Wydanie dziesiątek milionów na jakąś inwestycję i olanie detali, które decydują o tym, czy ma ona sens, od pewnego czasu jest u nas sportem narodowym. Przykładów są dziesiątki, ale to, co zrobiono w krakowskich Bronowicach, zasługuje w tej kategorii chyba na jakiś medal.
Zapraszam na stację kolejową Kraków-Bronowice.
A dokładnie na spacer wokół niej, bo właśnie tam geniusz miejskich projektantów ujawnił się w pełni. Sama stacja jest całkiem w porządku. A zbudowano ją w miejscu, w którym powinna bez trudu zapewnić transport dla dwóch dużych osiedli mieszkaniowych. I ludzi spod Krakowa, którzy zostawiają auta na P&R.
Oto jedno z tych osiedli.
Dlaczego widać je za murem, zapytacie może? I to będzie właściwe pytanie.
Otóż widać je za murem, ponieważ osiedle, dla którego zbudowano stację oraz stację odgradza mur.
Mur jest ustawiony tak strategicznie, że ludzie, którzy widzą perony z okna, muszą robić niezłą pentelkę, by na nie dojść. Choć oczywiście – można powiedzieć – i tak nie mają źle, bo kto ma pociąg 10 minut od domu? I byłaby to prawda.
Ale jest też drugie osiedle, na którym jest ciekawiej.
Osiedle nazywa się Mieszkaj w Mieście. Jest zaplanowane na jakieś 10 tysięcy mieszkańców. I powinno być dobrze skomunikowane.
Powinno, bo widać z niego stację kolejki. Kupując lub wynajmując mieszkanie można by więc pomyśleć, że na perony będzie maksymalnie 10 minut spacerem. Prawda?
No to chodźcie na ten spacer.
Kilka minut i dochodzimy do miejsca, w którym od kilkudziesięciu lat jest zaplanowana kładka na stację. Ta miała powstać, by ludziom z osiedla – gdyby to zbudowano – łatwiej było dojść na transport publiczny. Było to wszystko bardzo mądrze pomyślane, a jedyny problem jest taki, że osiedle jest, a kładki nie ma.
Nie ma jednak co marudzić, bo są schody, a wejście na stację widać z ich szczytu, więc nie może być daleko. Prawda?
Tylko, że są schody, widać wejście, ale nie ma przejścia. Musimy więc- co zrobić? – skręcić w prawo. W kierunku przejścia przez jezdnię.
I idziemy…
…idziemy…
…idziemy…
…i idziemy.
Aż dochodzimy do przejścia. Teraz już tylko skręt w lewo.
I jeszcze raz w lewo…
…żeby móc iść z powrotem.
Więc idziemy z powrotem, tylko drugą stroną jezdni…
…aż wreszcie dochodzimy na miejsce.
Prawda, że doskonałe rozwiązanie i wspaniale zaplanowany spacer np. na pociąg do pracy?
Ale nie jest to jeszcze koniec.
Otóż stacja powinna obsługiwać nie tylko dwa osiedla, ale też węzeł przesiadkowy, którego kluczowym elementem jest parking Park & Ride na 220 samochodów. Ten miał działać od 2020 roku, a więc od chwili, w której oddano stację. Był bowiem jednym z elementów, które zapewniały sens jej budowy. I jest z nim tylko jeden, ale za to poważny, szkopuł. Otóż udało się go zbudować tylko na wizualizacji.
A ciekawostką może być to, że jak kiedyś napisałem o tym – muszę się przyznać – nieco uszczypliwy tekst, to jakiś urzędnik ze spółki, która miała to zbudować, ale nie za bardzo potrafiła, przysłał mi pismo, w którym domagał się 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Choć wydaje mi się, że uszczypliwości były na miejscu, skoro z Park&Ride są tam tylko stojaki rowerowe. Całkiem zresztą fajnie zrobione. Być może dlatego, że robił je ktoś inny.
A jak chcesz o takich sprawach pogadać z ludźmi, którzy w Krakowie odpowiadają za transport, to można usłyszeć, że za legendarne już krakowskie korki to wina wszystkich mieszkańców. I ja nawet jestem w stanie się z tym zgodzić.
Z jednym tylko zastrzeżeniem.
Takim, że niektórych bardziej, a innych mniej. Tych, którzy tak wykorzystali stację kolejki aglomeracyjnej – zdecydowanie najbardziej.
A jeszcze warto wspomnieć – to także jest zabawne – że tuż przed wyborami puszczono z tego dużego osiedla mały autobus, by dowoził ludzi na komunikację zbiorową. Nawet fajnie. Tylko, że zaraz po wyborach został zawieszony.
No i tak właśnie realizuje się dziś projekty tak wielkie, jak wykorzystanie w mieście stacji kolejki aglomeracyjnej. Niby wszystko jest w porządku, bo coś powstało i w sumie należałoby się cieszyć.
Tylko że trochę trudno się cieszyć, skoro wszystko zrealizowano z taką troską o detale, że nowa stacja wykorzystuje pewnie ze 30 proc. swojego potencjału.
Do tego nie jest to rozwiązanie tymczasowe, bo stacja działa już cztery lata, a im dalej od jej otwarcia, tym mniej słychać, że zostanie to ogarnięte. Wiadomo. Ludzie się przyzwyczaili, to lepiej już tego nie ruszać. A najciekawsze jest w sumie to, że choć jest to historia krakowska, to jest też dość uniwersalna.
Wykładanie potencjału inwestycji na detalach oraz braku koordynacji wydaje się być przypadłością całego kraju.
Tutaj po prostu zasłużono na medal.