Walka z niską emisją to jeden z głównych obszarów batalii o czyste środowisko – ale niejedyny. Nie mniej poważnym wyzwaniem niż smog jest krążący w ekosystemie plastik. Szczególnie że często trafia on do kotłów – a następnie do powietrza. Niedawny raport ONZ przekonuje, że ograniczenia nakładane na wykorzystanie tworzyw sztucznych dają pozytywne rezultaty.
Zanieczyszczenie plastikiem to jeden z najpoważniejszych problemów środowiskowych. Niestety jest to problem, z którego większość z nas ledwo zdaje sobie sprawę. Tymczasem plastik – jak potocznie określa się tworzywa sztuczne – jest wszędzie: w przedmiotach codziennego użytku, opakowaniach na żywność, ubraniach, elementach konstrukcyjnych. Światowa produkcja materiałów wykonanych z polimerów syntetycznych lub zmodyfikowanych polimerów naturalnych przekracza już 300 milionów ton w skali roku i ma ulec podwojeniu w ciągu 10–15 lat. Krzywa ilustrująca wzrost produkcji plastiku od lat 50. ubiegłego wieku jeży włos na głowie.
Źródło: Committee.iso.org
Włos jeżą również dane na temat utylizacji tworzyw sztucznych. Szacuje się, że od rozpoczęcia ich masowej produkcji jedynie 9 proc. materiałów syntetycznych zostało poddanych recyklingowi. 79 proc. trafiło na składowiska odpadów, a 12 proc. – zostało spalonych. Nie jest jasne, do którego odsetka należałoby przypisać plastik, który trafił do atmosfery w wyniku „samozapłonów” na polskich wysypiskach.
Mówiąc krócej, tworzywa sztuczne są gigantycznym problemem, z którym trzeba zmierzyć się systemowo. Jak? Również w sposób, którego nie lubimy: za pomocą zakazów. Podobno dają one niezłe efekty. Tak wynika z raportu ONZ zatytułowanego „ Single-Use Plastics: A Roadmap for Sustainability” („Tworzywa sztuczne jednorazowego użytku: droga do zrównoważonego rozwoju”).
Zakazy odgórne i oddolne
W hierarchii zarządzania odpadami najbardziej skuteczną i pożądaną kategorią działań jest zapobieganie. Recykling znajduje się dopiero na czwartym miejscu, po minimalizacji wykorzystania i wielokrotnym wykorzystaniu danego materiału. Problem w tym, że ludzi trudno przekonać do rezygnacji z nadużywania plastiku. Mało komu chce się zachowywać foliówki do ponownego użytku lub rezygnować ze słomek do drinków ze względu na środowisko. Dlatego w prewencji „pomocne” są różnego typu ograniczenia: ustawowe bądź będące efektem porozumień publiczno-prywatnych. Raport ONZ przytacza kilkanaście przykładów tego typu działań. Często dają one zaskakujące rezultaty, jak w Szwajcarii.
W 2016 r. tamtejsze supermarkety wprowadziły opłatę za jednorazówki, co doprowadziło do zmniejszenia ich wykorzystania o ponad 80 proc. w ciągu roku. Opłata była efektem porozumienia przedstawicieli handlu z władzami i zaaprobowana przez parlament jako alternatywa dla ustawowego zakazu. Jeszcze wcześniej w tym kierunku poszła Hiszpania, gdzie podobny projekt wdrożono w roku 2008. Był on nawet bardziej „finezyjny”, ponieważ przewidywał nie tylko metodę kija, ale również marchewki. Część marketów zastosowała opłaty za wydawanie jednorazówek, ale inne decydowały się na niewielkie rabaty dla klientów, którzy zdecydują się spakować zakupy do własnej torby lub plecaka. W ciągu czterech lat liczba wydawanych reklamówek spadła o 50 proc.
Najbardziej budujące przykłady pochodzą jednak z „drugiego końca świata”. Na Bali do uchwalenia prawa nakazującego wycofanie foliówek z supermarketów do końca 2018 r. przekonała władze presja społeczna. Kampanię pod nazwą „Bye Bye Plastic Bags”, która doprowadziła do zebrania 100 tys. podpisów za zakazem jednorazówek, zainicjowała dwójka nastolatków. W podobny sposób kwestia rozegrała się w Nowej Zelandii. Petycja przygotowana przez grupę uczniów szkoły średniej uzyskała 17 tys. podpisów. Do akcji dołączyli burmistrzowie miast z całego kraju i podpisali list otwarty do rządu z wezwaniem do wprowadzenia obowiązkowej opłaty na jednorazówki. W tym przypadku jednak „sprawa jest w toku”: władze centralne nie zajęły jeszcze ostatecznego stanowiska.
Plastik zalewa oceany
Sytuacji, gdy władze są „oddolnie” nakłaniane do wprowadzania zakazów w trosce o środowisko jest jednak mniej niż przypadków odwrotnych. Zwykle zarządzenia lub inicjatywy mają charakter odgórny. Tak jest w przypadku unijnej propozycji dotyczącej wycofania z obiegu plastikowych gadżetów jednorazowego użytku, takich jak słomki do drinków, patyczki do mieszania, sztućce, tacki itp. Pomysł można odruchowo przypisać do kategorii „unijnych absurdów”, jednak przemawiają za nim sensowne argumenty – w tym liczbowe. Przede wszystkim taki, że co roku do mórz i oceanów trafia ok. 10 milionów ton tworzyw sztucznych. W formie mikroplastiku przedostają się one do organizmów zwierząt morskich i w tej postaci docierają na nasze talerze. Szacuje się, że bez wdrożenia odpowiednich działań zapobiegawczych masa plastiku w światowym oceanie do połowy bieżącego stulecia przewyższy łączną masę ryb. Już teraz tworzyw sztucznych we wszystkich wodach naszego globu jest tylko o połowę mniej niż planktonu.
Dodatkowo, według wyliczeń unijnych urzędników, eliminacja różnego typu jednorazówek z obiegu tylko na terenie UE pozwoliłaby na redukcję emisji CO2 o 3,4 miliona ton i zmniejszenie o 22 miliardy euro kosztów związanych ze szkodami środowiskowymi. Projekt nie został na razie ujęty w ramy czasowe, ale warto mieć nadzieję, że rychło wejdzie w życie. Byłoby również dobrze, gdyby zainspirował do podobnych działań włodarzy z innych części świata. W końcu jesteśmy w stanie żyć bez słomek do drinków a jednorazowe tacki produkować z odpadów biodegradowalnych, np. otrąb zbożowych. Z mikroplastikiem w diecie i wodzie oraz produktami jego rozpadu w powietrzu też jesteśmy w stanie żyć, tylko że coraz krócej i w coraz gorszym stanie zdrowia.
Fot. Richard Black/Flickr.