat tutaj lekką ręką wyrzucono do kosza tradycję nie komunistyczną, ale kapitalistyczną. I to nie byle jaką. Podejrzewam, że nie wiedząc nawet, czym Chełmek był i jaki duży tkwi w nim potencjał.

Stacja Chełmek-Fabryka
Dziś o dawnej obuwniczej świetności miasta przypomina nazwa stacji: „Chełmek-Fabryka”.

– Wstrząsnęła mną historia Chełmka, gdzie pojechałam jeszcze jako Wojewódzki Konserwator Zabytków. Miasto zbudowane w międzywojniu przez Tomasza Batę według najwyższych standardów architektonicznych – jako miasto przemysłowe, ale też miasto-ogród, miasto sportu. Z mieszkaniami dla robotników, szkołami, przedszkolami. Pracownicy mieli własną drużynę piłkarską, z którą jeździli po świecie. (…) I ten Chełmek, wraz ze słynną fabryką obuwia, działał przez dekady. Po czym przyszły lata 2000, a w nich tamtejsze know-how zostało wykupione i przeniesione gdzie indziej. Ludzie w Chełmku pamiętają ostatni fabryczny gong, po którym stracili rację bytu i sens życia. Zostali w tym lesie, przy linii kolejowej, która prowadziła do ich fabryki. Kupujemy tanie buty z Chin, nie patrząc przy tym na to, co z tymi ludźmi się stało. To są bardzo przykre, negatywne zjawiska – opowiedziała mi dr hab. Monika Bogdanowska przy okazji wywiadu o tym, jak traktujemy w Polsce zabytkowe budynki. I chyba nigdzie nie widać tego, co ją zasmuca, tak dobrze, jak w Chełmku. Ten był stolicą polskich butów. Dziś przyjeżdżających wita chiński market.

Przyjeżdżających do Chełmka wita dziś "chiński market".
Przyjeżdżających do Chełmka wita dziś „chiński market”.

W tym są buty, a sam sklep mieści się w dawnym budynku zakładów.

Bogate niegdyś miasto w rankingu zamożności gmin miejskich, który w 2022 roku przygotowało pismo „Wspólnota”, znalazło się na 557 miejscu wśród 631 „startujących”.

Stara Kolonia

Widać to w miejscowości, w której na ulicach jest niewiele życia. Z wyjątkiem miejskiego parku, który… zaplanował Bata oraz Starej Kolonii, której układ powoduje, że ludzie żyją na zewnątrz. W lecie żywe są także stawy, które były miejscem rekreacji jeszcze w PRL, a ostatnio zostały odnowione. Ale akurat kiedy ja tam jestem, to nie ma zbyt wielu ludzi.

Za to osiedle Baty jest pełne stoliczków i ławeczek, na których przesiadują mieszkańcy.

Wszędzie jest pełno stoliczków i ławek, przy których przesiadują ludzie.
Wszędzie jest pełno stoliczków i ławek, przy których przesiadują ludzie.

Na sznurkach wisi pranie, a całość tworzy wrażenie żywego muzeum. Z naciskiem na „żywe”. Jednocześnie jest to bowiem pomnik historii – ciekawy, wyjątkowy i dobrze zachowany (miejscowi mówią, że bieda jest najlepszym konserwatorem). Ale też miejsce, w którym ludzie normalnie funkcjonują i przez to jeszcze lepiej widać, „jak było”.

Gdyby wyjąć z tego muzeum ludzi i ich pranie, nie byłoby to zbyt interesujące.

Osiedle Baty w Chełmku to trochę żywe muzeum. Niby historia, ale pełna życia.
Osiedle Baty w Chełmku to trochę żywe muzeum. Niby historia, ale pełna życia.

Do stoliczków przysiadają się sąsiedzi. Spotkania odbywają się też na schodach, a między domami biegają dzieciaki. Kiedy chodzę z aparatem ktoś podchodzi zdziwiony zapytać, co fotografuję. A jak wyjaśnię, o co chodzi, to zaprasza do środka i opowiada o Chełmku.  

Widać, że zamysł inżynierii społecznej Baty zadziałał. Na tym osiedlu nie da się być samotnym. Nie mógłby tam na dłużej zagościć żaden introwertyk, bo wpadłby w depresję.

Osiedle Baty w Chełmku to trochę żywe muzeum. Niby historia, ale pełna życia.
Osiedle Baty w Chełmku to trochę żywe muzeum. Niby historia, ale pełna życia.

