Od kilku miesięcy islandzkie wulkany nie dają mieszkańcom ani chwili wytchnienia, wyrzucając z siebie lawę, pył i dym. Choć dla wielu takie zjawiska wydają się być apokaliptyczne, dla Islandczyków to niemal codzienność, z którą nauczyli się żyć, dostosowując swoje życie do kaprysów Matki Natury.
Obecne wyładowania magmy na Islandii nie były całkowitym zaskoczeniem dla mieszkańców, którzy od dawna żyją w cieniu aktywnych wulkanów. Skala i intensywność erupcji budzą niepokój i zmuszają do podjęcia natychmiastowych działań w celu zapewnienia bezpieczeństwa i minimalizacji skutków. Islandia regularnie doświadcza erupcji, jednak obecne wyładowania magmy budzą szczególne zainteresowanie. Ostatnie erupcje są wyjątkowo intensywne i rozległe, a to powoduje pewne zaskoczenie wśród lokalnej społeczności i naukowców.
- Czytaj także: Czy wulkany emitują więcej CO2 niż ludzie?
Mieszkańcy reagują z mieszanymi uczuciami – z jednej strony są przyzwyczajeni do życia w sąsiedztwie wulkanów, z drugiej strony, skala obecnych wydarzeń zmusza ich do ostrożności. Władze lokalne uruchomiły plany ewakuacyjne dla najbardziej zagrożonych obszarów, a także przygotowały się na możliwe zakłócenia w transporcie lotniczym z powodu pyłu wulkanicznego.
Monitorują wulkany przez całą dobę
Naukowcy z islandzkiego Biura Meteorologicznego monitorują sytuację 24 godziny na dobę, korzystając z zaawansowanych technologii i analiz geofizycznych. Dzięki tym działaniom możliwe jest przewidywanie dalszych wybuchów oraz informowanie mieszkańców o potencjalnych zagrożeniach z wyprzedzeniem.
– Dla mieszkańców wyspy erupcje wulkaniczne są rutynowym zjawiskiem, monitorowanym 24/7 przez specjalistów i służby państwowe. Ziemia jest śledzona przez satelity, które rejestrują zmiany w terenie i temperaturze gruntu. Choć historyczne źródła dotyczące geologii są ograniczone, istnieje teoria, że teren Reykjanes wszedł w okres nowej, długotrwałej aktywności wulkanicznej, co oznacza, że po kilku wiekach spokoju, możemy być świadkami kontynuacji cyklu erupcji – mówi nam Dariusz Rodak, Polak mieszkający na co dzień na Islandii.
Dodaje, że dzięki licznym kamerom na YouTube i błyskawicznemu rozprzestrzenieniu informacji w mediach społecznościowych, każda erupcja przyciąga uwagę szerokiej publiczności. – Entuzjaści i ciekawscy przybywają na miejsce, często okupując pobocza dróg, mimo że służby natychmiast zamykają dojazdy i monitorują teren z powietrza. Pomimo że niektóre erupcje są relacjonowane na żywo, jak w przypadku tej, która nie wzbudziła wielkiego rozgłosu, luksusowi goście Błękitnej Laguny mają kilka minut na ewakuację przed każdym wydarzeniem – wyjaśnia Dariusz Rodak.
Islandzkie postapo, czyli opustoszałe miasto
Grindavík to małe miasteczko rybackie na Islandii, które stoi na krawędzi przepaści – dosłownie i w przenośni. Ta niewielka społeczność, licząca około 3000 mieszkańców, znajduje się na aktywnym obszarze sejsmicznym, gdzie potężna komora lawowa drzemie tuż pod powierzchnią ziemi. W wyniku serii niepokojących zdarzeń sejsmicznych oraz licznych zagrożeń związanych z aktywnością wulkaniczną, Grindavík jest teraz praktycznie wyludnione. Na miejscu pozostało zaledwie około 50 rodzin, które zdecydowały się stawić czoła naturze.
Bezpośrednie zagrożenia, z jakimi muszą się mierzyć mieszkańcy, są ogromne. Trzęsienia ziemi i szczeliny w ziemi, które mogą się nagle pojawić, stanowią codzienną rzeczywistość. Dotychczasowa aktywność sejsmiczna już spowodowała poważne zniszczenia infrastruktury, czyniąc życie w Grindavík niebezpiecznym i nieprzewidywalnym.
