Możliwe, że w ogóle nie byłoby mowy o zakazie palenia węglem w Polsce, gdyby nie to, co stało się przez lata w Krakowie. Tutaj po raz pierwszy mieszkańcy powiedzieli smogowi dość, uruchamiając falę zmian w temacie ochrony powietrza, która przechodzi teraz przez cały kraj i dzięki której mógł powstać ten cykl.
Żyję w Krakowie od zawsze, a więc urodziłam się w smogu i w nim się wychowałam. Nie zawsze jednak o nim wiedziałam. Zanim moje miasto stało się ogólnopolską wizytówką tego problemu, smród dymu wydawał się zwyczajnym zapachem zimy. Nie łączyłam go z faktem, że każda jesień i zima przynosiła mi od dziecka serię chorób górnych dróg oddechowych. Choć dziś trudno to sobie wyobrazić albo już nie tak łatwo przypomnieć, informacje o zanieczyszczonym powietrzu nie zawsze były ogólnodostępne w mediach.
Zaczęło się to zmieniać w 2012 roku, kiedy troje mieszkańców, założyło profil na Facebooku.
– Pamiętam, jak w Instytucie Ekonomii Środowiska, współpracowałem przy projekcie z Norwegami i akurat tak się złożyło, że wertowaliśmy dane o stanie powietrza w Polsce. Porównałem je z europejskimi normami i zobaczyłem, o jakich kosmicznych przekroczeniach mówimy. Od urodzenia mieszkałem w Krakowie, ale dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że taka zima wcale nie jest czymś naturalnym. Jest czymś niedopuszczalnym – wspomina Andrzej Guła z Krakowskiego Alarmu Smogowego. – Gdy masz małe dzieci w domu, a już wiesz, że to jednak nie jest mgła, czujesz gniew. Stwierdziłem, że albo się stąd wyprowadzę albo coś z tym zrobię – dodaje.
Wraz z Anną Dworakowską i Ewą Lutomską wybrali tę trudniejszą i bardziej czasochłonną opcję, czyli zostanie i działanie. Stworzyli Krakowski Alarm Smogowy.
Mniej dni z przekroczeniami
– Mój ówczesny sąsiad miał piec kaflowy, w którym palił śmieci i węgiel, a że nasze mieszkania były połączone przedpokojem, wszystko leciało także do mnie. Z drugiej strony, przez balkon, wlatywał dym od innych sąsiadów. Cały czas byłam nim otoczona, już w październiku nie mogłam wywiesić prania na zewnątrz – wspomina Ewa Lutomska.
– Smród był straszny, ale dopóki nie poznałam Andrzeja i Ani, nie wiedziałam, jakie konsekwencje zdrowotne to za sobą niesie. Nie wnikałam za bardzo w temat smogu, myśląc, że miasto już coś z nim robi. Pamiętam ten szok, gdy zobaczyłam na wykresie, gdzie jest norma czystego powietrza, a gdzie Kraków. Pytałam: jak to możliwe? Dlaczego tak jest? Nie mogłam zrozumieć, że politycy o tym wiedzą, ale nie ma żadnych działań – rozkłada ręce Lutomska.
Rozmawiamy dziesięć lat później, ponad dwa lata po wprowadzeniu w Krakowie zakazu palenia węglem i drewnem. Choć jest początek grudnia, jeszcze ani razu nie musiałam zakładać maseczki antysmogowej.
– To jest niesamowite, jak zmieniła się rzeczywistość od tamtego czasu, który teraz wspominamy. Też bardzo dobrze pamiętam te zimy, gdzie widziałam komin za kominem z czarnym dymem. Teraz nie ma mowy o takim widoku, a dni smogowe zdarzają się znacznie rzadziej i nie w takim stopniu, żeby wracać do domu w śmierdzących smogiem ubraniach – dodaje Anna Dworakowska.
Naukowe spojrzenie na smog
W tym samym roku, kiedy Krakowski Alarm Smogowy opublikował swój pierwszy post na Facebooku, zespół prof. Wiesława Jędrychowskiego z Katedry Epidemiologii i Medycyny Zapobiegawczej Collegium Medicum UJ ogłosił wstępne wyniki dwunastoletnich badań wpływu zanieczyszczenia powietrza na zdrowie dzieci.
