Aż 8 projektów nowelizacji ustawy wiatrakowej „10h” trafiło wreszcie do Sejmu. Wcześniej przez lata leżały w tzw. sejmowej zamrażarce. Wciąż jednak brak kluczowego głosowania. Zebraliśmy w jednym miejscu wszystkie najważniejsze informacje i komentarze do kolejnej próby nowelizacji. Zmiana przepisów mogłaby już dziś odblokować zieloną energię w Polsce. Na co czekają posłowie?
Przegłosowana w 2016 r. ustawa wiatrakowa w praktyce zablokowała powstawanie nowych inwestycji w tym sektorze. W myśl tych przepisów w promieniu ok. 1,5-2 km od dowolnego zabudowania mieszkalnego nie można budować nowych turbin. I w drugą stronę – w takiej samej odległości od istniejących wiatraków nie można było wybudować np. domu. W efekcie, z tego typu inwestycji wyłączono 99,7 proc. powierzchni Polski. W ostatnich latach powstawały niemal wyłącznie te inwestycje, które miały ważne pozwolenia na budowę sprzed uchwalenia nowego prawa.
Po wielu latach dyskusji większościowy rząd PiS postanowił naprawić błędy, które sam uchwalił w 2016 r. W lipcu 2022 r. przedstawiono ministerialny projekt liberalizacji zapisów. Zakłada, że zasada „10h” zostaje utrzymana. Jednak tam, gdzie zgodzą się lokalne organy samorządowe – wiatraki będą mogły powstawać w mniejszej odległości od zabudowań. Minimalna odległość ma wynosić 500 metrów. Przy nowej technologi taki dystans w zupełności chroni sąsiadujących z wiatrakami mieszkańców.
Rząd potrzebuje rozmiękczenia przepisów, jak nigdy wcześniej. Dlaczego? Wypłata unijnych środków z Krajowego Planu Odbudowy (KPO) jest uwarunkowana kamieniami milowymi. Jednym z kluczowych warunków jest właśnie odblokowanie lądowych inwestycji w energetykę wiatrową. Zanim rząd zreflektował się, że przepisy z 2016 r. nie były dobrym rozwiązaniem, swoje projekty składali przedstawiciele opozycji. Te z kolei, jeden po drugim lądowały we wspomnianej sejmowej zamrażarce.
Czytaj także: Dziś byłaby zbawianiem. Kto zniszczył energetykę wiatrową w Polsce?
Janusz Gajowiecki: płacimy krocie za surowce zza granicy
We wtorek 24 stycznia wszystkie te projekty trafiły pod obrady połączonych Komisji ds. Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych oraz Samorządu Terytorialnego.
– Obowiązek ustawowy mówi, że jeżeli przedmiotem projektów sejmowych jest ten sam temat, to muszą być one procedowane w tym samym momencie. Dlatego nagle mamy aż osiem druków, w tej samej sprawie, które trafiły pod obrady komisji – wyjaśnia Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Odnawialnej (PSEW). – Z mojej perspektywy pokazuje to, że jest duże poparcie dla zmian. Nie tylko ze strony rządzącej, ale także ze strony opozycji. To dobrze wróży dla tematu. Mam nadzieję, że zostanie to przeprocedowane szybko – zaznacza przedstawiciel PSEW.
Także Minister Rozwoju i Technologii liczy na szybkie załatwienie sprawy. – Jestem przekonany, że to będzie 400 głosów „za” – mówił we wtorek Waldemar Buda na antenie radia Wnet. Z kolei Minister Aktywów Państwowych – Jacek Sasin, wyjaśniał nagły zwrot w polityce PiS postępem technologicznym. – Tak skonstruowaliśmy te przepisy, że przy uwzględnieniu postępu technologicznego, możemy nieco złagodzić restrykcyjność tych zapisów, dotyczących przede wszystkim odległości – komentował Sasin na antenie Polskiego Radia.
– Projekt rządowy był wielokrotnie konsultowany. Jest zgoda z wielu stron. Jako kraj jesteśmy pod ścianą, więc nie zakładam innej opcji niż ta, że nowe przepisy zostaną uchwalone w tym tygodniu. Płacimy krocie za węgiel z Kolumbii i za gaz z Norwegii tak samo. Dlaczego nie możemy sami produkować tej energii? Rząd dobrze wie ile dopłaca do cen energii, aby one nie rosły tak bardzo. To są miliardy – podkreśla Janusz Gajowiecki w rozmowie ze SmogLabem.
