W Polsce są setki tysięcy domów należących do kategorii „kostka polska”. Rzadko dostrzegamy ich walory, tymczasem popularny „kwadraciak” to wdzięczna forma dla dobrego architekta. O tym, co można zrobić z takim domem opowiedział mi Wojciech Polko, autor projektu Kostka Polska.
Jak się dziś ma kostka polska?
Wojciech Polko: Całkiem dobrze! Jest zmiana pokoleniowa. Domy zbudowane w ten sposób przechodzą dziś w rodzinie ze starszych na młodszych lub trafiają na rynek wtórny. I w tym drugim wypadku widać, co cenią w nich teraz ludzie. Kostki przede wszystkim są w świetnych lokalizacjach. I są kupowane przez ludzi, którzy chcą na przykład mieszkać blisko centrum. W miejscach, gdzie jest już cała infrastruktura: sklepy, przedszkola, ulice, starodrzew, działka jest uzbrojona w przyłącza. Ale nie ma już wokół wolnych działek. Biorą więc dom, który wystarczy przebudować. Nie lądują na wygwizdowie pod miastem, gdzie to wszystko musi dopiero powstać. I może się to wydarzyć dopiero, jak się już zestarzeją.
Druga sprawa jest taka, że kupowanie starych domów wpisuje się w coraz popularniejszą filozofię zero waste. Coraz więcej osób stara się wybierać tak, żeby nie trzeba było burzyć czegoś, co już jest. Wolą ponownie to wykorzystać. Wyburzenie domu generuje dużo odpadów. Ale też kosztuje. W przypadku kostki polskiej trzeba dziś liczyć nawet 50 tysięcy złotych. Ludzie zaczynają myśleć, że nie trzeba się tego wstydzić. Można za to zrobić z niej nowe, bardzo fajne rzeczy. Istniejący obiekt pomaga też w pracy z inwestorem, któremu łatwiej jest dostrzec wiele rzeczy przestrzennie.
Wie Pan, ile jest takich domów w Polsce?
Otwierając profil kostkapolska.pl robiliśmy analizę dla województwa śląskiego. Tylko w największych miastach takich jak Chorzów, Katowice, Rybnik… jest ich około 30 tysięcy. I to jedynie tych, które mają płaskie dachy.
„Jest ich bardzo dużo”
To najczęściej spotykana forma architektoniczna w Polsce?
Nie wiem tego, takiej analizy nie przeprowadzaliśmy. Ale pamiętajmy, że te budynki powstawały od wczesnych lat 60. do późnych 80. ubiegłego wieku. Później zaczęły się lata 90. i weszła wesoła twórczość postmodernistyczna. A po tym zaczęły się domy katalogowe. Przez 40 lat nastawiano tego bardzo dużo. Przy czym trzeba pamiętać, że nie wszystkie domy kostki są takie same. Na pierwszy rzut oka może się tak wydawać, ale tak jak dzisiaj są domy-dworki, które są bardzo różne, tak kiedyś były domy-kostki – też bardzo różne. Budowano większe i mniejsze z różnym układem funkcjonalnym. Często siermiężne ale i bardzo przyzwoite. Trafiamy czasami na wyjątki, które są świetnie zaprojektowane. Zdarzają się też budynki z przedwojennego modernizmu, które w miarę upływu czasu zubażano – dzieląc je na przykład na klitki. Staramy się odzyskiwać ich blask. Inwestor w tym wypadku zwykle wie, co kupuje i zmierza do tego, by budynek wyglądał tak jak był pierwotnie zaprojektowany.
Czy jest ich najwięcej? Jest ich bardzo dużo. Widać to, kiedy jedziemy przez Polskę. Niestety najwięcej jest tych – może to złe określenie – najgorszego sortu. Warto pamiętać, że one już podczas budowania były często przebudowywane, później rozbudowywane. Robiono to po linii najmniejszego oporu, często bez projektu i uzgadniania. Na ogół widzimy więc budynki wielokrotnie rozbudowywane i przebudowywane bez żadnego planu.
