Wczoraj u wojewody małopolskiego rozmawialiśmy o zanieczyszczeniach przemysłowych – tych z którymi nie mogą sobie poradzić mieszkańcy Krakowa, Skawiny, a w szerszym kontekście mieszkańcy wielu polskich miejscowości.
Bardzo cieszy inicjatywa wojewody i zaproszenie przedstawicieli różnych środowisk, od inspekcji ochrony środowiska i urzędu marszałkowskiego, przez włodarzy dotkniętych zanieczyszczeniami miejscowości, po przedstawicieli organizacji społecznych. Cieszy również to, iż wśród zaproszonych gości panowała zgodna opinia, że obecny systemem ochrony ludzi przed zanieczyszczeniami przemysłowymi nie działa jak należy.
Lista zdiagnozowanych patologii, o których toczyła się rozmowa, jest długa. By wymienić tylko niektóre z nich: – inspekcje nie mają możliwości nakładania kar na przedsiębiorców, którzy zatajają informacje o zanieczyszczeniach; – nie ma odpowiednich służb mogących zbadać emisje przemysłowe; – w Polsce istnieje system „autokontroli”, w którym przedsiębiorcy sami oceniają, czy nie stanowią uciążliwości dla otoczenia.
Jest tak dlatego, że system ten budowano w latach dziewięćdziesiątych, z myślą o kapitale przyjeżdżającym do transformującej się polskiej gospodarki. Kraju biednego i rozpaczliwie potrzebującego kapitału, a więc gotowego zgodzić się praktycznie na wszystko. Budowano go więc tak, żeby przedsiębiorstwa nie musiały się zbytnio martwić problemami, które generują dla otoczenia.
I tak staliśmy się śmietnikiem Europy, miejscem gdzie interes przemysłu stawia się ponad zdrowie i życie ludzi. Przykłady Krakowa, Skawiny, Mielca, Żar i wielu innych miejscowości, o których robi się coraz głośniej, pokazują, że to się musi zmienić. Konieczność reformy inspekcji wybrzmiała wczoraj bardzo mocno. Oznacza to, że zainteresowani doskonale wiedzą, że reforma systemu inspekcji ochrony środowiska jest potrzebna. Teraz czas na konkretne działania polityków – miejmy nadzieję, że tych się wkrótce doczekamy.
My w każdym razie dołożymy starań, by tak się stało.
Fot. Shutterstock.