Fryzjer ani kosmetyczka nie znajdują się na liście zawodów szkodliwych dla zdrowia. Jednak w świetle badań – powinny na nią trafić. Praca w „salonach urody” wiąże się z podwyższonym ryzykiem rozwoju szerokiej gamy chorób: od uciążliwych po zagrażające życiu. Wszystko przez toksyny unoszące się w powietrzu lub przenikające do organizmu przez skórę.
Stany zapalne skóry, astma, obniżona sprawność płuc, depresja, choroby neurologiczne, a nawet nowotwory – to niektóre ze skutków narażenia na związki chemiczne, z którymi na co dzień mają do czynienia fryzjerzy i kosmetyczki. Część z nich przenika do organizmu drogą wziewną, część – przez skórę. Czy zatem specjaliści od urody powinni na gwałt szukać sobie nowego zawodu? Niekoniecznie. Pod warunkiem, że w ich miejscach pracy panują dobre warunki BHP. Można je poprawić m.in. przez dobór środków pielęgnacyjnych z mniejszą zawartością szkodliwych substancji oraz lepszą wentylację pomieszczeń. Jednak na dobry początek warto zdać sobie sprawę z zagrożenia – i w razie potrzeby zwrócić na nie uwagę pracodawcy (korzystając z faktu, że wciąż mamy do czynienia z rynkiem pracownika).
„Chemia” daje w skórę
W tym celu warto się powołać na dane. A jest ich całkiem sporo, choć temat wciąż jest dość słabo nagłośniony. Przykładowo: w badaniu przeprowadzonym w 2011 r. na grupie ponad 2 tys. duńskich fryzjerek i fryzjerów ponad 21 proc. respondentów przyznało, że cierpi na przewlekły wyprysk dłoni – chorobę skóry o nieinfekcyjnym (alergicznym lub innym) podłożu zapalnym. W przypadku 62 proc. ankietowanych dolegliwość miała charakter nawracający. Podwyższoną zachorowalność na wyprysk potwierdziło też wcześniejsze badanie na fryzjerkach i fryzjerach ze Szwecji.
Z kolei z badań porównawczych wynika, że pracownicy salonów fryzjerskich są nawet trzykrotnie bardziej narażeni na choroby zapalne skóry niż pracownicy biurowi. W wielu przypadkach problemy te mają poważny charakter, rzutujący na jakość życia. Często odbijają się na relacjach towarzyskich i emocjonalnych. Mogą też skutkować koniecznością rezygnacji z pracy lub jej utratą: aż 45,5 proc. duńskich fryzjerów cierpiących na wyprysk przyznało, że był on głównym powodem, dla którego porzucili swój zawód. Na podobną zależność wskazują badania z Wielkiej Brytanii.
Trudno złapać oddech
Dolegliwości skórne to najczęstszy problem zdrowotny związany z pracą w salonach fryzjersko-kosmetycznych. Drugi dotyczy schorzeń układu oddechowego, takich jak astma, przewlekłe zapalenie oskrzeli, przewlekły kaszel, obniżona sprawność płuc, stany zapalne zatok. Znamienne wyniki pod tym względem dało badanie obejmujące 20 tys. mieszkańców krajów Europy Północnej. Wynika z niego, że ryzyko rozwoju astmy jest najwyższe wśród osób pracujących w zawodzie fryzjera.
Na choroby układu oddechowego częściej zapadają również inni specjaliści od urody. W badaniu przeprowadzonym w stanie Kolorado blisko 10 proc. ankietowanych kosmetolożek potwierdziło, że cierpi na zdiagnozowaną astmę. Wyższą zapadalność na choroby układu oddechowego powiązano m.in. z… nakładaniem tipsów. Okazało się, że ryzyko wystąpienia ataków astmy w przypadku manikiurzystek jest trzykrotnie wyższe w miejscu ich pracy niż poza nim.
Skutki narażenia na kosmetyczną „chemię” mogą być fatalne. Dane z centrów medycznych w piętnastu stanach USA wskazują, że fryzjerzy są czterokrotnie bardziej narażeni na idiopatyczne zwłóknienie płuc. Choroba objawia się dusznościami, kaszlem, spłyceniem oddechu i osłabieniem. Niestety – jest praktycznie nieuleczalna. Zwykle prowadzi do rozwoju niewydolności oddechowej, nadciśnienia płucnego, niewydolności serca, a nawet raka płuc. Chorzy przeżywają średnio trzy lata od momentu rozpoznania.
Podwyższone wskaźniki zachorowalności dotyczą też bardziej rozpowszechnionych chorób. Z badania przeprowadzonego w Finlandii wiadomo, że fryzjerzy cierpią na przewlekłe zapalenie oskrzeli czterokrotnie częściej niż pracownicy supermarketów. Częściej doświadczają też problemów „nosowych”, jak katar sienny czy kichanie. Inne „branżowe” dolegliwości to kaszel, stany zapalne dróg oddechowych i płytki oddech. Naukowcy przypuszczają, że głównym winowajcą są alergeny obecne w kosmetykach.