Brano się za to w miarę pojawiania się potrzeb. Kiedy w drodze było kolejne dziecko…
Dokładnie. To widać. Do budynków doklejało się różne rzeczy. Na początku trzeba zrobić wizję lokalną i analizę możliwości. My opiniujemy budynki do zakupu i bywa, że są tak przekombinowane i z tak kiepskich materiałów, że nie da się z tym nic zrobić. Czasami lepiej wyburzyć niż pakować się w przebudowę. Ta ostatecznie może nie spełnić oczekiwań inwestora, bądź przebudowa jest nieopłacalna.
W tych domach jest często bardzo wiele wolnej przestrzeni, bo budowano je na przykład dla wielopokoleniowych rodzin, z których ostatecznie wszyscy wyjechali do miasta.
Zależy od regionu. To o czym pan mówi to chyba głównie kwestia Podhala.
Na myśli miałem raczej Podkarpacie i Lubelszczyznę. Ale na Podhalu też tak jest.
Tam było bardziej takie wielopokoleniowe myślenie. Jednak to nie jest powszechne w reszcie Polski.
Kostka polska to dziecko braków i przepisów
Skąd się kostka polska wzięła? Dlaczego jest jej tak dużo?
Z tym jest podobnie, jak z blokami. Te miały być moderną i są jakimś odbiciem przedwojennego pomysłu na szybko budowane i funkcjonalne budynki mieszkalne. Kostka także jest mocno zubożoną wizją z przedwojnia. I przede wszystkim są to domy powtarzalne, więc projektowano je głównie z myślą o jak najtańszym wybudowaniu. A były też inne ograniczenia, np. polityczne. Na przykład, kiedy myślimy o czasach Gomułki, to maksymalna powierzchnia użytkowa mogła wynosić 110 metrów kwadratowych. W złym tonie było posiadanie garażu, bo to było uważane za wielki zbytek. To prowadziło między innymi do sytuacji którą Pan teraz widzi, siedzimy w pokoju o wysokości 220 centymetrów. Na piętrze jest 110 metrów powierzchni użytkowej, więc na parterze już nie mogło być więcej. Mogła być za to „piwnica”, którą robiło się na poziomie gruntu. Nie mogła być jednak zbyt wysoka, bo wtedy już nie była piwnicą. Dlatego parter, czyli… „piwnica”, ma tutaj dziś wysokość 220 centymetrów.
I jest całkiem sympatyczną pracownią.
Tak się omijało przepisy. Trzeba było je naginać. Efektem jest to, że wychodziły różne dziwolągi. Kwestią były też materiały. Nie było na przykład dachówek, które były towarem deficytowym. Tak jak wszystko zresztą, bo wszystko trzeba było zdobywać. I teraz w stropach znajdujemy między innymi szyny kolejowe. Jeżeli obok była fabryka domów i były stropy filigranowe lub płyty kanałowe, które projektowano dla wielkiej płyty, to w domkach w okolicy też się one pojawiały.
Kiedy skuwa się odparzone lub krzywe tynki, to ściany mają warstwowy układ materiałów jak tiramisu. Są cegły, bloczki gazobetonowe, bloczki perforowane. Wszystko, co akurat przyszło na budowę murowano warstwami. Wynikało to ze specyfiki ciągłego niedoboru materiałów. To świetnie widać niekiedy w starych kosztorysach i dokumentacji, jeżeli ta się zachowała. Widziałem na przykład listy do nie istniejącego na szczęście Prezydium Rady Narodowej, by przydzielono im worki z cementem bądź cegły. W naszym regionie byli tacy, którzy powoływali się na dziadka, który walczył w Powstaniach Śląskich, by coś załatwić. Mówię serio.
„Nowe pokolenie wie, czego chce”
Jaka największa niespodzianka was spotkała?
Każdy, kto chce przebudować stary dom, słyszy: nie rób, bo będą straszne niespodzianki i to będzie skarbonka bez dna. Raczej nie zdarzyły nam się żadne dramatyczne historie. Nic takiego, żebyśmy znaleźli coś, czego nie było widać od razu. Problemy są różne, ale zwykle da się je przewidzieć.
