Przedstawiamy wspomnienia osób, które poznały legendarną lekarkę. Naukowczyni oraz były pracownik huty w Szopienicach wracają do czasów, kiedy zaczęła się zmiana. Ta, która zdaniem władz, nie miała prawa nadejść, a którą zainicjowała dr Jolanta Wadowska-Król.
Dr Jolanta Wadowska-Król bez wątpienia przysłużyła się szopienickiej społeczności. Zdrowie i życie zawdzięczają jej głównie dzieci wychowywane w latach 70. XX w. w pobliżu górnośląskiej Huty Metali Nieżelaznych. Dostrzegła poważne zagrożenie tam, gdzie nikt by się go wtedy nie spodziewał.
Czasy tajemnic i sprzeczności
Praca w hucie zapewniała byt całym rodzinom. Mieszkanie w jej pobliżu było wygodne, a przez niektórych uznawane nawet za prestiżowe. Przemysł zapewniał pracownikom chleb i byt. Za Gierka panowała propaganda sukcesu. O ekologii nie było mowy. Hutę uznawano za dobro narodowe, a jej otoczenie niemal za krainę mlekiem i miodem płynącą. Do czasu.
Kiedy zaobserwowano, że nagle ze szkół ubywało dzieci, a gdy wracały, zamieszkiwały już gdzieś indziej, coraz więcej ludzi dostrzegło, co się dzieje. Dr Wadowska-Król odkryła bowiem, że jej najmłodsi pacjenci mają charakterystyczne objawy choroby ołowiowej. A początek miało to w 1974 r., gdy 6-letni Karol z Szopienic po raz kolejny przyszedł do przychodni.
– Zaczęło się od chłopca z ul. Westerplatte. Wracał do mnie z nawracającą anemią. W końcu odesłano go do prof. Hager-Małeckiej, do Zabrza. Okazało się, że to ołowica. Prof. Małecka zleciła mi zrobienie badań dzieciom z Szopienic. Szybko i po cichu. Nie spodziewała się, że wykonam je na taką skalę – mówiła lekarka w filmie „Matka Boska Szopienicka”, nakręconym w 2013 r. przez jej wnuczkę, wtedy licealistkę.
Choć poczta odmówiła dostarczania mieszkańcom setek wezwań do przychodni, pani doktor wraz z pielęgniarką niestrudzenie chodziły od domu do domu, namawiając rodziców do zgody na przebadanie dzieci. – To w ogóle było duże przedsięwzięcie. Najpierw musiałam przekonać laboratoria, żeby robiły nam te badania. Potem rodziców, żeby przyprowadzali dzieci i nikomu nic nie mówili. Chodziło przecież o przebadanie 5 tys. dzieci w 3 miesiące. Tak, żeby władze się o tym nie dowiedziały. Nawet w rozpoznaniu nie wolno mi było wpisywać ołowicy – kontynuowała przed kamerą.
O tym co się dzieje, mieszkańcy dowiadywali się pocztą pantoflową.
Dr Wadowska-Król. Jaka była?
Dr hab. Lucyna Sadzikowska, prof. UŚ, z Instytutu Literaturoznawstwa Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Śląskiego dobrze poznała i wielokrotnie rozmawiała z dr Wadowską-Król.
– Podczas pierwszego spotkania powiedziała: „wie pani, pracowałam normalnie, po ludzku” – rozpoczyna opowieść prof. Sadzikowska.
„Doktórka”, jak o niej mówiono, działała spontanicznie. Miała misję. Cechował ją altruizm. – Choć rozpoczęła od uważnego, holistycznego i medycznego rozpoznania problemu, jego krytycznej analizy (w miarę możliwości i ówczesnego stanu wiedzy o chorobie w Polsce) oraz diagnozy – przyznaje prof. Uniwersytetu Śląskiego.
Swoich pacjentów lekarka wysyłała do szpitali i sanatoriów. Jak wspomina nasza rozmówczyni, przyczyniło się to do wyburzenia familoków wokół huty i przeprowadzki wielu rodzin. Łącznie zniknęły bloki mieszkalne z trzech ulic.
– Bardzo cieszyła się, wysyłając najmłodszych chorych do okolicznych lecznic: do kliniki w Zabrzu, szpitala w Sosnowcu, Ligoty, na oddział dziecięcy w Załężu, do tzw. zameczku w Ligocie. Miała ogromną satysfakcję, kiedy dzieci wyprowadzały się z Szopienic. Gdy wracały z sanatorium i matki miały przydziały do nowych mieszkań. Spisywała nawet ich nowe adresy – relacjonuje naukowczyni.
Na przekór propagandzie sukcesu
– Pracowałem w takich warunkach, że aż dziwota, że jeszcze żyję. Proszę sobie wyobrazić czyszczenie worków z odpylni. I tak 2-3 razy w tygodniu. Przez 8 godzin. Filtry się zatykały, ale huta i tak bez nich działała. To była paranoja – wspomina Bernard Skórok, były pracownik Zakładów Cynkowych Szopienice.
Jak mówi, w zależności od strony, z której wiało, nad Szopienice nadchodził inny rodzaj niebezpieczeństwa. Wszystko było związane z przemysłem. – Z każdej strony paliły się hałdy. I to bez przerwy, bo one były wszędzie. Z drugiej wydobywały się tlenki ołowiu z huty. A z jeszcze innej znajdowała się huta kadmu.
Trudno o dobre zdrowie, żyjąc w takich warunkach. – W hucie ołowiu pracowałem przez 2 lata. Była tam odpylnia. – Nocą huty wyłączały odpylanie, żeby kominy się nie zapychały. A zakład działał całą dobę, nawet bez filtrów.