Wynikało z nich, że kobiety z Krakowa, które w czasie ciąży były narażone na większe zanieczyszczenia powietrza, rodziły mniejsze dzieci. Badacze zaobserwowali, że u dzieci z niższą masą urodzeniową częściej występował tzw. świszczący oddech w późniejszych okresach życia. Uzyskiwały także gorsze wyniki w badaniach ilorazu inteligencji niż ich rówieśnicy, którzy byli narażeni na niższe stężenia.
Mimo tak szokujących wyników badań, Kraków potrzebował czegoś znacznie więcej, żeby politycy zaczęli poważnie myśleć o realnej zmianie. Potrzebował ludzi na ulicach.
Efekt „krakowskiej zimy ludów”
Pierwsze posty Krakowskiego Alarmu Smogowego cieszyły się popularnością, ale aktywiści bali się, że na organizowany przez nich marsz nikt nie przyjdzie. Same posty nie były nadzwyczajne – po prostu prezentowały codzienne dane o aktualnej jakości powietrza. Dziś to powszechna wiedza w naszych telefonach, czy komunikacji miejskiej. Wtedy trzeba było przeklikać kilka zakładek i zinterpretować enigmatyczną tabelkę, by się do niej dostać.
Liczby wystarczyły, żeby poruszyć ludzi i zbudować pierwszą społeczność. Gdy Krakowski Alarm Smogowy rzucił pierwsze hasło o marszu, mieszkańcy zaczęli pisać, że założą na maseczki i przyniosą transparenty. Inni deklarowali że wezmą puste wózki. Chcieli pokazać w ten sposób, że nie mogą wyjść z dziećmi na spacer.
Była jesień 2012 roku. Na plac Matejki przyszło kilkaset osób.
– To było niedługo po arabskiej wiośnie ludów, gdzie bardzo pozytywną i dużą rolę w protestach odegrał Facebook, dlatego podjęliśmy decyzję o założeniu profilu, choć nie mieliśmy w ogóle w tym doświadczenia. My z Andrzejem nie mieliśmy tam nawet konta! Godzinę przed pierwszym marszem kończyliśmy transparenty, jeden z nich wyszedł na ulicę do góry nogami – śmieje się Dworakowska.
Jak Krakowski Alarm Smogowy wyciągnął tłumy na ulice
Z każdym protestem ludzi na ulicach było coraz więcej. Pamiętam ten symboliczny moment, kiedy na pomniku Adama Mickiewicza zawisła maseczka, uszyta przez artystkę Martę Salę. Z kolei artystka Cecylia Malik przyniosła drabinę, żeby ją tam umieścić. Ta starczyła tylko do końca cokołu, więc na samego Mickiewicza Guła wspinał się już sam, w eleganckich butach.
Rysownik Sebastian Kudas zgłosił się, że stworzy logotyp. Głos zabierali kolejni lekarze. Agencja reklamowa Schulz zaproponowała stworzenie kampanii billboardowej na terenie miasta z własnych środków. O krakowskim sprzeciwie wobec smogu mówiło się już w całym kraju.
– Sam przeszedłem przez takie doświadczenie, jak wtedy mieszkańcy: czytasz jedną informację o sytuacji, której nie byłeś świadomy, zaraz trafiasz na kolejną, jeszcze trudniejszą, jak np. badania prof. Jędrychowskiego i zaczynasz rozumieć, że smog dotyczy cię osobiście. Z tym że politycy nie spieszą się do trudnych decyzji, jeśli nie widzą, że ludzie tego oczekują. Dlatego zawsze podkreślamy, że my byliśmy tylko katalizatorami, ale to ludzie sami sobie wymaszerowali tę zmianę – zaznacza Guła.
– Ludzie byli zmobilizowani. Oprócz tego, że dostali wiedzę o problemie, to zobaczyli też od razu możliwe jego rozwiązanie. Ono oczywiście wymagało wysiłku, ale jednocześnie było proste i jasne: żeby poprawić stan powietrza, wystarczy wymienić ogrzewanie i ocieplić budynki – zauważa Dworakowska.