Pomaga dobra wizja lokalna i dokładne sprawdzenie budynku. Polecam też zamówić przed kupnem ekspertyzę u rzeczoznawcy.
Są w domach różnice, które się wiążą z czasem budowy lub regionem, w którym stoją?
Na Mazowszu, gdzie świat poza Mazowszem chyba nie istnieje, nazywają kostkę… mazowiecka. Natomiast nie różni się to niczym. Są tylko różnice w dachach, bo na przykład w górach muszą być wielospadowe lub kopertowe, więc takich kostek ze skośnymi dachami jest więcej.
A w miarę upływania lat PRL nie robiły się coraz większe?
Kwestią były działki. Te na ogół były niewielkie, więc i domy miały ograniczenia. Najczęściej mówimy o rozmiarach rzutu około 10x10m. To nie jest zbyt dużo. Oczywiście zależnie od dzielnicy i zamożności to się trochę zmieniało, ale jednak taki był wyjściowy standard.
Co jest dla pana najciekawsze w zajmowaniu się kostką polską?
Chyba to, że przychodzi nowe pokolenie, które wie, czego chce. Nie robi w tych domach co musi, tylko to co chce. Mają więc bardzo ciekawe wymagania. Szczególnie, kiedy to jest historia rodzinna, bo dom jest na przykład odziedziczony, to inwestorzy mają mnóstwo szacunku dla budynków, na których pracujemy. Chęć wyciśnięcia z nich jak najwięcej, to wyzwanie. Tak samo jak zmieszczenie w tym indywidualnych potrzeb i fantazji ludzi, którzy dostosowują je do swoich wymagań. Inwestorzy mają wizję lub wypracowujemy ją razem i to jest najciekawsze.
Biedamodernizm zyskuje blask
Mówił pan, że to nieudany modernizm…
Bądźmy szczerzy, biedamodernizm.
Ale jak patrzę na realizowane przez was projekty to sobie myślę, że biedamodernizm zyskuje blask, który miał mieć. Co da się zrobić z taką kostką?
Zakładając, że zrywamy stare tynki, podłogi i instalacje – choć tu wyjątkiem bywa elektryczna, bo niekiedy jest zrobiona z kabli miedzianych takiego przekroju, że dziś nikt już takich nie używa – to baza bardzo nie różni się od współczesnych budynków nawiązujących to stylu modernistycznego. Zrobić można więc bardzo dużo. Na przykład wnętrza często wydają się być zaklitkowane, ale zwykle są poszatkowane przez ściany działowe. Wszystko, co trzeba zrobić, to je rozbić i mamy duże otwarte przestrzenie. Jednocześnie przebijamy się przez ściany nośne zabezpieczając konstrukcję. Zawsze to robimy.
Macie projekty od zera?
Tak oczywiście, co ciekawe teraz na fali są domy stodoły. Tematy neomodernistyczne też się zdarzają. Ale stodół ostatnio jest więcej.
To co z zewnątrz da się zrobić z kostką, można pokazać na zdjęciach. Jednak to nie tylko zmiana wizualna, ale też funkcjonalna. Przebijanie ścian, to niewielka część tego, co robicie?
Weszliśmy w erę pracy z domu. Inwestorzy bardzo często chcą więc gabinety. Ale nie takie, jak kiedyś, że był gabinet na spółkę z pokojem gościnnym. Trzeba zmieścić komputer z kilkoma monitorami, regały na segregatory, drukarkę… A kiedy jest to „razy dwa”, to robi się nam budynek mieszkalno-biurowy. Bywa też, że mieszkają rodziny dwupokoleniowe. Zdarza się też, że ktoś kupuje dom i robi w nim dwa mieszkania na wynajem. Niestety to jest na ogół robione bardziej budżetowo. Czasami bywały domy kupowane „na inwestycje”, czyli kupić okazyjnie tanio, przeprojektować, przebudować, sprzedać.