Anna Moskwa: „Przepisy z 2016 r. były bardzo dobre”
W wieczornych obradach komisji wzięło udział kilkadziesiąt osób. Wśród nich także wysocy urzędnicy z Ministrą Klimatu i Środowiska Anną Moskwą na czele. – To nie jest ustawa o 10h i nie jest to ustawa o odległościach. To nie jest najważniejszy wątek tej ustawy. – przekonywała Moskwa. Wcześniej zapewniała zgromadzonych, że przepisy wprowadzone w 2016 r. były bardzo dobre, a teraz ma być dokonana jedynie ich ewaluacja. Szefowa tego resortu prezentowała główne filary rządowej propozycji. Pierwszy z nich to konieczność uchwalenia planu miejscowego dla terenu, na którym mają stanąć wiatraki. W takim dokumencie mają się znaleźć dokładne informacje dotyczące m.in. maksymalnej całkowitej wysokości elektrowni wiatrowej. Ponadto chodzi o uszczegółowienie maksymalnej średnicy wirnika wraz z łopatami. Ostatni element to maksymalna ilości elektrowni, które na podstawie danego planu mogłyby powstać.
Drugim filarem jest obowiązek przeprowadzenia strategicznej oceny oddziaływania na środowisko. – Jednym z głównych jej elementów jest ocena hałasowa – podkreślała Moskwa odnosząc się do jednego z częstszych zarzutów względem elektrowni wiatrowych, czyli właśnie hałasu. Trzeci filar to zasada 500 metrów. – Na tym etapie precyzujemy, że ta lokalizacja, która jest dopuszczalna przez ustawę to pomiędzy 500 metrów, a 10h. Nie precyzując jaka to jest odległość. – wyjaśniała Moskwa. Ministra podkreślała, że nie zawsze będzie to 500 metrów. W ten sposób próbowała uspokoić swoich kolegów z partii, którzy sceptycznie podchodzili do odblokowania wiatraków.
„Wysadziliście tanią energię w powietrze”
– Jednym z wymogów dla jakości procesu legislacyjnego są konsultacje. I mało projektów było tak szeroko konsultowanych, jak ten projekt – zachwalała swoją propozycję Anna Moskwa, wiedząc, że po jej wystąpieniu czytanych będzie siedem kolejnych propozycji. Te zresztą bagatelizowała w swojej prezentacji sugerując ich niekompletność. Kwestia konsultacji jest o tyle ciekawa, że wielokrotnie rządzący nie przejmowali się tym procesem. Nowe prawo niejednokrotnie uchwalano w pośpiechu, z pominięciem głosu społecznego. Co jeszcze proponuje rząd? Pod ochroną nadal pozostaną cenne przyrodniczo tereny, a mieszkańcy z terenu gminy, która zgodzi się na wiatraki, będą mogli liczyć na 10 proc. wyprodukowanej energii.
Następnie prezentowano 7 kolejnych projektów nowelizacji tej samej ustawy. Główne akcenty były położone na długotrwałą biurokrację. Posłanki i posłowie zauważali, że powstawanie planu miejscowego może trwać między 2 a 4 lata, co nadal będzie blokowało rozwój elektrowni wiatrowych w Polsce. Część posłów opozycji zauważała, że już w 2016 r. zwracano uwagę na to, co dziś znalazło się w projekcie rządowym. – Ta ustawa właściwie skonsumowała naszą ustawę, która od półtora roku leżała w sejmu – mówiła posłanka Małgorzata Chmiel z Koalicji Obywatelskiej.