Zagrożeniem także pozostałości po bazie NATO
Islandia przez wiele dekad była gospodarzem baz wojskowych – najpierw brytyjskich, a potem amerykańskich, będących częścią sił NATO. W odległości około 10 kilometrów od miejsc erupcji wulkanicznych znajduje się Ásbrú, dawna baza NATO, przy której można znaleźć pozostałości lotniska wojskowego im. Pattersona.
W bezpośredniej bliskości tej okolicy Amerykanie mieli także poligon wojskowy. Istnieją tam wytyczone trasy, po których można poruszać się względnie bezpiecznie, jednak mimo to spacery w tym rejonie są stanowczo odradzane.
Jednym z powodów jest to, że teren ten jest nadal potencjalnie niebezpieczny z powodu niewybuchów. Przykładem może być sytuacja, gdy pewien podróżnik natknął się na niewypał. Wezwał odpowiednie służby, które przeprowadziły kontrolowaną eksplozję. Ta sytuacja pokazuje, że nikt nie może zapewnić pełnego bezpieczeństwa w tych okolicach, zwłaszcza jeśli ktoś zboczy z wyznaczonej ścieżki.
Warto dodać, że pojedyncze eksplozje niewypałów to nic w porównaniu z potężnymi wybuchami, które mogą nastąpić, gdy lawa wchodzi w kontakt z podziemnymi lub powierzchniowymi zbiornikami wodnymi. Takie zjawiska są znacznie bardziej gwałtowne i niszczycielskie.
Wulkan Katla wybuchnie? Wpływ na lotyw większy niż erupcja Eyjafjallajökull.
Dotychczasowe erupcje nie stanowią dużego zagrożenia. Są to głównie erupcje szczelinowe, czyli pęknięcia w ziemi o długości około 4 kilometrów, z których lawa wypływa na całej długości szczeliny. Zwykle po kilku godzinach ciśnienie wewnętrzne spada na tyle, że lawa wypływa tylko w jednym miejscu, tworząc stożek. Największe zagrożenie jest lokalne, związane z miejscem erupcji oraz dymem, głównie siarkowym, który wydobywa się ze szczeliny, a także lokalnymi pożarami poszycia i dymem.
– Prawdziwe zagrożenie może pochodzić z innych miejsc. Na przykład wulkan Katla, który jest aktywny i którego erupcji oczekujemy już od około 40 lat. To wulkan z prawdziwego zdarzenia. Jeśli dojdzie do erupcji, będzie ona duża i wybuchowa, z ogromną ilością dymu i pyłu, co może mieć znacznie większy wpływ na loty samolotów niż erupcja Eyjafjallajökull. Na ten moment żadne międzynarodowe loty nie są zagrożone.
W przypadku obecnej sytuacji, Europa, a nawet cały świat, będzie w pewnym stopniu zagrożony, jeśli podobna erupcja nastąpi na otwartym morzu lub w bezpośrednim sąsiedztwie morza. Zetknięcie lawy z wodą powoduje niezwykle wybuchową i gwałtowną reakcję. Chmura pary wodnej i pyłu może być znacznie większa i bardziej gwałtowna niż ta z erupcji wulkanu Katla – powiedział Dariusz Rodak, pytany przez redakcję SmogLab.
Zdarzenie to nie ma znaczącego wpływu na środowisko naturalne. Ma miejsce na niezamieszkałym terenie, porośniętym jedynie poszyciem i karłowatymi roślinami charakterystycznymi dla stepów. Wpływ tego zdarzenia jest nieporównywalnie mniejszy niż przeciętny wpływ człowieka na środowisko, mimo że wydzielają się gazy i energia cieplna. Jednak w skali globalnej, jest to tylko niewielki ułamek całkowitej emisji.
Główne zagrożenia dotyczą infrastruktury. W pobliżu znajduje się elektrownia i ciepłownia przy Błękitnej Lagunie, gdzie goście hotelowi korzystają z wody będącej odpadem z elektrowni. Istnieje również nikłe ryzyko dla trasy Reykjanesbraut, która łączy międzynarodowe lotnisko w Keflavíku z Reykjavíkiem. Wszystkie potencjalne zagrożenia zostały już dokładnie przeanalizowane, a odpowiednie procedury awaryjne są gotowe do wdrożenia w razie potrzeby.
- Czytaj także: Jak wygląda energetyka w kraju wrzących wulkanów?
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Fedor Selivanov