Miliony Amerykanów z niepokojem patrzą na drugą połowę sezonu huraganów. Trwająca od kilka tygodni cisza przed przysłowiową burzą właśnie się kończy. Do południowych wybrzeży USA zbliża się huragan Francine. Co więcej, niepokój budzi fakt, że wody Zatoki Meksykańskiej są rekordowo ciepłe i zawierają w sobie ogromne ilości energii, która w przyszłości zasili cyklony tropikalne.
Pogodowa cisza w USA właśnie się kończy, bo Atlantyk się przebudził i zaczynają formować się huragany. Miliony Amerykanów z niepokojem patrzą na rozwój sytuacji pogodowej w związku z trwającym sezonem atlantyckich cyklonów tropikalnych. Wrzesień, październik i listopad to druga połowa sezonu tych groźnych zjawisk pogodowych. To właśnie wtedy cyklony te są najsilniejsze. Wrzesień jest szczytowym okresem występowania tych zjawisk u wybrzeży USA i Meksyku.
Teraz jeden z nich zbliża się do wybrzeży USA znad Zatoki Meksykańskiej.
Huragan Francine z burzy tropikalnej stał się huraganem I stopnia wczoraj (10 września), dziś wieje już z prędkością 120 km/h a amerykańskie służby mówią o śmiertelnym niebezpieczeństwie dla mieszkańców zamieszkujących wybrzeże.
Cytowani przez BBC synoptycy wskazują, że huraganowi Francine mogą towarzyszyć tornada i niszczycielskie wiatry w środkowej i wschodniej Luizjanie. — Mieszkańcy wschodniej Luizjany, Missisipi, południowej Alabamy i zachodniej Florydy zostali ostrzeżeni przed zagrażającym życiu sztormem — czytamy w doniesieniach BBC.
Część szkół została zamknięta, a paliwowe firmy pracujące w Zatoce Meksykańskiej ewakuowały pracowników i wstrzymały niektóre operacje. Wszyscy mają w pamięci tragiczny w skutkach huragan Katrina, którego stan Luizjana niedawno obchodził 19. rocznicę. Zginęło wtedy 1,8 tys. osób.
Zatoka Meksykańska magazynuje ogromne ilości ciepła
Z racji dużej ilości gazów cieplarnianych w atmosferze, nadmiar ciepła jest magazynowany przez oceany. Według wyliczeń ponad 90 proc. antropogenicznego ocieplenia klimatu zachodzi w oceanach. Powodem jest ich ogromna pojemność cieplna wynikająca z faktu, że oceany to woda. Woda składa się z dwóch atomów wodoru. Chodzi o wiązania między atomami wodoru. Ciepło pochłaniane przez wodę sprawia, że wiązania wodorowe są zrywane, a cząsteczki wody mogą poruszać się losowo. W ten sposób ciepło jest w stanie teoretycznie objąć całą masę dostępnej wody. Tak długo, jak długo jest ono dostarczane, aż do ostatecznego momentu, jakim jest wrzenie cieczy. Warto przy tym dodać, że masa wody światowego oceanu jest 300 razy większa niż powietrza w ziemskiej atmosferze.
Jako że oceany magazynują ciepło, pojawiają się obawy o przyszłość dalszych zmian klimatycznych. Wyłączenie spalania paliw kopalnych nie spowoduje natychmiastowego obniżenia temperatur ze względu na ogromną pojemność termiczną oceanów. Tak duża ilość wody przez setki lat będzie oddawać ciepło, które wcześniej zgromadziła. I tu pojawia nam się kwestia wód Zatoki Meksykańskiej.
Ilość ciepła w wodach Zatoki Meksykańskiej to rekordowe wartości. To bez wątpienia to jeden z rezultatów ocieplającego się klimatu. Według Briana McNoldy’ego, klimatologa z Uniwersytetu w Miami, zatoka jest obecnie najgorętsza w historii współczesnych pomiarów. To po prostu jedna wielka wanna ciepłej wody.
– To wykracza poza granice zmienności, jaką widzieliśmy w ciągu ostatnich 75 lat. To może być przerażające – powiedział Ben Kirtman, naukowiec z NOAA i Uniwersytetu w Miami.
Zbyt wysokie temperatury wody
Efektem gromadzenia ciepła jest to, co dzieje się na powierzchni z racji tego, że najszybciej ogrzewają się właśnie górne warstwy wód morskich.
Powyższa mapa pokazuje, jak wygląda sytuacja temperaturowa tych wód. W miejscu zaznaczonym na mapie woda ma ponad 30 st. C, jest więc 1,3 st. stopnia cieplejsza od średniej z lat 1981-2010. To bardzo dużo jak na ten region świata. Zwykle przyjmuje się, że obszary tropikalne mają niewielkie odchylenia w stosunku do obszarów subpolarnych ze względu na zmiany powierzchni lodu w Arktyce, a ciepło jest transportowane na północ. Widać jednak, że z powodu postępującej zmiany, znaczna część obszarów tropikalnych wód ma jeden, a nawet więcej niż jeden stopień Celsjusza wyższe niż normalnie temperatury.
Taka sytuacja budzi obawy w związku z trwającym sezonem huraganów
Tak ciepłe wody, o takiej skali, to zagrożenie związane z huraganami. Huragany po prostu lubią ciepło. Potrzebują ciepłej wody i wilgotnego, wznoszącego się powietrza, które ona wytwarza. To powietrze miesza się z chmurami burzowymi i może ostatecznie utworzyć huragan. Do tego, jak już wcześniej pisaliśmy, cieplejsze wody oznaczają, że powstający huragan bardzo szybko może stać się silnym huraganem. Przykładem jest właśnie Beryl z przełomu czerwca i lipca.