Jak żyje się tam teraz? Ludzie mówią, że dobrze. – Nigdy nie zamieniłabym się na mieszkanie w bloku. Tu mogę siąść przed domem, a jak jest festyn w parku to zapraszam koleżanki i nie musimy się nawet ruszać, żeby go oglądać – opowiada mi jedna z mieszkanek. Słychać też dużo o historii tego miejsca, o tym jak fabryka działała pełną parą, a wynagrodzenia były „wyższe niż w kopalniach”. W głosach pobrzmiewa duma z tego, co działo się tam, zanim wszystko padło zostawiając miasto w szoku i żałobie. Na przypomnienie „buczka” starszym zapalają się oczy. Tak nazywano fabryczną syrenę, którą było słychać nawet 15 kilometrów od zakładu i która przez dziesięciolecia wyznaczała rytm życia całej okolicy, by zamilknąć na przełomie lat 80 i 90. Odnowiono ją ostatnio, ale włącza się ją tylko na specjalne okazje. Dużo mówią o sporcie, bo Chełmek wymyślono jako miasto-sportu. Z domami są oczywiście problemy, bo budynki są stare i pod ochroną konserwatorską. Remontować jest je więc dość trudno i jest to kosztowne.

Kolonia Baty w Chełmku
Mieszkańcy dbają o domy.

Ale ludzie, jak to ludzie w Polsce, radzą sobie jak mogą. Nie da się ocieplać od zewnątrz, więc ocieplają budynki od środka. Ktoś postawił na dachu instalację do ogrzewania wody.

Ludzie modernizują domy Baty w miarę możliwości.
Ludzie modernizują domy Baty w miarę możliwości.

Ktoś inny dba o ogródek i przyjemne wejście do domu.

Osiedle Baty w Chełmku

Na pewno nie brakuje zieleni.

Osiedle Baty znajduje się praktycznie w miejskim parku.
Osiedle Baty znajduje się praktycznie w miejskim parku.

Dużo zmieniło też to, że całe osiedle podłączono kilka lat temu do centralnego ogrzewania (da się usłyszeć, że przy tej okazji z miejskiego parku przestały znikać gałęzie), którego źródłem – nawiasem mówiąc – jest dawna fabryczna kotłownia.

Tutaj niedługo zostanie zainstalowana pompa ciepła, która pomoże ogrzać domy na Starej Kolonii.
Tutaj niedługo zostanie zainstalowana pompa ciepła, która pomoże ogrzać domy na Starej Kolonii.

Dziś zapewniająca ciepło oraz parę przemysłową firmom działającym w dawnych fabrycznych halach (to obecnie specjalna strefa ekonomiczna), a wkrótce mająca włączyć do systemu także dużą pompę ciepła. To duża zmiana na lepsze, bo jeszcze w gazetach sprzed kilku lat dało się znaleźć relacje o tym, że te stare batowskie domki są ogrzewane miałem węglowym. Powietrze zimą należało tutaj do najgorszych w Polsce. Teraz jest z tym w Starej Kolonii ponoć dużo lepiej. Lepiej nawet niż w chełmeckiej dzielnicy nowych domów jednorodzinnych. Tam dużo ludzi, słyszę, ma bony na węgiel, bo pracowało w kopalni, więc nie są zainteresowani tym, by podłączyć się do czystszych źródeł ogrzewania. Choć akurat ich byłoby na to stać, bo pod domem – mówi jeden z moich rozmówców – stoją trzy auta, a z komina idzie dym.

Dom dwurodzinny Baty w Best w Holandii, uznany za zabytek. Fot. Havang(nl)/Wikimedia.
Dom dwurodzinny Baty w Best w Holandii, uznany za zabytek. Fot. Havang(nl)/Wikimedia.

Wielu nadziei na świetlaną przyszłość jednak nie czuć, bo choć na terenie dawnej fabryki „coś” się dzieje i widać tam dużo małych i średnich firm, to dobrze płatnej pracy brakuje. Do tego dochodzą zbyt drogie w stosunku do płac mieszkania i wielu młodych nadal decyduje się na emigrację. – Córka pojechała zarobić na mieszkanie. Wróciła. Kupiła mieszkanie. Ale okazało się, że trzeba jeszcze zarobić na jego urządzenie. To znowu wyjechała. I czuję, że na tym się nie skończy, bo trzeba będzie kupić coś jeszcze – opowiada mi historię (podobne mogą powtórzyć także inni) jedna z mieszkanek Chełmka, który w XX wieku ściągał do swoich zakładów „imigrantów zarobkowych” z całej Polski.

Przed wojną także z Czech.

Być może, by postawić Chełmek na nogi, ten musi najpierw przypomnieć sobie, czym był.

Chełmek Sztaudynger
Napis na murze dawnej fabryki ogłasza: Piękna rzecz robić buty przyjacielu. Buty wszystkim potrzebne – poezja niewielu.

A później przypomnieć o tym całej Polsce.

***

Na zdjęciu w nagłówku widać fabryczny „buczek”, który niegdyś było słychać w promieniu 15 kilometrów od zakładów. Jeszcze w latach 80. wyznaczał rytm życia na całym tym obszarze. Później zamilkł na wiele lat. Następnie został odrestaurowany i uruchamiano go tylko w związku ze specjalnymi okazjami. Dziś pełni głównie funkcję alarmową.