Wysadziliście w powietrze możliwość pozyskiwania taniej energii. Wyłączyliście w 2016 r. 99,7 proc. kraju z takich inwestycji. Rocznie oszczędzalibyśmy 7 miliardów złotych. Dlaczego tyle czekaliście?
posłanka Małgorzata Chmiel (KO)
Po wypowiedziach parlamentarzystów do głosu została dopuszczona strona społeczna. Wiktoria Jędroszkowiak, aktywistka klimatyczna zwracała się do rządzących. – To przede wszystkim 7 lat waszych zaniedbań. Doprowadziliście do sytuacji, w której nie jesteśmy w stanie zachować jakiegokolwiek bezpieczeństwa energetycznego – mówiła Jędroszkowiak. Zwracając się do ministry Anny Moskwy pytała też m.in. o to, jaka jest skala strat dla polskiej gospodarki przez ostatnie 7 lat. – Czy ministerstwo ma strategie na to, co wydarzy się po odblokowaniu ustawy 10h? Wiemy, że jest to dopiero początek – dodała aktywistka. Prowadzący obrady Marek Suski nie pozwolił jej dokończyć wypowiedzi, zagroził wyproszeniem z obrad i w kontrowersyjny sposób komentował jej wystąpienie.
Margonin postawił na wiatraki i liczy zyski
Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP nie krył radości z tego, że sprawa rusza z miejsca. – Cieszymy się, że po 2016 r. będziemy rozmawiać o odwróceniu sytuacji wytworzonej zmianą ustawy 10h. Jako samorządy jesteśmy najbliżej mieszkańców. Nie wypowiadamy się przeciwko nim, a w ich interesie. Akceptujemy to, co zostało wynegocjowane. Strona samorządowa popiera kwestię umiejscawiania urządzeń energetyki wiatrowej na podstawie planów miejscowych. W ten sposób zapanujemy nad chaosem przestrzennym – argumentował Świętalski. Z głosem za liberalizacją przepisów występowała także m.in Olga Kazalska z WWF Polska i przedstawiciel Konfederacji Lewiatan.
Ciekawą perspektywę przedstawił posłankom i posłom Janusz Piechocki, burmistrz miasta i gminy Margonin. Od kilkunastu lat działa tam jedna z największych farm wiatrowych w Polsce. – Chciałbym obalić parę mitów. Na przykład, że nie ma turystyki w takich miejscowościach. Albo, że wartość gruntów spada w dół. Jest to nieprawdą – punktował wcześniejsze wypowiedzi przeciwników liberalizacji 10h. – Jesteśmy największym ośrodkiem turystycznym w północnej Wielkopolsce. Do trzytysięcznego Margonina przyjeżdża drugie tyle turystów. Wiatraki nie mają wpływu na wartość działek. Ma na to wpływ kanalizacja, dostęp do dróg czy Internetu. Działko niedawno kosztowały u nas 20 zł za metr, dziś dochodzą do 200 zł. Gdy powstawały u nas farmy budżet wynosił 24 miliony i zadłużony był na 40 proc. Dziś wynosi 40 mln i zadłużenie wynosi 2 proc. Dochody z podatków to 6 mln od budowli i przyłączy. To dało impuls gminie. Jesteśmy liderem w rejonie – komentował burmistrz Piechocki w swoim wystąpieniu.
„Trzeba było wojny, kryzysu i konfliktu z Unią, aby rząd podjął racjonalne kroki”
Gdy zakończono etap dyskusji Komisja odrzuciła wszystkie projekty oprócz rządowego. Do prac nad nim posłanki i posłowie wrócą w czwartek 26 lutego. To oznacza, że wbrew zapowiedziom, sprawa prędko się nie zakończy.
Obecny na obradach Mikołaj Gumulski z Greenpeace Polska podkreśla w rozmowie ze SmogLabem, że ustawa 10h była błędem, który spowodował ogromne szkody dla polskiej energetyki i gospodarki. – Wprowadzenie ustawy 10h doprowadziło do zahamowania rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie. Oprócz tego wygenerowało straty dla polskich przedsiębiorstw w wysokości 3 mld zł. Kolejne zmarnowane miliardy złotych można liczyć w pieniądzach które jako obywatele i obywatelki zapłaciliśmy w związku z wyższymi cenami energii – wylicza Gumulski, który dodaje – Szkoda, że rząd potrzebował 7 lat, wojny, kryzysu energetycznego oraz konfliktu z Unią Europejską aby wreszcie podjąć racjonalne kroki w temacie polskiej energetyki – nie ukrywa żalu działacz Greenpeace-u.
