Nie ma szans na ograniczenie zanieczyszczeń z transportu, jeśli nie zostanie zbudowana komunikacja autobusowa z prawdziwego zdarzenia. Polski Alarm Smogowy wzywa do reform i szybkiej reakcji na zapaść finansową transportu zbiorowego w regionach i w dużych miastach. Na razie za bezczynność rządzących Polacy płacą żywą gotówką.
Zanieczyszczenia pochodzące z transportu najbardziej dotkliwe są w większych miastach, po których poruszają się codziennie dziesiątki tysięcy samochodów. Znaczną częścią tych pojazdów jeżdżą ludzie, którzy nie mają innej możliwości, by dotrzeć do celu – z ich miejscowości nie da się dojechać do pracy, szkoły czy lekarza bez samochodu. To się musi zmienić.
Czytaj także: Badanie PAS: Polacy chcą lepszego transportu zbiorowego i mniej aut w miastach
Chcemy ograniczyć liczbę samochodów w miastach, ale oznacza to, że mieszkańcy Polski muszą mieć dostęp do alternatywnego transportu – do transportu publicznego. Od lat zwracają na to uwagę eksperci, zauważył to również rząd, który zdecydował o stworzeniu „funduszu pekaesowego” – puli środków, które miały służyć dofinansowaniu nierentownych przewozów publicznych. Co roku w funduszu gromadzonych jest ok. 800 mln zł, ale na wsparcie transportu wydawana jest skromna część tych środków.
Mniejsze gminy czy powiaty nie sięgają po nie, bo nie mają ani zasobów, które pozwoliłyby wystartować z uruchomieniem transportu publicznego, ani zespołów urzędników, którzy potrafiliby po dekadach przerwy zająć się organizacją sieci połączeń.
Nigdzie nie ma idealnego systemu komunikacji publicznej, ale w Polsce w zbyt wielu miejscach ten transport nie istnieje w ogóle, albo jest daleki od spełniania jakichkolwiek potrzeb społecznych. Żeby zmienić tę sytuację potrzeba pilnej reformy systemu. Jednym z kroków, proponowanych przez PAS, jest zbudowanie zespołów przy urzędach marszałkowskich, które wspierałyby gminy i powiaty w budowie polityk transportowych, planowaniu sieci połączeń oraz ogłaszaniu przetargów na obsługę wybranych połączeń. Część środków gromadzonych w „funduszu pekaesowym” powinna zostać przeznaczona na finansowanie działań takich zespołów doradczych.
Od dekady politycy poprzestają na deklaracjach woli budowy systemu transportu publicznego – dzieje się jednak niewiele. Od 2010 r. istnieje ustawa, która miała doprowadzić do budowy połączeń publicznych w całej Polsce. Jej zapisy nie są egzekwowane, każdy minister transportu systematycznie odsuwa w czasie jej wdrożenie.
Czytaj także: 10 minut za 3 złote. Komunikacją miejską drożej niż samochodem?
Mija dekada bezradności. Dziś Polska jest w stanie wesprzeć obywateli finansową pomocą z programu 500+, wyrównującą szanse najmniej zamożnych. Również dziś odpowiedzią na konieczność pomocy turystyki jest uruchomienie bonów dofinansowujących wakacyjne wyjazdy. Jednocześnie rząd zapomina o innej ważnej sferze życia: codziennych dojazdach do pracy wszystkich pracujących Polaków.
To nie tylko kwestia komfortu życia. To przede wszystkim wymierny koszt. Polak dojeżdżający samochodem do pracy odległej o 30 km od jego domu wydaje każdego miesiąca 400-500 zł na paliwo niezbędne do przejazdu samochodem. To najdroższy „bilet miesięczny” w Polsce. Nie dość, że rząd nie dba o zapewnienie transportu publicznego, to na dodatek zarabia na sprzedaży paliwa tym, którzy samochodem jeździć muszą. Coś tu nie gra.
Niedawno Andrzej Duda, jeszcze jako kandydat na prezydenta, stwierdził w odpowiedzi na pytania PAS: „Niestety, dopóki nie zbudujemy dobrego transportu publicznego, nie powinniśmy wykluczać kierowców starszych samochodów z ruchu. (…) Wśród najważniejszych inwestycji, które popieram i na których realizacji szczególnie mi zależy jest program budowy 200 przystanków kolejowych w ciągu najbliższych 5 lat.”
Prezydent mówił też, że chce być patronem budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, olbrzymiego projektu transportowego wartego miliardy zł, którego efektem ma być m.in. budowa sieci szybkich połączeń kolejowych, jako narzędzia walki z wykluczeniem komunikacyjnym.
Czym ludzie mają dojechać na te planowane stacje kolei Panie Prezydencie, skoro w 20 proc. miejscowości nie pojawia się ani jeden autobus?
Sytuacja związana z przedłużającymi się konsekwencjami pandemii wirusa COVID-19 jest też bieżącym obciążeniem dla działającej komunikacji zbiorowej, szczególnie w największych miastach. Nadal funkcjonują ograniczenia dotyczące liczby pasażerów w jednym pojeździe. Z kolei te miasta, w których koszty transportu publicznego opierały się w dużej mierze na sprzedaży biletów, cierpią na spadku liczby pasażerów. W konsekwencji dochodzi do zmniejszania częstotliwości przejazdów lub do podniesienia cen biletów. Tak dzieje się w Krakowie czy we Wrocławiu.
Rząd powinien jak najszybciej podjąć działania, które bezpośrednio wsparłyby organizatorów przewozów miejskich. Pakiet propozycji przedstawiamy w apelu skierowanym do Prezesa Rady Ministrów, pana Mateusza Morawieckiego. Można go pobrać TUTAJ.
Zdjęcie: ASkwarczynski/Shutterstock