Alergeny, kancerogeny i neurotoksyny
Gdyby jednak problem sprowadzał się do alergenów, można by go zbagatelizować. Niestety wiele związków zawartych w substancjach zapachowych, klejach czy farbach stosowanych w salonach fryzjerskich i kosmetycznych to „chemia” ciężkiego kalibru. Kilka lat temu w „damskich” zakątkach internetu wybuchła sensacja związana z keratynowym prostowaniem włosów. Okazało się, że preparaty wykorzystywane do tego zabiegu zawierają formaldehyd. Związek ten umożliwia keratynie (rodzaj białka) wniknięcie w strukturę włosów, dzięki czemu pozostają one proste. Problem w tym, że ma on również działanie toksyczne, a zgodnie z klasyfikacją IARC (Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem) – rakotwórcze dla człowieka. Stężenie formaldehydu w preparatach do prostowania włosów podobno jest niewielkie, ale przy częstym narażeniu może on szkodzić zdrowiu.
W jakim stopniu? Trudno stwierdzić, bo zabiegi fryzjerskie i kosmetyczne – zarówno po stronie klienta jak i pracownika salonu – zmuszają do kontaktu z wieloma innymi szkodliwymi substancjami. Wśród nich są m.in. fenylenodiaminy, diaminofenole, naftol, octan ołowiu, azotan srebra, rezorcynol, hydrochinon, kwas tioglikolowy i in. Wiadomo, że mogą one powodować reakcje uczuleniowe, podrażniać oczy, skórę i drogi oddechowe. Trudno jednak przewidzieć, jakie następstwa niesie ze sobą przewlekłe narażenie na te substancje.
Do myślenia w tym kontekście powinien dać fakt, że zgodnie z klasyfikacją IARC zawodowe wykonywanie farbowania włosów jest czynnością, w którym narażenie na czynniki chemiczne ma charakter prawdopodobnie rakotwórczy. Innymi słowy: do farbowania używa się substancji, których rakotwórczości dowiedziono w badaniach na zwierzętach, jednocześnie istnieją dane wskazujące, że mogą one być rakotwórcze również dla ludzi.
Źródłem szkodliwej „chemii” są też środki do modelowania włosów: płyny, żele, lakiery, brylantyny. Zawierają one liczne polimery syntetyczne i alkoholowe roztwory tychże. W salonach kosmetycznych stosuje się też rozpuszczalniki, takie jak toluen, który ma działanie toksyczne dla płodu. To zresztą kolejna kwestia, której warto mieć świadomość. Wiele badań wskazuje na wyższe ryzyko powikłań ciąży wśród pracownic „salonów urody”. Liczne dane wskazują też na neurotoksyczne i neurodegeneracyjne skutki częstego kontaktu z fryzjersko-kosmetyczną „chemią”. Wczesnym objawem narastającego problemu może być m.in. depresja.
Fryzjerskie BHP
Ryzyko zdrowotne związane z pracą w salonach fryzjerskich i kosmetycznych potwierdza Europejska Agencja Bezpieczeństwa i Zdrowia w Pracy (EU-OSHA), która w 2014 r. opublikowała raport poświęcony tej kwestii, czerpiący obficie z badań medycznych. W dokumencie sformułowano kilka zaleceń dotyczących BHP w tego typu zakładach pracy. Trudno jednak uznać je za odkrywcze. Sprawą podstawową jest właściwa wentylacja pomieszczeń, a także używanie rękawiczek przez pracowników salonów.
Kolejne zalecenie odnosi się do środków kosmetycznych. Należy wybierać te, które zostały wyprodukowane zgodnie z wytycznymi unijnymi, zawartymi w Rozporządzeniu PE nr 1223/2009 dotyczącym produktów kosmetycznych. Ma to sens o tyle, że UE dość restrykcyjnie reguluje wykorzystanie „chemii” w produkcji kosmetyków. Na liście substancji zakazanych w branży kosmetycznej znajdują się 1372 związki chemiczne (dla porównania: w USA tylko… 2).
Inne wskazówki dotyczą zamykania pojemników ze środkami chemicznymi niezwłocznie po ich wykorzystaniu i odpowiedniego ich przechowywania. Sprawy niby oczywiste, ale łatwo o nich zapomnieć. Gdy o normach BHP zapomina pracodawca, warto mu o nich przypomnieć. Gdy to nie zadziała, może faktycznie lepiej zmienić miejsce zatrudnienia – choć niekoniecznie profesję.
Fot: Vera Larina / Shutterstock