Te wysokie temperatury wód Zatoki Meksykańskiej budzą poważne obawy o to, co może się stać w ciągu najbliższych tygodni. Do tej pory pojawiło się tylko pięć nazwanych układów cyklonalnych w północnej części tropikalnego Atlantyku. Przez kilka tygodni panowała cisza, ale ta właśnie się kończy.
Szereg czynników zakłóca rozwój huraganów
Na tę kończącą się właśnie ciszę składa się szereg czynników. Sama temperatura wody nie wystarczy, bo proces powstawania huraganu jest skomplikowany i wymaga spełnienia kilku czynników.
Jedną z przyczyn są wiatry, które niosą nad Ocean Atlantycki pył znad Sahary. W ostatnich tygodniach mogły pojawić się nowe huragany, które zwykle rodzą się na wschodnim Atlantyku na wysokości Gwinei i Senegalu. Jednak mnóstwo saharyjskiego pyłu zakłóciło rozwój nowopowstałych układów cyklonalnych. Powodem była obecność bardzo suchego powietrza, które eliminuje możliwość powstawania huraganu.
Inną przyczyną jest zbyt duże ścinanie wschodnich wiatrów. Aby powstające cyklony tropikalne miały jak największe szanse na rozwój, wiatry na niższych i wyższych poziomach powinny być jak najbardziej zbliżone. Dzięki temu ciepłe, wilgotne powietrze może unosić się ku górze, i w ten sposób formować huragan. Czasami wiatry w górnej warstwie atmosfery są zachodnie. To powoduje niekorzystne pionowe ścinanie wiatru, kiedy te w niższej warstwie wieją ze wschodu.
Kolejna przyczyna to rozkład temperatur między powierzchnią oceanu a górnymi warstwami atmosfery. Za powstawanie huraganu odpowiada ciepła woda. Wody w strefie powstawania i rozwoju huraganów ostatnio są rekordowo ciepłe lub bliskie rekordowych wartości. To jednak nie wystarczy. Górne warstwy troposfery muszą być chłodniejsze niż wody Atlantyku. Okazuje się, że przez ostatnie tygodnie temperatury wody i powietrza przy powierzchni morza były takie same jak temperatury w górnej warstwie. Tak stabilność temperaturowa eliminuje możliwość powstawania cyklonu.
Sytuacja może się lada dzień zmienić
Według prognoz NOAA wyżej wymienione przeszkody dla powstawia huraganu już się kończą.
– Prognozuje się, że warunki środowiskowe staną się nieco bardziej sprzyjające rozwojowi, a depresja tropikalna może utworzyć się pod koniec tego tygodnia. W ciągu następnych kilku dni możliwy jest pewien powolny rozwój, podczas gdy system będzie się przesuwał na zachód-północny zachód. Jednak do końca tygodnia warunki środowiskowe mają stać się niekorzystne dla dalszego rozwoju – oceniły na początku września służby z NOAA.
Pojawia się więc pytanie, czy w tym roku mimo tego, co działo się lipcu, Amerykanom się upiecze? Czy pomimo takiej sytuacji będą mieli, jak to się mówi szczęście w nie szczęściu? To będzie zależało od tego, co stanie się w ciągu najbliższych kilkunastu dni. Na korzyść działa czas.
– Czy to możliwe, że wrzesień i październik będą tak nadaktywne, że prognozy zweryfikują się pomimo spokojnego sierpnia? Możliwe, ale coraz mniej prawdopodobne, ponieważ okno możliwości powoli się zamyka w miarę upływu dni – stwierdził Jim Kossin, ekspert ds. huraganów i zmian klimatycznych.
Niestety okazuje się, że nie, bo nad południowe wybrzeże USA w okolice Nowego Orleanu sunie właśnie huragan Francie. Żywioł ten może osiągnąć drugą w pięciostopniowej skali Saffira-Simpsona kategorię, niosąc za sobą silny wiatr i duże ilości opadów.
Późne huragany mogą być silne, przykładem jest Sandy
Należy jednak pamiętać, że silne huragany ze względu na globalne ocieplenie mogą równie dobrze pojawić się pod koniec października, a nawet w listopadzie. Sezon oficjalnie kończy 30 listopada. Jest więc dużo czasu, by powstał nawet nie jeden a kilka żywiołów, które w różnym stopniu uderzą w USA. Tu przykładem jest huragan Sandy z 2012 roku. Żywioł ten powstał dopiero 22 października.
I co ciekawe, nie uderzył w samą Florydę, a… w Nowy Jork. Stało się to 29 października. Jeszcze przed uderzeniem we wschodnie wybrzeże w pobliżu Nowego Jorku Sandy był nadal huraganem pierwszej kategorii. Za jego siłę odpowiadały nie tylko ciepłe wody u wschodnich wybrzeży USA, a różnica temperatur powstała na skutek meandrowania prądu strumieniowego po rekordowym topnieniu lodu w Arktyce. Stąd tak rozległy zasięg huraganu i duże opady deszczu. Straty wyceniono na 65 mld dolarów.
To, że teraz jest cisza, nie znaczy, że tak będzie za kilkanaście dni. Szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę to, jak wygląda dziś klimat, a jak wyglądał 12 lat temu, kiedy uderzył Sandy. Wtedy wody Atlantyku były chłodniejsze niż są teraz. Wzdłuż wschodnich wybrzeży USA ciągnie się rozległy pas ponadprzeciętnie ciepłych wód. Są miejsca na wysokości Nowego Jorku, gdzie woda jest nawet 4 st. C cieplejsza niż normalnie i ma 25 st. C. To wystarczy, by do Nowego Jorku mógł dotrzeć wir o średnicy 500-600 km z wiatrem sięgającym 120 km/h Pozostaje więc czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Bilanol