Koronakryzys. Brak planu to czekanie na cud, który się nie wydarzy

2810
0
Podziel się:

W jaki więc sposób za pomocą dystansowania społecznego uzyskuje się tak radykalne zmniejszenie zachorowań jak na Ilustracji 4, bez jednej z trzech wymienionych metod?

Odpowiedź jest prosta: nie uzyskuje się. Po prostu przesuwa się zachorowania w przyszłość leżącą poza prawą stroną wykresu. W przypadku kalkulatora udostępnionego w New York Times, mamy do przestawiania wiele parametrów zaraźliwości i działania wirusa, długości i głębokości kwarantanny; nie ma tylko parametru do jakiej daty chcemy poprowadzić symulację – zawsze kończy się ona w październiku. Jak przyjrzeć się bliżej, na ilustracji 4 pod koniec symulacji widzimy wzrost liczby zachorowań.

Tak się składa, że kalkulator został zaimplementowany w Javascripcie i działa w oknie przeglądarki. Można go więc dość łatwo zhakować, pozwalając przedłużyć działanie modelu na dalsze miesiące. W takiej sytuacji uzyskalibyśmy następujący wykres:

Wynik działania symulacji zachorowań w epidemii COVID-19 pokazany wcześniej po prawej stronie Ilustracji 4, ale z działaniem modelu przedłużonym o kilka miesięcy. Źródło.

Okres ścisłej kwarantanny nie poprawił więc konsekwencji epidemii, a jedynie opóźnił jej wybuch. Co więcej, ze względu na uwzględnioną w modelu rolę pogody (wyższa odporność ludzi w lecie niż w zimie), przesunięcie maksimum epidemii z lata na zimę spowodowało wzrost liczby infekcji o 50%.

Podkreślmy jeszcze raz: czas trwania działań ograniczających kontakty społeczne nie ma znaczenia dla sumarycznej liczby zachorowań, jeśli po ich zakończeniu, na przykład ze względu na będącą następstwem kwarantanny katastrofę gospodarczą, środki mitygujące zostają zdjęte. Jest to prosta konsekwencja tego, że w czasie kwarantanny większość ludzi nie uległo zakażeniu i nie wytworzyło przeciwciał, jest więc równie nieodporna na wirusa co wcześniej.

Osoby, które uważnie przeczytały tekst w New York Times, mogły zwrócić uwagę na słowa autorów:

Sceptyk zauważy, że środki te wydają się nie tyle zapobiegać gwałtownemu wzrostowi zakażeń, co je opóźnić (w niektórych przypadkach na tyle, że następstwa zostają zepchnięte poza okres śledzony przez model). Coś w tym jest: Możemy zaobserwować nawrót epidemii za każdym razem, gdy odpuścimy [ograniczanie kontaktów społecznych], przynajmniej dopóki nie będziemy mieli szczepionki lub odporności stadnej.

Podobne zastrzeżenia można znaleźć też w innych pracach. Niestety, mało kto wczytuje się dokładnie w długie teksty – na pewno dużo mniej niż osób, które zobaczyły na Facebooku lub Twitterze miłe oku i sercu wykresy ograniczenia skali epidemii.

Czy to oznacza, że ograniczenie kontaktów społecznych nie ma sensu?

Bynajmniej – może mieć go bardzo dużo. Wprowadzając kwarantannę na jakiś, gospodarczo akceptowalny okres, powiedzmy kilka tygodni, kupujemy sobie czas na to, czego nie zrobiliśmy wcześniej. Trzeba się zdecydować na konkretny plan i zrealizować go z pełną determinacją, jakby od tego zależało nasze życie (bo zależy).

W obecnej sytuacji fundamentalne znaczenie ma też zaufanie społeczne do decydentów oraz otwarta i  uczciwa komunikacja. Jeśli dziś politycy i urzędnicy będą zapewniać, że „za miesiąc sytuacja wróci do normy”, to gdy za miesiąc nadal będą mówić, że „za miesiąc sytuacja wróci do normy” i dwa miesiące później tak samo, to kto im uwierzy?

Co zrobić w tej sytuacji, w jakiej jesteśmy?