Kostka polska i fajerwerki
To takie przyziemne, codzienne zmiany. A patrzę na projekty i tam są fajerwerki. Tarasy?
Są fajerwerki! Wszystkie budynki, które miały piwnicę, poziom zero miały około metra nad gruntem. Nie było najważniejszego, relacji strefa dzienna – ogród. Z ogrodu korzystano w weekendy, ale już obiadów w nim nie jedzono. To było funkcjonalnie zaburzone. Wychodziło się do ogrodu przez główne wejście albo przez piwnicę. Po domu poruszano się ruchami konika szachowego. Tę relację trzeba odzyskiwać. Pytanie zawsze brzmi, jak to zrobić, żeby nie było siermiężnie. Żeby to nie był kawałek tarasu i schody. Chcemy, by taras miał funkcję i biesiadną, i rekreacyjną, i miejscem zabaw dzieci. Czasami go zadaszamy, żeby można było pracować na zewnątrz z laptopem. Dla wielu osób to ważne. Zmienia się kultura pracy i zmienia pogoda, jest cieplej. Funkcja tarasu rozbudowała się. A kiedyś ogród był oddzielony od domu. Często nie było nawet okien, które by na niego wychodziły, bo przestrzeń mieszkalną od ogrodu oddzielała ślepa ściana. Nonsens. Strony świata są niesamowicie ważne.
Inne fajerwerki?
Większość – o ile nie wszystkie domy kostki – otrzymują fotowoltaikę na dachu, także pompy ciepła. Pojawia się wentylacja mechaniczna z rekuperacją. W nowo projektowanych domach to tzw. must have. W starych bardzo często się to instaluje. Niestety nie we wszystkich jest możliwe do zainstalowania. Może to nie jest wielki fajerwerk, ale kiedyś zastanawiano się, czy ma to sens. Dzisiaj ekonomia mówi, że nie ma się nad czym zastanawiać, więc wszyscy to robią.
Termomodernizacja, pompa ciepła i grube ściany
Co da się zrobić z takim domem z perspektywy ekonomiczno-ekologicznej?
Dużo już wymieniłem: wentylacja mechaniczna, pompa ciepła, fotowoltaika. Zawsze się ociepla. To zresztą przede wszystkim. Nowe hydroizolacje które trzeba wymienić. Jak są warstwy bitumiczne, to już dawno rozpuszczone. Na dachach jest często żużel z elektrowni, to się wszystko zrzuca i nie ma do czego wracać. Ale kiedy się ociepli zewnętrzne ściany nośne które są bardzo grube, razem to dobrze pracuje. Bezwładność cieplna jest w nich duża, więc kiedy wyłączymy ogrzewanie, to jeszcze przez długi czas trzymają ciepło. W nocy nie ma gwałtownych spadków temperatury. To antypody np. drewnianych „domów kanadyjskich”, gdzie nie ma akumulacji ciepła i po wyłączeniu ogrzewania natychmiast robi się zimno. Często były bardzo małe okna, więc robi się większe ale już dwukomorowe przeszklenia. Te domy trzeba doświetlić. Zrobić porządne strefy wejściowe.
Na dobrą sprawę taki dom po remoncie, ma niemal większość cech nowoprojektowanego budynku. Patrząc z zewnątrz to jest wszystko to, co w nowych domach. Z niemal taką samą efektywnością energetyczną. Niemal, bo bywają problemy. Na przykład piwnice, których dzisiaj się już praktycznie nie robi, bo się to nie opłaca. A tam jeszcze są i bywa, że ciężko to dobrze ocieplić.
To znaczy, że z wampira energetycznego robi się nowoczesny dom?
Stan istniejący oczywiście nie łapie w żadne dzisiejsze standardy. Na przykład u nas na Śląsku niemal każdy miał deputat węgla, więc w ogóle o tym nie myślano. Kiedyś się o takie rzeczy nie martwiono. Jednocześnie nie było też czym ocieplać. Ale po przebudowie można – to moja opinia – wycisnąć jakieś 90 proc. tego, co osiągamy w nowoprojektowanych domach. Inwestorzy na to patrzą. Część energetyczna i finansowa związana z utrzymaniem jest kluczowa.
