Kobylnica to niepozorna gmina na ok. 12 tysięcy mieszkańców – dlatego może zaskakiwać, że to jej władze próbowały rozpędzić wiatrową rewolucję w Polsce. Próbowały, jednak w stawianiu kolejnych farm przeszkodziła ustawa 10 H. Mimo to w pomorskiej gminie działają dziś wiatraki o mocy ok. 48 MW. A to nie koniec planów – mówi nam wójt Leszek Kuliński.
Kuliński mówi nam w kolejnym odcinku cyklu „Proste Pytania” o tym, jak energia wiatrowa rozgościła się na pomorskiej wsi. Jego gmina to typowy teren podupadłego PGR-u. Wiatraki miały być szansą dla niewielkich miejscowości.
Podcast jest częścią naszego nowego cyklu „Na lądzie”, w którym będziemy przyglądać się rozwojowi polskich farm wiatrowych, rozwiązaniom europejskim i potencjałowi energii z wiatru. Pokażemy miejsca, gdzie takie farmy już powstały. Porozmawiamy z samorządowcami, ekspertami i mieszkańcami. Wszystkie teksty będzie można znaleźć pod TYM LINKIEM.
„Upatrywałem w tym źródła dochodów do samorządu. Na inwestycje wydawaliśmy 200, 300 tysięcy złotych rocznie. To bardzo mało” – wspomina Kuliński pierwsze lata swojego urzędowania, czyli początek XXI wieku.
Przeszkód było sporo – bo wiatraki nie były ujęte na przykład w prawie budowlanym. Wszystkiego trzeba było uczyć się na bieżąco. Były też plany, na przykład na podzielenie się zyskami z energii wiatrowej z mieszkańcami. Niestety rozwój zakończył się z wprowadzeniem zasady 10 H. Zakłada ona, że wiatraki mogą stać w odległości równej 10-krotności swojej wysokości od najbliższych zabudowań. Rząd proceduje projekt ustawy zmieniającej te zasady. Kuliński niecierpliwie czeka na wyniki tych prac.
Zdjęcie: Aqib Yasin/Shutterstock