„Spalany dziś węgiel pochodzi z importu. My puszczamy oko do handlarzy węgla z innych państw, często dyktatorów. To jest ten kierunek” – mówi o zablokowaniu liberalizacji uchwały odległościowej „10h” Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Maciej Fijak, SmogLab.pl: Nieprzewidywalna, niestabilna, zielona utopia – to jedne z wielu określeń, które podnoszą przeciwnicy energetyki wiatrowej. Jak to jest z wiatrakami panie prezesie?
Janusz Gajowiecki, Prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej: Błędnym jest takie podejście, że to miałoby stanowić podstawę wytwarzania w systemie energetycznym. To podstawowy błąd merytoryczny, który jest popełniany w debacie o roli energetyki wiatrowej, czy szerzej o OZE. Wychodząc z poprawnego założenia, gdzie jasno mówimy, że OZE ma być uzupełnieniem miksu energetycznego. Chodzi o to, aby tworzyć dodatkową ilość energii, tym samym obniżając zapotrzebowanie na węgiel, gaz, atom czy inne źródła.
Patrząc w ten sposób widzimy, że jest to zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego. Potrzebujemy mniej surowców konwencjonalnych. To jest mniej zmartwień dla ludzi, którzy dzisiaj w szalony sposób zamawiają je z różnych kierunków. Po pierwsze ciężko te surowce w ogóle zamówić. Po drugie, a o tym mało kto mówi, sprowadzane surowce są cholernie drogie. Ceny, które płacimy za gaz i węgiel są po prostu nieludzkie. W takiej perspektywie ciężko mówić, że coś jest niestabilne lub nie gwarantuje bezpieczeństwa. To niezwykle ważna technologia dla takich systemów, jak system polski.
W 2022 r. prowadziliśmy cykl „Na lądzie”, w którym sprawdziliśmy rozwój polskich farm wiatrowych, rozwiązania europejskie i potencjał energii z wiatru. Pokazujemy miejsca, gdzie takie farmy już powstały. Rozmawiamy z samorządowcami, ekspertami i mieszkańcami. Wszystkie teksty można znaleźć pod TYM LINKIEM.
„OZE jako gwarancja bezpieczeństwa systemu energetycznego to fikcja”
W takim razie co powinno stabilizować system? Gaz, atom, a może wodór?
Do wodoru powinniśmy dążyć docelowo. W super czystym i neutralnym emisyjnie systemie, około roku 2040-2050 w Polsce, powinna dominować gospodarka wodorowa.
Nadprodukcja z OZE mogłaby być wykorzystywana do produkcji energii w obiegu zamkniętym. Natomiast na dzień dzisiejszy mówienie, że OZE może stanowić o bezpieczeństwie systemu energetycznego to po prostu fikcja. Nie powinniśmy tego powielać, bo przeciwnicy OZE bardzo łatwo to wykorzystują. A nie mamy na tyle rozwiniętych magazynów energii, aby temu sprostać i przez następne 15 lat będzie w tym zakresie ciężko. Nasz miks energetyczny w Polsce powinien być oparty o węgiel, ponieważ przy dużej ilości OZE: wiatru i słońca, wykorzystanie tego węgla będzie minimalne.
Janusz Gajowiecki: Węgiel to super-emisyjna technologia
Dosyć śmiała teza. Szczególnie jeśli popatrzymy na cele klimatyczne UE, wiek naszych bloków węglowych i ceny emisji.
Śmiała, ale z inżynierskiego punktu widzenia, na ten moment realna i dostępna. Szukanie droższych technologii, na przykład małych reaktorów jądrowych jest rozmawianiem o fikcji, którą dziś się wszyscy karmią. To odległa i niepewna perspektywa, na której nie zbudujemy bezpieczeństwa energetycznego. Nie wiemy, jak to będzie działać. Wiemy, jak działają elektrownie węglowe, wiemy ile możemy wycisnąć ze słońca i wiatru. Wszystkie technologie mają swoje zalety i wady. Węgiel to oczywiście super-emisyjna technologia. Ale jeśli pracuje w podstawie, to jest zabezpieczeniem dla energetyki opartej na OZE. Problem jest z elastycznością naszych bloków węglowych. Tak, aby wykorzystywać w pełni energetykę odnawialną, to źródło stabilizujące musi reagować na zmiany pogodowe. Nasze jednostki nie są na to gotowe, ale mogłyby zostać przygotowane.
Są możliwości uelastycznienia pracy elektrowni węglowych na poziomie bloków 200 i 200+ (bloki energetyczne klasy 200 MW i więcej – red.). One mogłyby bilansować w niedalekiej przyszłości pracę źródeł zmiennych. Tym samym wydłużając życie tych bloków można zmniejszyć ich emisję przez modernizację i zaawansowane środowiskowo technologie wyłapywania siarczanów i innych zanieczyszczeń. Taka modernizacja zmniejsza też ilość potrzebnej pracy elektrowni węglowych.