Przyznaje, że to była tzw. Katanga polegająca na intensywnym wykorzystywaniu dostępnych zasobów Śląska. – Industrializacja była jeszcze pruska. I z tych hut oraz kopalń wyciskano, ile tylko się dało. Liczyły się wyniki produkcyjne, a nie zdrowie i życie ludzi.
– W zakładach z XIX w. oczekiwano wydajności na miarę XX w. I to wcale nie było tak, że [rządzący] nie zdawali sobie sprawy ze szkodliwości technologii stosowanej przy produkcji cynku. Te zakłady nie miały prawa być ekologiczne.
Pan Bernard relacjonuje dla SmogLabu: – Za Gierka wprowadzono 4-brygadowy system pracy. Miało się wydobywać, wytapiać, robić! Człowiek był w tym wszystkim najmniej ważny.
A lekarka widziała tego cenę.
– Dokonała rzeczy wielkich, bez precedensu na Śląsku. Stawiła czoła PRL-owskiej władzy i propagandzie sukcesu. Miała świadomość, że przeszkadza ówczesnym rządzącym. Od początku zdawała sobie sprawę, że jej działania nie są politycznie poprawne, a ich kontynuowanie może skończyć się przerwaniem badań lub nawet uwięzieniem – mówi prof. Sadzikowska.
Surowa kara…
Robiąc to, poważnie się narażała. Choć osobom, które nie żyły w czasach PRL-u trudno jest to sobie wyobrazić, doktor mogła ponieść surowe konsekwencje swoich działań. I część kosztów jej nie ominęła.
Rektor uniemożliwił lekarce obronę doktoratu. Praca doktorska dostała negatywną, lecz anonimową recenzję. Jak przyznała dr Wadowska-Król, pewnego dnia spakowała doktorat z wynikami badań w worek i wyniosła na strych. Wtedy też odczuła, jak niewiele znaczy dla uczelni.
Odkrycie ołowicy wśród mieszkańców Szopienic i ratowanie ich przez lekarkę stało się solą w oku ówczesnej władzy. Choroby nie dało się już ukryć. Nasz rozmówca wie, że temat poruszono wtedy nawet na Komitecie Wojewódzkim.Tamte lata nazywa „epoką sukcesu Gierka oraz potęgi śląskiej produkcji”. Docenia starania lekarki i określa je mianem mrówczej pracy w trudnych czasach.
– Byłem wtedy młodym chłopakiem, bezdzietnym kawalerem. Muszę się przyznać, że ja sam na początku postrzegałem to sceptycznie. Rodzice mieli jednak inne podejście. Chodziło o zdrowie ich dzieci – wspomina pan Bernard.
… którą warto było ponieść
Przez ostatnie dwa lata, prowadząc badania terenowe i przeprowadzając wywiady z byłymi pacjentami, prof. Sadzikowska zauważyła wśród lokalnej społeczności coś ważnego. – Widziałam wdzięczność dla Doktórki wśród mieszkańców Szopienic. Gdy szła przez park, wszyscy Ją serdecznie witali, Ona sama z uważnością i skupionym nastawieniem ku drugiemu człowiekowi pozdrawiała swoje dorosłe „dzieci”, jak czule nazywała byłych pacjentów – opowiada SmogLabowi prof. Sadzikowska.
– Wczoraj się darzyło, dziś się darzy Królkę, jak o niej mówiono, wielką estymą i szacunkiem. Jolanta Wadowska-Król to osoba przede wszystkim działająca, sprawcza, otwarta na dialog, wyrozumiała. Ale też – jak siebie opisywała: okropnie niepokorna. Życie przygotowało ją, by być upartą, by bronić swojego zdania, żeby móc wszystkiemu zaradzić. Po prostu – była twardą, śląską kobietą.
A przy tym, jak dodaje nasza rozmówczyni, lekarka była zatroskana o stan zdrowia pacjentów, których leczyła w poradni rejonowej. – Skracała dystans, upraszczała to, co nie wymagało skomplikowanych formuł, wykazywała zdrowy rozsądek. Jolanta Wadowska-Król nie lubiła, kiedy używało się górnolotnych słów, by opisać, czego dokonała. Nie znosiła, by nazywać ją bohaterką. Powtarzała: nic wielkiego nie zrobiłam, po prostu pracowałam.
– Władysław Bartoszewski powiedział, że trzeba być przyzwoitym. Pomimo przeciwności losu, trudności, zagrożenia ze strony PRL-owskiej polityki, Jolanta Wadowska-Król była przyzwoita. To Jej ważne dokonanie. Czy najważniejsze? W mojej ocenie tak – podkreśla prof. Sadzikowska.
Dr Jolanta Wadowska-Król, znana dziś całej Polsce pediatrka, odeszła 18. czerwca. Za życia zdobyła szereg nagród, została odznaczona przez Rzecznika Praw Obywatelskich odznaką honorową „Za Zasługi dla Ochrony Praw Człowieka”. Dzięki jej działaniom powstały sanatoria w Rabce-Zdroju i Istebnej.
Źródła dodatkowe:
„Matka Boska Szopienicka”, reż. M. Król
„Ołowiane dzieci. Zapomniana epidemia”, M. Jędryka – fragmenty
kulturaliberalna.pl
kobieta.onet.pl
Zdjęcie tytłowe: Dr Wadowska-Król na muralu przy ul. Gliwickiej 58 w Katowicach – Andrzej Otrębski/Wikimedia