W każdym przypadku niezbędne jest wykorzystanie tak kupionego czasu na rozbudowę możliwości testowania ludzi na obecność wirusa, rozbudowanie możliwości systemu opieki zdrowia, zarówno pod kątem personelu (będzie potrzeba mnóstwo osób do pomocy – można do tego przeszkolić i zatrudnić liczne rzesze pozostających bez pracy ludzi, zapewniając przy tym płatną pracę i spójność społeczną) jak i wyposażenia (od dopracowania procedur, po zapewnienie środków ochrony osobistej i respiratorów). Niezbędne dla uniknięcia przeciążenia (a raczej kolapsu) służby zdrowia będzie też rozbudowanie mocy dedykowanych leczeniu pacjentów chorych na COVID-19 przez stworzenie nowych placówek, np. w szpitalach polowych, w i tak nieczynnych szkołach, centrach konferencyjnych, obiektach sportowych, halach wystawowych czy hotelach.

Widzę dwie mniej-złe opcje (niestety, dobrych już nie widzę – choć byliśmy przez naukowców wielokrotnie ostrzegani i powinniśmy byli przygotować się zawczasu – teraz pozostaje nam tylko wypić piwo, którego sobie naważyliśmy). Wymienię je w postrzeganej przeze mnie kolejności ich realizowalności w Polsce i minimalizacji strat zdrowotno-społeczno-gospodarczych:

  1. przygotowanie izolacji osób starszych (np. 60+) i należących do grup ryzyka (np. przewlekle chorzy) z zapewnieniem im opieki w izolacji, reszta społeczeństwa wraca (stopniowo, np. województwami, by nie przekroczyć nadmiernie możliwości ratowania życia) do pracy i funkcjonuje w miarę normalnie. Po zakończeniu dystansowania społecznego ludzie będą się oczywiście zarażać, chorować i umierać: finalna liczba zgonów na koronawirusa wyniesie kilkadziesiąt tysięcy, czyli mniej więcej tyle, ile co roku zabija w Polsce smog i nad czym mniej lub bardziej przez lata przechodziliśmy do porządku dziennego. To wariant szwedzki.
  2. wprowadzenie masowego testowania oraz procedur wychwytywania osób zarażonych i ich skutecznej izolacji, z błyskawicznym i spersonalizowanym (skala godzin) śledzeniem/wychwytywaniem ich kontaktów w minionych dniach w celu testów/izolacji. To wariant południowokoreański/niemiecki.

Patrząc na różne aspekty tego, jak funkcjonuje nasz kraj mam poważne wątpliwości odnośnie możliwości skutecznej realizacji wariantu 2. Wariant 1 też zresztą będzie olbrzymim wyzwaniem. Żeby było jasne: każdy scenariusz skutecznego działania wymagać będzie od nas wielkiego wysiłku. W Polsce kolejne rządy doprowadziły do głębokiej zapaści służby zdrowia. Już nawet przed epidemią brakowało u nas wolnych miejsc z respiratorami, personel medyczny był przeciążony pracą (przy czym znaczna część lekarzy i pielęgniarek jest w wieku kwalifikującym do grupy podwyższonego ryzyka), a dostępność sprzętu ochrony osobistej (maski, kombinezony, …) jest daleko niewystarczająca. Liczne stanowiska  w służbie zdrowia poobsadzano nieprzygotowanymi merytorycznie nominatami partyjnymi, a nie w wyniku rzeczywistych konkursów. Stąd brak procedur bądź ich nieprzestrzeganie. Szpitale i placówki medyczne nie są więc obecnie schronieniem przez epidemią, lecz miejscami najwyższego ryzyka. Odsetek zarażeń SARS-CoV-2 u personelu medycznego jest szczególnie wysoki, a oddziały szpitalne są zamykane. (Skalę naszego monumentalnego braku przygotowania do epidemii doskonale obrazuje historia, jak szpital w Grójcu padł pod ciężarem własnych seryjnych błędów dotyczących procedur bezpieczeństwa względem koronawirusa. Polecam ku refleksji).

W wariancie 1 można powiedzieć, że dzielimy problem na dwa osobne, bo charakterystyka COVID-19 jest taka, jakbyśmy mieli dwie choroby: dla młodych niezbyt groźną, dla seniorów i osób z grup ryzyka zabójczą. Izolując osoby z tej drugiej grupy i zapewniając im opiekę domową lub w domach senioralnych ratujemy im życie. Grupa ta (85% potencjalnych zgonów) nie wpływa w tej sytuacji na obciążenie służby zdrowia, które dla tych osób pozostaje na z grubsza nie zmienionym poziomie (wciąż trzeba zapewnić dostęp do lekarzy i zabiegów na dotychczasowym poziomie). Cały dodatkowy wysiłek zajęcia się chorymi na COVID-19 zostaje więc skierowany na młodsze osoby (15% potencjalnych zgonów), kluczowe do funkcjonowania gospodarki, co redukuje skalę wyzwania dla systemu ochrony zdrowia zostaje zredukowana o blisko rząd wielkości.

