– Nie ma żadnych wątpliwości co do szkodliwości mieszkania w pobliżu ferm przemysłowych – stwierdza Anna Spurek z Green REV Institute. – Szkody środowiskowe (klimatyczne, zanieczyszczenie: wody, gleby, powietrza, spadek bioróżnorodności) to zabójcze trio. Dla ludzi, zwierząt i dla planety.
Fermy przemysłowe to koszmar zwierząt, ludzi i całej okolicy. To cierpienie, ból, choroby i skażenie środowiska. Jedni przymykają na to oko z nieświadomości, inni dla zysku. Jeszcze inni nie patrzą biernie, a działają. Wielu się to udaje.
Poważnymi problemami zdrowotnymi może skutkować narażenie na bioaerozol. Ten, w postaci zanieczyszczeń, które wdychamy, jest nieodłącznym elementem ferm przemysłowych. W Polsce są ich tysiące. Zagrożone jest zdrowie ich pracowników, ale także osób mieszkających w pobliżu.
Fermy generują mroczną triadę
Spurek dodaje, że rządzący doskonale wiedzą o szkodliwości ferm przemysłowych. – W czerwcu 2022 r. otrzymałyśmy pismo od Ministerstwa Zdrowia, które zleciło badania wśród mieszkańców województwa wielkopolskiego – polskiej stolicy ferm. Dane są jasne.
„Chów zwierząt bez wątpienia nie pozostaje bez wpływu na zdrowie zarówno dla osób pracujących na fermach przemysłowych, jak i osób zamieszkujących w ich sąsiedztwie. (…) W środowisku o charakterze wiejskim źródłem szkodliwych czynników biologicznych (SCB) są: zakażeni ludzie i zwierzęta, ścieki, odpady, produkty zwierzęce i roślinne, pyły, wydaliny ludzkie i zwierzęce, materiał kliniczny, gleba, woda, aerozole. SCB najczęściej przenoszone są drogą powietrzno-kropelkową, powietrzno-pyłową, przez skórę i błony śluzowe, przez ukłucie stawonogów (kleszczy, pcheł).”
Nasza rozmówczyni mówi przy tym o niepokojącym finansowaniu mięsnych korporacji z unijnych środków.
– Jak finansujemy giganta oskarżanego o łamanie praw zwierząt, ludzi oraz działanie na szkodę klimatu? Wystarczy mapa dotacji i szybkie wyszukiwanie. To są miliony wsparcia dla przemysłu, który niszczy. Dodatkowe wsparcie ze środków krajowych można sprawdzać w Systemie Udostępniania Danych o Pomocy Publicznej – mówi Anna Spurek.
„Fermy nie dyskutują. One sponsorują”
– Produkcja mięsa w Polsce jest w tej chwili najbardziej opłacalnym biznesem. Dochód z produkcji mięsnej jest większy, niż ze sprzedaży węgla. Nic innego w Polsce już robić nie można. To jedyne, co przynosi jakiś dochód – ubolewa z nutą sarkazmu Marzena Waligóra ze Stowarzyszenia Tarnowska Rospuda.
Z czego wynika ta kontrowersyjna prawidłowość? – Politycy nie chcą widzieć szkodliwości ferm. Wcale nie zwracają uwagi na to, że fermy buduje się blisko domów. Ustawy odorowa i odległościowa od lat są zamrożone. To jest przeciwko ludziom.
Dodaje, że takie ustawy uchronią mieszkańców wsi przed kolejnymi inwestycjami związanymi z hodowlą przemysłową.
Powołuje się na przykład belgijskiej, z założenia nowoczesnej świniarni. Niedawno, po zaledwie 3 latach od jej uruchomienia, została zamknięta. Wszystko przez skargi sąsiadów na unoszące się z niej odory. – U nas w Wielkopolsce jest bardzo dużo kurników, wiele ferm.
Wiele ferm przemysłowych spotyka się z protestami mieszkańców. Te jednak często są skutecznie uciszane w zalążku. Jak?
– Ferma nie dyskutuje, ferma sponsoruje – klaruje stanowczo Waligóra. – Cały ten biznes jest pod osłonką władz.
To zamyka usta niejednemu potencjalnemu przeciwnikowi.
Odór jest praktycznie codziennie. Cierpią drogi oddechowe
Marzena Waligóra widzi fermę z okna. W bliższym i dalszym sąsiedztwie jest kilka innych. Wielkopolska, w której mieszka, jest znana z dużej koncentracji ferm przemysłowych. Przyznaje nam, że odór z pobliskich ferm jest odczuwalny niemal codziennie. – Najgorzej jest wtedy, kiedy mamy wyż. Gryzący, szkodzący na nos i gardło. To jest amoniak i siarkowodór.
– Sam smród to nie „tylko” dyskomfort. To zagrożenie dla zdrowia i życia. Ministerstwo Zdrowia wskazuje, że niewątpliwie najbardziej uciążliwy dla zdrowia pozostaje odór, jaki powstaje w efekcie prowadzenia hodowli zwierzęcych. Problem uciążliwości nieprzyjemnych zapachów emitowanych z ferm przemysłowych (głównie z odchodów zwierzęcych) ma również konsekwencje zdrowotne – tłumaczy Spurek.
Dodatkowo, jak wyjaśnia Waligóra, za fermą jest strefa I przyrodnicza (na terenie Natura 2000 Wielki Łęg Obrzański) i już nic podobnego nie można budować.
Badań dotyczących ferm nie brakuje. Wiadomo więc, że ich obecność wiąże się z gorszą kondycją zdrowotną mieszkańców danych okolic. To także dodatkowe utrapienie oznaczające częste wizyty u lekarzy i długotrwałe, kosztowne leczenie.