Psucie turystycznego wizerunku
KAS przekonywał, że w Krakowie nie ma miejsca na pośrednie rozwiązania i półśrodki. Było wiadomo, że miasto ma fatalne położenie w niecce. Położenia zmienić nie można, warunków pogodowych też. Ale źródło problemu, czyli piece i kotły na paliwa stałe, już tak.
– Zakaz był konieczny, miał bardzo mocne podstawy naukowe, ale z punktu widzenia wielu polityków wydawał się niewyobrażalny. Zarzucano nam, że powinniśmy się zająć transportem a nie kopciuchami, że psujemy turystyczny wizerunek Krakowa. Pytano, z jakich list partyjnych będziemy startować w kolejnych wyborach. Pytano też, czy nie jest nam żal seniorów, którzy zamarzną w swoich mieszkaniach. Tymczasem od początku podkreślaliśmy, że jesteśmy neutralni politycznie, a mniej zamożni mieszkańcy nie mogą zostać bez pomocy. Wiedzieliśmy, że da się przeprowadzić ludzi przez ten proces w bezpieczny sposób – opowiada Guła.
Tak też się stało, bo Krakowowi udało się sprawnie wdrożyć programy pomocowe dla mieszkańców, mimo że wsparcie na szczeblu ogólnokrajowym dopiero raczkowało.
– Jeden z nich to program osłonowy, który wiązał się z tym, że miasto dopłacało do rachunków za ogrzewanie osobom dotkniętym ubóstwem energetycznym, o niskim progu dochodowym. Drugą kwestią był system dopłat do wymiany palenisk węglowych na ekologiczne źródła ciepła. Rozwiązano go w sposób regresywny. Z każdym rokiem dopłata była niższa, co też wpływało na szybsze podjęcie decyzji związanej z wymianą pieca – wylicza Paweł Ścigalski, pełnomocnik prezydenta Krakowa ds. jakości powietrza.
Przetrwanie prawnej batalii
Droga do wprowadzenia programów i zakazu palenia paliwami stałymi nie była jednak prosta. Nawet przy takiej mobilizacji mieszkańców. Trzy miesiące po tym, jak radni sejmiku małopolskiego przyjęli pierwszą w Polsce uchwałę antysmogową, która zakazywała palenia węglem w Krakowie, kilkoro mieszkańców złożyło na nią skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Tłumaczyli, że okazyjnie palenie drewnem w kominkach, dopuszczone w uchwale, powoduje nierówność społeczną. To był luty 2014 roku.
W sierpniu WSA unieważnił zakaz, na co władze województwa złożyły skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Ten, w sierpniu 2015 roku, podtrzymał wyrok WSA. Stwierdził jednocześnie, że uchwała byłaby dopuszczalna, jeśli zmieni się ustawa Prawo ochrony środowiska. Miesiąc później Sejm przyjął jej nowelizację, co Andrzej Duda sygnował swoim podpisem zaraz po objęciu fotelu prezydenta.
Zimą 2016 roku radni małopolskiego sejmiku mogli przyjąć drugą uchwałę antysmogową dla Krakowa, czyli całkowity zakaz palenia węglem i drewnem.
– Pierwszy wyrok unieważniający zakaz był dla mnie załamujący. Każdy kolejny znosiłam lepiej, ale wciąż powodował stres. Na szczęście, dopóki nie było wyroku prawomocnego, miasto musiało realizować założenia uchwały i wymieniać kotły – wspomina Anna Dworakowska.
Od 1 września 2019 w całym mieście nie można palić już węglem i drewnem. Kopcące piece i romantyczne kominki stały się w Krakowie przeszłością.
Krakowski Alarm Smogowy przeciera szlaki
Jak zauważają przedstawiciele KAS, politycy przeszli przez ten czas ogromną metamorfozę w myśleniu o smogu, skoro byli w stanie podjąć tak trudne decyzje i to w szybkim tempie. Oprócz marszów i protestów, metamorfoza wymagała oczywiście wystąpień naukowców, pisania i składania petycji, wizyt w Warszawie oraz społecznych kampanii, w które często angażowali się znani artyści.