W tym roku szczególnie…
Tak, ale wcześniej też o tym myślano. I co ciekawe, kiedy instalowano na przykład rekuperację, to chodziło nie tylko o oszczędność. Zakłada się ją wraz z filtrami powietrza. Robiono to myśląc o sąsiadach, którzy palili nie oponami, bo oponami nie można…
Ale wszystkim innym?
Wszystkim. I jeżeli ktoś był alergikiem albo po prostu nie lubił smrodu, miał dzieci, to wprowadzał filtry, żeby chociaż w domu móc zimą oddychać. To się działo szczególnie na terenach pozamiejskich, gdzie jest większa swoboda, kiedy chodzi o palenie czymkolwiek.
30 do 50 procent taniej niż nowy dom
Ile to kosztuje?
Dziś trudno powiedzieć, ile kosztuje budowa. My mamy kosztorysanta, który jest wyspecjalizowany w kostce, ale z cenami się dzieją dzisiaj takie rzeczy, że kosztorys jest ważny jakieś dwa tygodnie. W 2020 roku – przed pandemią, wojną i inflacją – podstawowe kosztorysy netto zaczynały się od 300-350 tysięcy. To program podstawowy w dobrym standardzie. Jeżeli były rzeczy ekstra, jak na przykład ceramika na elewacjach, elementy betonu architektonicznego, to skakało o 100-150 tysięcy. Te z większym programem kosztowały około pół miliona. A z rozbudową z górnej półki do 700 tys. Ale to już z elementami wykończeniowymi w wysokiej półki. Dzisiaj bazę trzeba zacząć chyba od 400 tys. złotych.
To ceny zbliżone do nowych budynków?
Oczywiście „to zależy”. Żeby dziś się zabrać do nowego budynku o powierzchni 200 metrów kwadratowych, to bez 1,3 miliona raczej nie ma co podchodzić. Generalnie to jest tak, że nowobudowany dom to koszt większy o 30 do 50 procent. Ale nie ma reguły.
Ile kosztuje sama termomodernizacja?
Weźmy pod uwagę to co powinno się składać na podstawową termomodernizację.
Wyliczając: nową stolarkę okienną pcv, wełnę lub styropian (tu zawsze akademicka dyskusja co lepsze) na ściany dach i posadzkę, typowy tynk cieńkowarstwowy, hydroizolacje części podziemnej i dachu otrzymujemy około 160 tys netto, przynajmniej z ostatnich kosztorysów. To jednak się ciągle zmienia i wiele zależy od m2 powierzchni domu. Pamiętajmy że często wchodzi też nowa jednostka grzewcza: piec gazowy, na ekorgoszek, pompa ciepła itd.
Jaka jest przyszłość kostki polskiej?
Najbliższa przyszłość budownictwa w Polsce to w ogóle jest duży znak zapytania. Nie tylko w przypadku kostki i domów jednorodzinnych. Obawiam się, że najbliższe lata będą chude. Nawet jeżeli ktoś ma projekt lub – co gorsza – rozpoczął budowę, to obawiam się, że będą przerwy. A jeśli chodzi o deweloperkę wielorodzinną, to większość stanie. To jest przede wszystkim związane z możliwością kredytowania i nasycenia rynku. Najbliższe parę lat widzę czarno. W dłuższej perspektywie będzie zapewne pewnie tak jak obecnie. Niektóre budynki będą wyburzane ale wiele kostek nadal będzie przebudowywanych.
Ostatnim problemem jest też to, że nie wszystkie firmy wykonawcze chcą się brać za przebudowy. Trzeba umieć dłubać w starociach i potrafić to wycenić. Nie każdy potrafi i nie zawsze jest łatwo o wykonawców. Za pół roku, za rok będą już takie zlecenia brali. Będą brali każde zlecenie.
Tak mi się wydaje.
Wojciech Polko – architekt. Od 2010 r. prowadzi autorską pracownię Dekop, Członek IARP i SARP. Autor projektu Kostka Polska.