Każdy kolejny postawiony wiatrak ogranicza naszą zależność od paliw kopalnych kupowanych od Putina i podobnych mu krwawych dyktatorów.
Mikołaj Gumulski, Greenpeace Polska
– Jak wynika z analizy Client Earth oraz Aurory (firma analityczna – red.), opóźnienia mogą nas kosztować nawet 7 mld złotych w perspektywie do 2030 roku z tytułu wyższych cen energii, ponoszonych przez Polki i Polaków – przypomina wyliczenia Mikołaj Gumulski. Jego zdaniem wsparcie dla OZE w Polsce jest zbyt małe, a rząd powinien podjąć szereg działań dzięki którym uda się szybko nadrobić stratę. – Dzięki temu wiatraki mogłyby już za 2 lata pomóc nam zasypać grożące nam niedobory mocy. Z kolei w perspektywie do 2030 roku zapewnić nawet 22 GW nowych mocy – kończy Gumulski.
Małgorzata Tracz: Na odblokowanie 10h jeszcze poczekamy
O komentarz do procedowanej zmiany przepisów poprosiliśmy także obecną na obradach posłankę Małgorzatę Tracz z Zielonych. – Bez niespodzianki, większość posłów ze Zjednoczonej Prawicy odrzuciła 7 opozycyjnych projektów nowelizacji ustawy 10h – komentuje dla SmogLabu parlamentarzystka. – Widać po terminarzu, że na odblokowanie ustawy wiatrakowej będziemy musieli jeszcze poczekać. Temat wróci na posiedzenie Sejmu prawdopodobnie dopiero w lutym – mówi nam posłanka. Co dalej? Nowelizacja trafi do Senatu, a jeśli ten wniesie uwagi to znów wróci do Sejmu. Ostatnim wymaganym krokiem będzie podpis prezydenta.
Czy po drodze obóz rządzący dorzuci do ustawy nowe pomysły? Zdaniem naszej rozmówczyni jest taka obawa. – Dużym zagrożeniem może być deklarowana przez niektórych posłów PiS autopoprawka. Przewidywałaby referenda na terenach gmin planujących inwestycje w energetykę wiatrową. Nie wiemy co jeszcze zostanie dodane do projektu. Mam dosyć szczerą obawę, że projekt podzieli los piątki dla zwierząt. Od uchwalenia ustawy do rozpoczęcia instalacji w wiatraki minie dużo czasu. Obóz rządzący może chcieć wypełnić kamień milowy, jednocześnie wcale nie przyspieszając inwestycji w nowe instalacje – podsumowuje posłanka Zielonych.
Poprawka Suskiego pisana na kolanie
Połączone komisje sejmowe kontynuowały prace w czwartek 26 stycznia. Jedna z przegłosowanych poprawek, napisana odręcznie przez Marka Suskiego zwiększyła z 500 do 700 metrów minimalną odległość nowych inwestycji wiatrowych od zabudowań. Jaka jest tego konsekwencja?
Gdyby przyjąć zasadę 500 metrów, zamiast obecnej reguły „10h”, wiatraki mogłyby stanąć na ok. 7 proc. powierzchni Polski. Po zwiększeniu limitu do 700 metrów obszar ten będzie jeszcze mniejszy. – Bez 500 metrów ustawa wiatrakowa jest bublem – alarmuje Janusz Gajowiecki z PSEW. – Przez 10 lat nie powstanie żadna nowa farma wiatrowa. Zmiana minimalnej odległości elektrowni wiatrowych na 700 m niesie za sobą tragiczne dla energetyki wiatrowej konsekwencje. Uniemożliwi ona wykorzystanie potencjału jaki drzemie w polskim wietrze. Zamiast kilkunastu, powstanie co najwyżej kilka GW mocy w wietrze. To de facto dalsze blokowanie energetyki wiatrowej na lądzie. To niezrozumiałe w obliczu kryzysu energetycznego i dramatycznie wysokich cen energii – mówi prezes PSEW.
Kolejne posiedzenie Sejmu zaplanowano na 7-9 lutego 2023 r.
Aktualizacja 26.01.2023
–
Zdjęcie: Shaiith/Shutterstock