Marzena Waligóra od lat skarży się na permanentne dolegliwości ze strony górnych dróg oddechowych. Łączy to z fermą i jej emisjami.
– Miałam w sąsiedztwie nielegalną świniarnię. Mój sąsiad samowolnie przekształcił szklarnię na fermę. Dwadzieścia metrów od okien kuchennych miałam około 1 tys. świń.
Walczyła więc, aż sprawa trafiła do NSA w Warszawie. Właściciel fermy był wtedy związany z partią rządzącą.
– Jak sąsiad po dwóch latach (w 2018 r.) wywiózł świnie, skończył się mój problem z nosem. Chrypa się zmniejszyła. Żaden lekarz tego nie napisze.
Medycy oficjalnie nie mówią o zdrowotnej szkodliwości odorów z ferm przemysłowych?
– Znajoma lekarka laryngolożka powiedziała mi kiedyś: „U Was jest tyle tych ferm. Jak tamtędy przejeżdżam to muszę wyłączać klimatyzację w samochodzie, taki jest odór”
Cierpią też rośliny.
– Nasze rośliny; całe krzaki są obrośnięte azotolubnymi porostami.
Sprzeciw teoretycznie jest. Protestują jednak nieliczni. – Wieś jest bierna. Na pewnym proteście byli sami studenci. Jest mi wstyd.
Część aktywistów i naukowców przestała komentować szkodliwość ferm przemysłowych. Jedni z powodu konsekwencji, takich jak niezadowolenie przełożonych. Inni dlatego, że po prostu się poddali.
– Smutno mi, że ludzie chcą zmiany, będąc tak biernymi – stwierdza Waligóra pod koniec rozmowy.
Dolnoślązacy przeciwko fermom przemysłowym
Przykładem na to, że determinacja i wspólne działanie lokalnej społeczności mogą dokonać cudów jest podwrocławska wieś Sadków. Joanna Januszewska-Noga, radczyni prawna, należy do jej walecznych mieszkańców. Wspólnie z 50 innymi osobami od przeszło 3,5 roku powstrzymuje inwestora, który zamierzał uruchomić w Sadkowie fermę bydła.
– W środku twardego lockdownu, około połowy marca 2020 r., dowiedzieliśmy się przez przypadek [o planowanej fermie – przyp. red]. Pani z byłej rady sołeckiej. napisała na Facebooku napisała wierszyk, z którego można było wyczytać, że niebawem w naszej wsi będą „jakieś krówki”. Jedna osoba z naszej wsi poczuła się tym wierszykiem zaniepokojona i postanowiła sprawdzić w Urzędzie Gminy o co może chodzić.
Mieszkaniec dowiedział się, że we wrześniu 2019 r. wszczęto postępowanie środowiskowe o wydanie pozwolenia na „modernizację gospodarstwa rolnego na hodowlę 1 tys. krów”.
Jak opowiada nasza rozmówczyni, w tym gospodarstwie od 20 lat do dziś hoduje się cebulę i buraki. – Kiedy mężczyzna się tego dowiedział, napisał o tym na Facebooku. Skrzyknęliśmy się z sąsiadami i spotkaliśmy się u jednego z nich. On jest adwokatem, więc szybciutko przygotował nam papiery powołujące stowarzyszenie. Tempo błyskawiczne, jeśli chodzi o jego rejestrację.
Wioska Gallów unicestwiła plany inwestora
Przyznaje, że uprosili radnych, żeby ci przyjęli ich na najbliższej sesji. – Rada miejska podjęła uchwałę obligującą burmistrza do zamówienia bezstronnej opinii biegłego, który wypowie się w tematach środowiskowych (…). Kilkadziesiąt osób czytało raport środowiskowy i każdy zauważał w nim coś innego. Naprawdę zebraliśmy tych argumentów masę.
Zaprzyjaźniony hydrogeolog nieodpłatnie sporządził dla mieszkańców opinię, z której płynął wniosek, że fermy być tam nie powinno. Jak mówi Januszewska-Noga, sprawa jeszcze się nie skończyła.
– Gmina wydała decyzję negatywną (…). W tej chwili holenderski inwestor odwołał się do NSA.
Zapewnia, że mnóstwo mieszkańców deklaruje gotowość do działania – zbierania podpisów, organizowania pikiet, zbiórek pieniędzy na opinie biegłych, etc.
– Nasze argumenty były bardzo merytoryczne. Jak były organizowane konsultacje społeczne w przypadku tego postępowania środowiskowego, wzięło w nich udział ponad 500 osób. W naszej wsi mieszka około 600 osób uprawnionych do głosowania. To daje do myślenia.
Mieszkańcy zorganizowali spotkania z kandydatami na burmistrza. Każdemu z nich zadano ten sam zestaw pytań. Odpowiedzi kandydatów opublikowali w mediach społecznościowych. – Wygrał ten kandydat, który na swoim plakacie wyborczym napisał, że nie pozwoli na fermę przemysłową w Sadkowie. Zdjęliśmy ten plakat ze słupa i poprosiliśmy burmistrza o podpis. Po dziś dzień mamy to w naszym archiwum.
Sprawa jest w toku, ale w środowiskach aktywistów ekologicznych i społeczników mieszkańcy Sadkowa uchodzą za bohaterów, którzy nie dali się fermie przemysłowej.
– Wrocławscy dziennikarze nazywają nas „wioską Gallów” – przyznaje Januszewska-Noga.
–
Zdjęcie tytułowe: Dusan Petkovic/Shutterstock