Nie podobają Ci się zaproponowane możliwości działania? Jak najbardziej rozumiem. Stanowią one ogromne wyzwanie, trudne do zrealizowania, a i tak w każdym z nich skala problemów i cierpienia wygląda nieprzyjemnie. Zachęcam Cię więc do przemyśleń i szukania lepszych rozwiązań – niech tylko nie bazują one na myśleniu życzeniowym, lecz na wiedzy i systemowym zarządzaniu ryzykiem.

Mamy bardzo mało czasu na ogarnięcie sytuacji. Powinniśmy działać jak w stanie wyższej konieczności, na miarę mobilizacji wojennej. Powinniśmy zmobilizować nasz przemysł i przestawić produkcję na cele walki z epidemią (tak, przemysł zbrojeniowy też), od fabryk po domowe drukarki 3D. Należy też jak najszybciej uzgodnić spójny scenariusz działań w ramach Unii Europejskiej, tak, żeby można było znów otworzyć granice wewnętrzne strefy Schengen, odkorkowując łańcuchy dostaw mocno powiązanych europejskich gospodarek.

Gdybym miał zgadywać, jak rozwinie się sytuacja bez wdrożenia takiego planu, to obstawiałbym realizację dość ponurego scenariusza: po 2-3 miesiącach kwarantanny, która „zamrozi” liczbę przypadków na umiarkowanym poziomie, w obliczu gospodarczego Armagedonu, w imię reaktywacji gospodarki dystansowanie społeczne zostanie znacząco poluzowane. Doprowadzi to do wybuchu epidemii, gospodarka zaś wciąż będzie w stanie daleko posuniętego zawieszenia, bo ludzie po pierwsze po długiej kwarantannie już zdążą zmienić zwyczaje, po drugie będą się bali chodzić do kin, restauracji na eventy i wyjeżdżać, po trzecie zaś wielu z nich nie będzie mieć pracy i pieniędzy, a ci, co wciąż je będą mieli, będą mocno oszczędzać. Firmy, obawiając się nawrotu epidemii i związanego z nią zamrożenia gospodarki, nie będą palić się do inwestycji i zatrudniania nowych pracowników. W rezultacie takiego scenariusza dostalibyśmy to co najgorsze zarówno pod kątem zdrowotnym, jak i społecznym i gospodarczym.

Młode pokolenie w opałach

Szczególnie dotknięci sytuacją epidemii są ludzie młodzi, dopiero wchodzący na rynek pracy. Firmy, nawet jeśli działają, to w większości nie prowadzą rekrutacji. Nie ma miejsc na dole drabiny kariery. Rynek pracownika się kończy. Młodzi, stosunkowo niedawno przyjęci do pracy pracownicy z myślą o przyszłym rozwoju firmy będą pierwsi w kolejce do zwolnień, zarówno ze względu na krótszy okres wypowiedzenia, jak i słabsze powiązania społeczne w firmie oraz preferencje dla utrzymania w firmie doświadczonych pracowników. Niemożność znalezienia pracy przez absolwentów uczelni czy zwolnienie z pracy w czasach narastającego bezrobocia są dla młodych ludzi poważną traumą. Ucierpią też osoby wciąż uczące się: wciąż nie wiedzą czy, kiedy i jak odbędą się ich egzaminy maturalne czy ósmoklasistów. Nie wiedzą, jak będzie wyglądać proces rekrutacji do szkół wyższych. Niepewność przyszłości u osób planujących wyjazd na uczelnię do innego miasta czy kraju jest zaś ekstremalna. Młodzi ludzie swoimi problemami z edukacją i wejściem na rynek pracy płacą wysoką cenę. Co gorsze, w przyszłości to oni będą spłacać długi zaciągnięte w wyniku kwarantanny w celu ratowania życia pokolenia 60+.