Duże bloki węglowe do odstawki
Podsumowując – przejściowo węgiel w ramach modernizowanych bloków 200 i 200+, a docelowo wodór, jako stabilizacja systemu opartego o coraz więcej źródeł odnawialnych?
Tak. Dzisiaj te elektrownie często pracują, mimo, że energię można pozyskiwać z wiatru. Jednak stare bloki węglowe są tak mało responsywne, że nie mogą się łatwo włączyć i wyłączyć ze stanu zimnego, aby oszczędzać energię. Cały model przejścia na elastyczne bloki węglowe jest optymalnym w sytuacji naszego kraju i innych krajów, których wytwarzanie jest oparte w jakimś stopniu o węgiel. Trzy bloki w ostatnich latach zostały zmodernizowane, technologia jest opanowana. Parametry pracy tych bloków zbliżyły się do pracy bloków gazowych. Może nie całkiem, ale wystarczająco z perspektywy prognozowania pracy wiatraków. Są one bardziej korzystne w ramach bilansowania.
Docelowo powinniśmy stawiać na wodór. Zresztą opracowaliśmy model, w ramach którego przychody z modernizowanych bloków 200 byłyby przeznaczane na inwestycje w gospodarkę wodorową np. w budowę elektrolizerów. Wydaje się, że taki mechanizm napędzałby i ostatecznie zamykał ten okres przejściowy (transformacji energetycznej – red.). Taka strategia pokazałaby, że duże bloki węglowe, nieelastyczne – są niepotrzebne i byłby odstawiane. Moglibyśmy budować bezpieczeństwo na wietrze i działać blokami 200, jeśli byłyby potrzebne. Bez bilansowania ciężko rozwijać energetykę wiatrową.
Energetyka wiatrowa: „hałas to mit”
Gdy robiliśmy reportaż do naszego cyklu “Na lądzie” odwiedziliśmy naszych zachodnich sąsiadów. Podobno prognozy są tak dokładne, że można przewidzieć zapotrzebowanie niemal w stu procentach na kolejne 24 godziny.
Mamy te same modele co Niemcy. Konkurencja tych firm jest wyrównana w całej Europie. Nasi operatorzy posługują się wyliczeniami: meteorologicznymi i statystycznymi. Na 24 godziny do przodu mamy niemal 90 proc. przewidywalności, a na 12 godzin do przodu mamy 99 proc. Dlatego te bloki 200, które są w stanie się włączyć w ciągu 3 godzin, z perspektywy naszej branży zapewniają bezpieczeństwo.
Wśród pojawiających się argumentów przeciwko wiatrakom występuje stałe zestawienie: hałas, kwestie środowiskowe i recykling.
Hałas to mit. Odległość 500 metrów w pełni zabezpiecza wszelkie słyszalne i niesłyszalne oddziaływanie farm wiatrowych.
Badania to wielokrotnie potwierdzały. Oczywiście, stojąc pod wiatrakiem słyszy się podmuch wiatru i pracę łopat. To jest niezaprzeczalne. Często jest to odgłos po prostu porównywalny z szumem wiatru czy liści. Normalna rzecz, gdy wieje wiatr i napotyka przeszkodę – w naszym przypadku łopatę. Natomiast według WHO, jest to najzdrowsza z form wytwarzania energii. Dużo było mitów odnośnie infradźwięków. Ten problem nie istnieje przy odległości 500 metrów, naukowcy z innych państw przestali ten problem nawet analizować. Mogą oddziaływać z bliskiej odległości – kilkudziesięciu metrów. Zostało to obalone kilkanaście lat temu. Technologia idzie do przodu. Dużo większe infradźwięki są z ulic, gdzie te odległości są dużo mniejsze i ludzie z tym żyją.
Ptaki pod dodatkową ochroną
Co z kwestiami środowiskowymi – wiatraki zabijają ptaki.
Dziś jest minimalny odsetek śmiertelności. Liczony przez ornitologów w ułamkach w porównaniu do śmiertelności przy zderzeniach ptaków z samochodami, budynkami, czy w starciu z dziko żyjącymi kotami i innymi drapieżnikami. Ten niewielki odsetek śmiertelności staramy się zniwelować do zera przez nowe technologie. Są odpowiednie systemy odstraszania ptaków, które powodują, że ptaki w ogóle nie lecą w stronę farmy wiatrowej. Do tego badania środowiskowe przed przygotowaniem projektu, gdzie omija się wszelkie szlaki migracyjne ptaków czy nietoperzy.
Ostatnia teza do konfrontacji – sprawa recyklingu i tego co dzieje się z wiatrakami po okresie użytkowania. W sieci pojawiają się zdjęcia “cmentarzysk wiatrakowych” ze zużytymi śmigłami.
Dziś turbina w 100 proc. jest odnawialna. Największym wyzwaniem były oczywiście poruszone łopaty. Najwięksi producenci ogłosili w zeszłym roku możliwość pełnego przetworzenia materiału. Turbiny produkowane kiedyś rzeczywiście musiały zostać w jakiś sposób przetworzone – w ten proces wpisują się dobrze polskie firmy. Jedna z nich proponuje meble, a nawet całe elementy zabudowy: przystanki, wiaty, kładki czy pomosty o długości 50 m. Nasze firmy budowlane używają tego materiału, jako dopełnienie surówki betonowej pod fundamenty w drogach czy budownictwie, tak aby wzmocnić elastyczność fundamentu. Japończycy przygotowali ciekawy projekt wykorzystania łopat pod rozwój kolei. Pozostałe części stalowe, kable – miedź, to wszystko się wykorzystuje, nikt tego nie wyrzuca. Żywotność wiatraka to ok. 25 lat.
„Interes polityczny nad interesem narodu”
Jak to wygląda w Polsce. Czy, gdzieś są lepsze warunki do stawiania wiatraków, a gdzieś gorsze?
Więcej wiatraków jest w województwach pomorskim, zachodniopomorskim czy wielkopolskim. Ściana wschodnia również ma kilka farm. Przy nowych technologiach każda część Polski nadaje się pod konkretną turbinę. Technologie są dzisiaj zróżnicowane. Turbiny produkuje się pod niskie, średnie lub wysokie prędkości wiatru. Dlatego można je dopasować do każdej części naszego kraju. Maszyny są budowane wysoko, te największe 5-6 MW sięgają 260 metrów. Nie ma miejsca w Polsce, gdzie ta technologia nie pracowałaby na siebie i środowisko.
Wróćmy do 2015 r. Ustawa odległościowa nazywana ustawą 10h. W efekcie 99,7 proc. kraju wyłączone z inwestycji wiatrakowych. Według Instytutu Obywatelskiego, gdyby nie ta ustawa to rocznie zaoszczędzilibyśmy 12 mln ton węgla. 5 lipca 2022 r. rząd zaprezentował pomysł liberalizacji przepisów. Ponad trzy miesiące później – nadal cisza.
To budzi wielki strach, szczególnie z perspektywy zwykłego obywatela. Rząd nie robi nic, aby zwiększyć możliwości produkcji energii elektrycznej. Pomijam fakt, że chodzi konkretnie o wiatr – ale jakiekolwiek inne źródło, które mogłoby nas uniezależniać energetycznie i powodować spadek cen energii.
Lepszego czasu na naprawę przepisów chyba nie będzie.
Za zamrożenie projektu odpowiedzialna jest konkretnie marszałek Sejmu Elżbieta Witek. Pani marszałek od początku nie kryła swojej niechęci do energetyki wiatrowej. Stawia swój polityczny interes nad interes całej Polski i polskiej gospodarki. To jest po prostu zatrważające. Nie ma dzisiaj żadnych argumentów, które wskazywałyby, że przy obecnej propozycji przepisów, energetyka wiatrowa mogłaby komuś szkodzić. Nie ma żadnego argumentu, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo związane z rozwojem tego sektora. Ze strony parlamentu nie widzę żadnej dyskusji. To niepokojące i ciężko to wytłumaczyć. Chyba, że komuś zależy na imporcie węgla zza granicy.
„Puszczamy oko do handlarzy węgla, dyktatorów”
Jakie są najważniejsze założenia liberalizacji ustawy 10h i jak państwo ją oceniają? Już pojawiają się głosy, że propozycja jest niewystarczająca.
Firmy zrzeszone w naszej organizacji uważają, że jest to krok w dobrym kierunku. Czy jest niewystarczająca? Pewnie tak. Zawsze można ułatwić procedury i chcieć więcej. Jednak biorąc pod uwagę z jakim oporem spotkaliśmy się przy wciąż konserwatywnych propozycjach, byłoby mało pragmatycznym forsować inne rozwiązania. Najważniejszy przepis mówi o tym, że o ile gmina wyrazi zgodę, to zasada 10h nie obowiązuje. Wiatraki można lokalizować w mniejszej odległości, ale nie mniejszej niż 500 metrów. Wszystkie inwestycje muszą odbywać się na podstawie planu zagospodarowania przestrzennego. Z tym wiąże się także konieczność przeprowadzania konsultacji wśród lokalnych społeczności. Propozycja wprowadza też nadzór nad już funkcjonującymi instalacjami. Ma to wzmocnić poczucie bezpieczeństwa wśród społeczeństwa. My wiemy, że instalacje są bezpieczne i nie boimy się nadzoru ze strony państwa. Cały proces niestety się opóźnia.
Myśli pan, że to jest puszczanie oczka do górników, czy jakieś inne czynniki?
Nie widzę puszczania oczka do górników. Spalany dziś węgiel pochodzi z importu. My puszczamy oko do handlarzy węgla z innych państw, często dyktatorów. To jest ten kierunek. Krajowy węgiel wykorzystujemy w 100 proc. Jest go za mało, aby sprostać naszemu zapotrzebowaniu. Mówimy o poważnych brakach w dostępności generacji wytwórczych, a nie staramy się tego zniwelować w prosty sposób – dostarczając nowych instalacji do systemu. Liczymy, że po wprowadzeniu zmiany w ustawie 10h nowe źródła mogłyby wejść już po dwóch latach.
Ponad 70 proc. obywateli „za” energetyką wiatrową
Czyli państwo już stoją w bramkach startowych. Jesteście gotowi, żeby budować nowe instalacje.
Część pracy została przez nas wykonana. Chodzi o prace planistyczne, czy badania środowiskowe. Moglibyśmy dopełnić formalności z gminami i ratować ten kraj przed zapaścią.
Wracając do poparcia społecznego – jak ono wygląda w Polsce? Zanim zaprezentowano propozycję naprawy ustawy, którą obóz rządzący sam stworzył, opinię publiczną dosyć chętnie karmiono nowymi statystykami. Według nich większość Polek i Polaków popiera rozwój tego sektora. Jeśli dodamy do tego obecną sytuację geopolityczną, to obstawiam, że poparcie dla wiatraków jest rekordowe.
To poparcie zmieniało się w czasie. W 2020 r. Ministerstwo Klimatu opublikowało badania. Już wtedy ponad 70 proc. Polaków popierało rozwój energetyki wiatrowej. Następnie wykonano trzy niezależne badania w 2022 r. One pokazywały nawet po 90 proc. poparcia dla energii, którą ja nazywam “energią wolności”. To poparcie jest niezależne od naszych sympatii politycznych, tym bardziej decyzje polityków są niezrozumiałe.
Pieniądze z wiatraków prosto do budżetu gminy
Widzę tutaj pułapkę. Na deklaratywnym poziomie każdy da zielone światło dla wiatraków. Ale jeśli miałby stanąć za naszym oknem – może być różnie. W Niemczech inwestorzy stosują szeroki system zachęt – m.in. wpłaty prosto do lokalnego budżetu na podstawie wyprodukowanego wolumenu energii.
W Polsce mamy bardzo dobrze rozwinięty system zachęt. Nie jeden kraj mógłby się uczyć od nas. Polacy potrafią żądać dla siebie odpowiedniego zabezpieczenia. Gminy, które z nami współpracują pokazały nam to na przestrzeni lat. Mamy podpisane umowy na różnego rodzaju dofinansowania, budowę zaplecza, infrastruktury, którą potem utrzymujemy. Dodatkowo mamy w Polsce najwyższy w Europie podatek od nieruchomości, który płacimy za postawienie wiatraków. To idzie prosto do gminy. W skali kraju są to miliardy przekazywane rocznie dla gmin. Nie jest to scentralizowane, co uważam za dobre rozwiązanie, ponieważ możemy wpisać się w potrzeby danej gminy. Bez tego nie ma zgody na wiatraki. Gminy będą robiły nawet plebiscyty – kto z inwestorów da więcej, kto najbardziej pomoże danej społeczności, ten dostanie zgodę na budowę.
OZE obniża koszt wytwarzania energii
W ostatnim czasie mieliśmy rekordową produkcję z OZE. To skutecznie obniżyło ceny energii. Skąd taka zależność?
Mamy do czynienia z wietrzną jesienią. Widzimy to nawet na kilkanaście tygodni do przodu. Do tego dobrze świeciło słońce, co jeszcze bardziej obniżyło zużycie węglowodorów w Polsce. U nas trwały poziom obniżki cen widzimy na Towarowej Giełdzie Energii. Ceny sięgają 400-500, czasami 600 złotych, ale nie więcej. To dzięki dużej generacji z OZE, w tym wiatru. Mimo, że wiatraków w systemie nie mamy dużo – ok. 10 proc., to w wietrznych dniach odpowiadają one za ok. 30 proc. produkcji krajowej energii. To obniża ceny energii, ponieważ są to źródła, które nie potrzebują żadnych nośników energii. Funkcjonują bez dodatkowych kosztów związanych z surowcami, czy z kosztami emisji, które generują źródła węglowe i gazowe. Czyli wypychamy te emisyjne źródła konwencjonalne z systemu oraz z importu. Wypychając drogi import z innych państw uzyskujemy niższą cenę za megawatogodzinę w systemie. Na tym korzystają wszyscy odbiorcy energii elektrycznej.
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Shaiith