Autor

Tomasz Borejza

Dziennikarz naukowy. Członek European Federation For Science Journalism. Publikował w Tygodniku Przegląd, Przekroju, Onet.pl, Coolturze, a także w magazynach branżowych. Autor książki „Odwołać katastrofę”.

Udostępnij

Zobacz także

Wspierają nas

Partnerzy portalu

Partner cyklu "Miasta Przyszłości"

Partner cyklu "Żyj wolniej"

Partner naukowy

Bartosz Kwiatkowski

Dyrektor Frank Bold, absolwent prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiceprezes Polskiego Instytutu Praw Człowieka i Biznesu, ekspert prawny polskich i międzynarodowych organizacji pozarządowych.

Patrycja Satora

Menedżerka organizacji pozarządowych z ponad 15 letnim stażem – doświadczona koordynatorka projektów, specjalistka ds. kontaktów z kluczowymi klientami, menadżerka ds. rozwoju oraz PR i Public Affairs.

Joanna Urbaniec

Dziennikarka, fotografik, działaczka społeczna. Od 2010 związana z grupą medialną Polska Press, publikuje m.in. w Gazecie Krakowskiej i Dzienniku Polskim. Absolwentka Krakowskiej Szkoła Filmowej, laureatka nagród filmowych, dwukrotnie wyróżniona nagrodą Dziennikarz Małopolski.

Przemysław Błaszczyk

Dziennikarz i reporter z 15-letnim doświadczeniem. Obecnie reporter radia RMF MAXX specjalizujący się w tematach miejskich i lokalnych. Od kilku lat aktywnie angażujący się także w tematykę ochrony środowiska.

Hubert Bułgajewski

Ekspert ds. zmian klimatu, specjalizujący się dziedzinie problematyki regionu arktycznego. Współpracował z redakcjami „Ziemia na rozdrożu” i „Nauka o klimacie”. Autor wielu tekstów poświęconych problemom środowiskowym na świecie i globalnemu ociepleniu. Od 2013 roku prowadzi bloga pt. ” Arktyczny Lód”, na którym znajdują się raporty poświęcone zmianom zachodzącym w Arktyce.

Jacek Baraniak

Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego na kierunku Ochrony Środowiska jako specjalista ds. ekologii i ochrony szaty roślinnej. Członek Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot i Klubu Przyrodników oraz administrator grupy facebookowej Antropogeniczne zmiany klimatu i środowiska naturalnego i prowadzący blog „Klimat Ziemi”.

Martyna Jabłońska

Koordynatorka projektu, specjalistka Google Ads. Zajmuje się administacyjną stroną organizacji, współpracą pomiędzy organizacjami, grantami, tłumaczeniami, reklamą.

Przemysław Ćwik

Dziennikarz, autor, redaktor. Pisze przede wszystkim o zdrowiu. Publikował m.in. w Onet.pl i Coolturze.

Karolina Gawlik

Dziennikarka i trenerka komunikacji, publikowała m.in. w Onecie i „Gazecie Krakowskiej”. W tekstach i filmach opowiada o Ziemi i jej mieszkańcach. Autorka krótkiego dokumentu „Świat do naprawy”, cyklu na YT „Można Inaczej” i Kręgów Pieśni „Cztery Żywioły”. Łączy naukowe i duchowe podejście do zagadnień kryzysu klimatycznego.

Jakub Jędrak

Członek Polskiego Alarmu Smogowego i Warszawy Bez Smogu. Z wykształcenia fizyk, zajmuje się przede wszystkim popularyzacją wiedzy na temat wpływu zanieczyszczeń powietrza na zdrowie ludzkie.

Klaudia Urban

Z wykształcenia mgr ochrony środowiska. Od 2020 r. redaktor Odpowiedzialnego Inwestora, dla którego pisze głównie o energetyce, górnictwie, zielonych inwestycjach i gospodarce odpadami. Zainteresowania: szeroko pojęta ochrona przyrody; prywatnie wielbicielka Wrocławia, filmów wojennych, literatury i poezji.

Maciej Fijak

Redaktor naczelny SmogLabu. Z portalem związany od 2021 r. Autor kilkuset artykułów, krakus, działacz społeczny. Pisze o zrównoważonych miastach, zaangażowanym społeczeństwie i ekologii.

Sebastian Medoń

Z wykształcenia socjolog. Interesuje się klimatem, powietrzem i energetyką – widzianymi z różnych perspektyw. Dla SmogLabu śledzi bieżące wydarzenia, przede wszystkim ze świata nauki.

Tomasz Borejza

Zastępca redaktora naczelnego SmogLabu. Dziennikarz naukowy. Wcześniej/czasami także m.in. w: Onet.pl, Przekroju, Tygodniku Przegląd, Coolturze, prasie lokalnej oraz branżowej.