– To co się stało w Krakowie utorowało drogę do wszystkich uchwał antysmogowych w Polsce. Do tej pory powstało ponad 50 innych, lokalnych alarmów smogowych. Najpierw przetrwaliśmy trudne przeboje z przyjęciem uchwały, później fakt, że ogólnopolskie prawo okazało się kulawe. Ale wreszcie się udało coś, co dziesięć lat wcześniej wydawało się abstrakcją – cieszy się Guła.
Czy w Krakowie oddycha się już lżej?
Krakowski Alarm Smogowy odpowiada bez zastanowienia: poprawę nie tylko czuć, ale też widać w badaniach naukowych.
Powietrze w Krakowie naukowo zbadane
Z analizy przeprowadzonej przez profesora Piotra Kleczkowskiego z Akademii Górniczo-Hutniczej po roku od wprowadzenia zakazu palenia paliwami stałymi, wynika, że liczba dni w trakcie sezonu grzewczego, kiedy stężenie dobowe PM10 przekracza poziom alarmowy (150 µg/m3) spadła z 11 do zera, a w przypadku poziomu informowania (100 µg/m3) z 35 do 2. Równie widoczny spadek zaobserwowano w przypadku dni z przekroczeniem dobowej normy dla PM10 (50 µg/m3) – ze 125 dni w sezonie 2012/2013 do 64 w minionym sezonie grzewczym 2019/2020.
– Patrząc na lata 2012-2020, stężenie rakotwórczego benzo(a)pirenu obniżyło się w Krakowie aż o 54 procent, podczas gdy w całej Polsce wcale nie spadło, a w województwie małopolskim wręcz mamy lekką tendencję rosnącą. Moim zdaniem, to jest najwyraźniejszy wskaźnik sukcesu, jaki odniósł Kraków w walce o czyste powietrze, bo w ponad 90 procentach benzo(a)piren pochodzi właśnie z prymitywnych kotłów – wyjaśnia mi prof. Kleczkowski.
KAS: To nie koniec walki
Razem z aktywistami Alarmu stwierdziliśmy zgodnie, że nawet suche dane mogą wzruszać, kiedy pokazują taką poprawę jakości naszego życia. Tydzień po naszym spotkaniu stało się coś, co także mogło uruchomić łzy. Choć raczej byłyby to łzy rezygnacji.
Ponad 20 tysięcy kopcących palenisk wokół Krakowa spowodowało, że przez trzy dni zajmował on ścisłą czołówkę światowych rankingów najbardziej trujących miast. W tzw. obwarzanku krakowskim są gminy, gdzie widać determinację i efekty działań lokalnych władz. Ale są też takie, gdzie w ciągu roku wymieniono zaledwie 40 kopciuchów. Nie zrobiono tego, co w Krakowie, gdzie na rok przed wejściem uchwały antysmogowej przedstawiciele miasta odwiedzili praktycznie każdy dom, w którym należało wymienić piec.
Czytaj również: „Oni się nie przejmują całą resztą, która nie kopci”. Reportaż z krakowskiego obwarzanka
Dla mnie wprowadzenie zakazu palenia węglem i drewnem w Krakowie to przede wszystkim historia o tym, jak ludzie z wielu, różnych środowisk potrafili stanąć razem w jednej, słusznej sprawie. Jak wspólnie rozwijała się nasza świadomość na ten temat. Problem w tym, że ta historia nie będzie miała happy endu, jeśli tak silna mobilizacja nie stanie się ogólnopolska. Bo duże miasta, znajdujące się w tak trudnym położeniu jak Kraków, zawsze pozostaną zatruwane przez okoliczne miejscowości.
Dworakowska podsumowuje: – Jesteśmy po środku drogi. Załatwiliśmy problem palenisk w Krakowie, ale został temat tego, co się dzieje dookoła. Pozostają także kwestie transportu. Odejście węgla do lamusa jest absolutnie realną wizją, skoro nawet na Śląsku mówi się o rezygnacji z ogrzewania nim. To ogromna zmiana, związana nie tylko z naszym zdrowiem, ale też finansami, bo tym sezonie grzewczym węgiel stał się paliwem, którego ceny są absolutnie nieprzewidywalne. Niegdyś najtańsze paliwo powoli przestaje się opłacać.
Zdjęcie: Tomasz Wełna
Projekt „Pożegnanie z węglem” powstaje dzięki wsparciu European Climate Foundation