To swoją drogą daje do myślenia: koronawirus zagraża śmiercią ludziom starszym, z pokolenia obecnych decydentów, bez wahania więc podejmuje się daleko idące decyzje i rzuca w problem tysiącami miliardów dolarów, które będzie spłacać nie zagrożona poważnie epidemią obecna młodzież. Z kolei zagrożenia środowiskowe, takie jak zmiana klimatu, wymieranie życia na Ziemi czy postępująca erozja gleb, będą miały dewastujące konsekwencje dopiero, gdy obecni decydenci zejdą już z tego świata, a ich następstwa dotkną naszych dzieci. Na przeciwdziałanie tym kryzysom nie inwestuje się więc ani ułamka kwot, które w kilka tygodni zostały zmobilizowane przeciw epidemii koronawirusa. To olbrzymia niesprawiedliwość międzypokoleniowa. Na miejscu młodych ludzi byłbym mocno wkurzony.

W wielu krajach wdrażane są środki nadzwyczajne, w imię zwalczenia epidemii ograniczające swobody obywatelskie: nie można swobodnie się przemieszczać, obowiązuje zakaz zgromadzeń, wprowadzane są technologie powszechnej inwigilacji z pomocą zaawansowanych technologii. Ma to miejsce nie tylko w Chinach, ale też w Indiach, Stanach Zjednoczonych, a nawet w Europie. Naruszanie porządku prawnego zaczyna się także w Polsce. To zrozumiałe, że w czasach kryzysów ludzie są skłonni zaakceptować oddanie części swoich wolności w zamian za bezpieczeństwo. Jednak, jak wielokrotnie pokazała historia, utrzymujący się długotrwale stan wyjątkowy staje się z czasem regularnym instrumentem uprawiania polityki, a gdy zagrożenie mijało, społeczeństwa budziły się w zupełnie nowej autorytarnej „normalności”, która przed kryzysem byłaby uznana za zupełnie nie do przyjęcia.

Także pod tym względem koronakryzys podkopuje fundamenty przyszłości naszych dzieci.

Konieczne będą daleko idące zmiany polityki społeczno-gospodarczej. Wzywają do tego już nawet ekonomiści głównego nurtu. W piątek Financial Times opublikował edytorial (czyli opinię dziennika jako instytucji, pod którą podpisuje się rada redakcyjna), napisany wręcz w formie ultimatum dla politycznego centrum: albo przedstawicie program odwrócenia błędów ostatnich czterech dekad demontażu instytucji powszechnego zabezpieczenia społecznego, albo koniec epidemii będzie i waszym końcem. Rządy muszą zacząć traktować usługi publiczne jako inwestycje a nie ciężar, a rynek pracy zreformować tak, żeby dawał ludziom większe bezpieczeństwo. Konieczne jest zmniejszenie nierówności, a wśród rozwiązań muszą znaleźć się polityki takie jak opodatkowanie majątku bogatych i dochód podstawowy. „Jak liderzy krajów Zachodu nauczyli się podczas wielkiego kryzysu oraz po drugiej wojnie światowej, aby wymagać zbiorowego poświęcenia trzeba zaoferować korzystny dla wszystkich kontrakt społeczny”, podkreśla Financial Times. Podkreślmy: to oficjalne stanowisko redakcji.

Kryzysy są czasem przełomowych zmian: to, na ile będą to zmiany na gorsze, a na ile na lepsze, dopiero się okaże. Rolą każdego z nas jest, żeby popychać ten świat w lepszym kierunku.

A więc?

Żeby było jasne, nie ma już bezproblemowych wyjść z sytuacji – możemy wybierać jedynie spomiędzy mniej lub bardziej paskudnych. Rezygnacja z dystansowania społecznego prowadzi do wielokrotnego przekroczenia możliwości ratowania życia przez szpitale i olbrzymiej liczby zgonów, których przy normalnej działającej służbie zdrowia można by uniknąć – nie tylko wśród osób chorych na COVID-19, ale też ofiar wypadków, zawałów serca, odłożonych zabiegów itd. Z kolei rok lub dwa dystansowania społecznego w oczekiwaniu na szczepionkę oznacza bezprecedensowe zamknięcie globalnej gospodarki, z masowym bezrobociem i załamaniem porządku społecznego. Tak czy inaczej każda droga, którą można podążyć, będzie obarczona poważnymi kosztami społecznymi i gospodarczymi.

Pokazuję problemy, przed którymi stoimy, ale nie w celu straszenia, lecz odpowiedzialnego zarządzania ryzykiem w trudnej sytuacji. Musimy je zminimalizować, myśląc systemowo i wyciągając przy tym wnioski na przyszłość.

Zdjęcie: Mongkolchon Akesin /Shutterstock

1 2
Podziel się: