Maciej Grzyb to wicedyrektor krakowskiego Wydziału Komunikacji Społecznej. W lecie w odpowiedzi na jedno z pytań przysłał mi w urzędowym piśmie link do magistrackiego rejestru umów. Poczułem się przez niego zachęcony i oddałem się lekturze. Moją uwagę szybko przykuło jedno z często powtarzających się nazwisk. Przykuło, ponieważ Łukasz Cioch kojarzył mi się z internetowymi wpisami dotyczącymi jakości powietrza.
A także radami, jak powinienem wykonywać swoją pracę, którą w tym kontekście było redagowanie portalu SmogLab [tutaj możecie go wesprzeć] oraz prowadzenie facebookowego profilu Krakowskiego Alarmu Smogowego. Powinienem ją, tak to pamiętałem, wykonywać w taki sposób, by nie było krytykancko, ale konstruktywnie i pozytywnie.
90 tysięcy złotych za fanpejdż. Efekt: 1814 fanów
Obok nazwiska pana Łukasza widniała pozycja dotycząca opracowania „polityki kreatywnej oraz komunikacji przez profil na portalu społecznościowym”. Towarzyszyła jej kwota 90 tys. złotych. Zaciekawiło mnie to, więc postanowiłem dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi i wystąpiłem o udostępnienie wspomnianego opracowania. W odpowiedzi otrzymałem długą listę rzeczy, które zrealizowano w ramach umowy [m.in. tagowanie w postach na Facebooku, ale też na przykład publikacja w prasie oraz wystąpienie podczas konferencji]. Jednak samego dokumentu, początkowo, mi nie pokazano.
Generalnie w kwocie, którą w kolejnych latach znacząco powiększyły faktury za rozwój projektu, chodziło o założenie internetowego fanpejdża Krakow O2 oraz przygotowywanie materiałów dla niego. – Krótko mówiąc, od początku, z założenia chodziło o stworzenie źródła bieżącej informacji dla odbiorcy anglojęzycznego (w tym biznesowego), ale też fanpage’a, którego treści będą mogły być na bieżąco udostępniane przez różne podmioty i strony (w tym profile społecznościowe Kraków PL). Treści publikowane na Kraków O2 były wielokrotnie udostępniane m.in. w grupie facebookowej „Krakow Expats” zrzeszającej już wówczas ponad 20 tys. obcokrajowców pracujących/mieszkających w Krakowie. – tłumaczy w wiadomości e-mail Maciej Grzyb, który zlecił realizację projektu.
Podkreślenie liczby członków internetowej grupy, w której udostępniano posty stworzone w ramach kosztującego dotąd 134895 złotych projektu, nie jest raczej przypadkowe. W takiej sytuacji trzeba się bowiem czymś pochwalić, a trudno podkreślać liczbę fanów samej strony projektu Kraków O2. Działania prowadzono bowiem tak skutecznie, że po trzech latach pracy, czterech fakturach oraz wydaniu ponad 134 tys. publicznych złotych, strona ma niewiele ponad 1800 obserwujących.
Być może ma to związek z doborem prezentowanych informacji.
„Opracowanie komunikacji” wydobywałem z urzędu przez miesiąc, ale w końcu się udało.
Zmienić na „myślenie konstruktywne”
Dokument zawiera kilka stron i listę działań, z których części nie zrealizowano.
Moją uwagę zwrócił jednak szczególnie punkt 5 z listy najważniejszych celów projektu. W tym napisano, że jest nim między innymi: Znacząca poprawa jakościowa w odbiorze polityki i działań inicjowanych i realizowanych przez miasto (pozytywny wpływ na zmianę społeczną z myślenia roszczeniowego i krytykanckiego na myślenie konstruktywne w kategoriach „to nasza wspólna sprawa”).
Nietrudno było pomyśleć, że nowomowa tego punktu odnosi się między innymi do internetowych działań Krakowskiego Alarmu Smogowego, w tym naszego serwisu, oraz głosów niezadowolonych krakowian, które są w magistracie traktowane jako „krytykanckie”.
W pierwszej chwili ucieszyłem się więc z tego, że moja praca jest przez magistrat ceniona tak wysoko, że wydaje się spore pieniądze, by ją neutralizować. Choć oczywiście wolałbym, by te pieniądze wydawano na coś pożytecznego. Później jednak przypomniałem sobie, jak pan Łukasz – poza sugerowaniem bardziej konstruktywnej postawy – mało konstruktywnie komentował na naszym profilu, zarzucając nam między innymi zamieszczanie mylących zdjęć smogu*. Zupełnie, jakby krakowski smog trzeba było „podkręcać”.
Chodziło o to zdjęcie Tomka Wełny:
Wśród komentarzy pod nim znalazł się taki jak poniżej, w którym z łatwością można znaleźć pomysł na odwracanie smogowego kota ogonem, który zawarto w punkcie piątym projektu. Jednocześnie odsyłający na stronę finansowanego przez UMK projektu, co sugeruje związek jednego z drugim. Ten akurat zapamiętałem, bo jego treść bardzo zirytowała i mnie, i autora zdjęcia Tomka Wełnę.
Chcąc ustalić, czy istnieje tutaj związek ze zleceniem, które pan Łukasz otrzymał od miasta oraz w jakich kanałach komunikacji i w jaki dokładnie sposób realizowano „punkt piąty” projektu, wysłałem do niego szereg pytań dotyczących działań podjętych w ramach faktur opłaconych przez magistrat. W przypadku większości z nich zasłonił się tajemnicą umowy.
Kilka zdań jednak napisał. – Staram się regularnie czytać Państwa publikacje na SmogLab, również w mediach społecznościowych. Mam wrażenie, że portal rozwinął swój zakres tematyczny w ostatnich kilkunastu miesiącach, coraz częściej sięgając po ciekawe przykłady i historie z całego świata. Jego ogólne brzmienie wydaje mi się też dziś zmierzać w kierunku bardziej konstruktywnego, projektowego i jednoczącego wokół wyzwań tematyki, którą Państwo podejmują. Przyznam, że nie zawsze tak odbierałem Państwa przekaz i zdarzało mi się komentować Państwa posty z nadzieją, że w przyszłości będzie więcej treści konstruktywnych i nastawionych na faktyczne priorytety, metody i rozwiązania, mniej podejścia ukierunkowanego na szyderstwo i mimo wszystko nierówny (momentami wręcz krzywdzący) przekaz, choćby poprzez zdjęcia smogu specjalnie robione pod słońce; nie wspominając o wpływie takich a nie innych sposobów podejmowania tematyki na odbiór np. międzynarodowych firm obecnych w Krakowie. Kilkukrotnie przy okazji rozmaitych konferencji i spotkań rozmawiałem na te tematy z firmami zrzeszonymi w ASPIRE, ale też m.in. z Andrzejem Gułą i organizatorami Smogathonu. – przeczytałem w otrzymanym od niego e-mailu.
Czy magistrat się wytłumaczy?
W pierwszej chwili – była to wszak odpowiedź na pytania o projekt Kraków O2 – zmartwiłem się, że konieczność wpływania na moją pracę mogła narazić krakowskich podatników na koszty, bo pieniądze są bardziej potrzebne gdzie indziej. W drugiej pomyślałem jednak, że trudno o lepszy dowód celności dowcipu oraz tego, że argumenty trafiają tam gdzie trzeba i wpływają na tych, do których są skierowane. Ucieszyłem się więc i dziękuję za wyróżnienie. Ale nie zmienia to tego, że z odpowiedzi nie wynika w jaki dokładnie sposób, w jakich kanałach i z wykorzystaniem jakich narzędzi w mediach społecznościowych, realizowano punkt piąty projektu, czyli „pozytywny wpływ na zmianę społeczną z myślenia roszczeniowego i krytykanckiego na myślenie konstruktywne w kategoriach to nasza wspólna sprawa.” Dlatego wnioskować trzeba z tego, co widać. A to co widać, wygląda niepokojąco.
Oczywiście i dyrektora Macieja Grzyba, i magistrat, i pana Łukasza Ciocha zapraszam do tego, by nie zasłaniać się tajemnicą umowy, która jest wszak związana z wydaniem pokaźnej sumy publicznych pieniędzy i wytłumaczyć sprawę na naszych łamach. SmogLab z przyjemnością zapewni miejsce na konstruktywną rozmowę, ponieważ dobro miasta i walka ze smogiem to nasza wspólna sprawa.
Ale jednocześnie zwracam także uwagę, że ton zarysowany w tym zleconym przez magistrat projekcie komunikacji w mediach społecznościowych, jest od pewnego czasu bardzo żywy w dyskusjach toczonych w krakowskim internecie. I dość często towarzyszy opiniom ludzi, którzy domagają się od miasta działań także w obszarach innych niż „smogowe”. Z tych często robi się bowiem „krytykantów”, a dokonuje się tego z pomocą oczekiwania postawy pozytywnej i konstruktywnej, czyli pochwalnej. Dlatego chciałbym zaapelować do miejskich radnych, którzy wobec urzędu powinni pełnić funkcję kontrolną, by dokładnie wyjaśnić działania magistratu w mediach społecznościowych. To że był jeden projekt, który budzi wątpliwości, może oznaczać, że było ich więcej.
* Tutaj wypada podkreślić, że pan Łukasz Cioch z pewnością na fotografii zna się co najmniej tak dobrze, jak na prowadzeniu komunikacji w mediach społecznościowych, ponieważ magistrat zamawiał u niego także zdjęcia. W ubiegłym roku zapłacono mu 11 070 złotych za „wykonanie zdjęć krakowskich inwestycji przy użyciu drona”. O jakie inwestycje chodziło na razie nie wiem, bo wciąż czekam na udostępnienie fotografii przez krakowski urząd.