Jej post dotyczący mitów o wysokich trawach w miastach zebrał na Facebooku kilkaset komentarzy i tysiące udostępnień. „Mam nadzieję, że kolorowe, kołyszące się na wietrze łąki i murawy będą kwitły w naszych miastach jak najdłużej i będzie ich coraz więcej” – przekonuje biolożka Marta Jermaczek-Sitak. W rozmowie ze SmogLabem opowiada, kiedy koszenie łąki miejskiej jest naprawdę niezbędne i dlaczego warto je ograniczać.
Łąki w miastach. Presja z obu stron
Karolina Gawlik: W wielu miastach, gdy trwały obostrzenia lockdownu, dzikie łąki swobodnie rosły. Wydawało mi się, że już zostaną tam na stałe. Nieustanny dźwięk kosiarek jednak powrócił.
Marta Jermaczek-Sitak: Nie jestem pewna, czy ograniczenie koszenia to rzeczywiście zasługa lockdownu. Może jednak efekt żmudnej, wieloletniej pracy przyrodników i aktywistów na rzecz ochrony bioróżnorodności w miastach, pisania listów, petycji, edukowania i przekonywania. W niektórych miastach te działania rzeczywiście zaczynają już przynosić oczekiwane skutki i władze koszą mniej. Niestety, presja działa z dwóch stron. Tyle samo jest obywateli wywierających presję w kierunku niekoszenia, ochrony dzikich łąk i zarośli, co tych domagających się koszenia i nazywających „zapuszczone” trawniki po prostu zaniedbaniem.
Czemu kosimy łąki w miastach?
Przede wszystkim warto zdefiniować sobie, czym są łąki. Prawdziwe łąki to ekosystemy związane z krajobrazem rolniczym, koszone raz lub dwa razy w roku na siano, jeszcze sto lat temu wykorzystywane masowo jako pasza dla koni i bydła. Obecnie paszy nie potrzeba już tak wiele, a prawdziwych łąk jest coraz mniej. Szczególnie tych tradycyjnie użytkowanych, kwietnych, bogatych w rzadkie gatunki. Łąki miejskie wyglądają podobnie, choć botanicznie nie są to często typowe łąki. Raczej murawy z elementami roślinności segetalnej (czyli chwastów polnych) oraz ruderalnej (roślinność związana z człowiekiem, rosnąca w miejscach żyznych, przy budynkach, płotach). Takie spontaniczne mieszanki kolorowych ziół i traw porastają pobocza dróg, przestrzenie między budynkami… Kiedyś miejsca takie były zgryzane i wydeptywane przez obecne jeszcze sto lat temu w miastach zwierzęta (choćby konie). Obecnie przestrzeń miejska dzieli się na chodniki, asfalt… i „trawniki”, po których nikt nie chodzi i nic się na nich nie pasie.
„Łąka musi być koszona, byle nie za często”
Czy można je zatem nazwać trawnikami?
Raczej nie, prawdziwy trawnik w naszym klimacie wymaga mnóstwa zabiegów pielęgnacyjnych, podlewania, nawożenia, aeracji. W mieście przecież nikt tego nie robi. Dlatego przestrzeniom tym bliżej rzeczywiście do łąk i muraw. Niekoszone, po kilku latach zarosłyby drzewami i krzewami, dlatego warto je kosić, bo są ważnym elementem miejskiej przyrody. Pytanie, jak często i jak intensywnie.
Czytaj także: Dr Jakubowski: “Traktujemy dzikość jako samosiejki i chaszcze, a to nowa nadzieja dla miast”
Kiedy to jest naprawdę niezbędne?
Myślę, że każdą zieloną przestrzeń w mieście, która nie ma być porośnięta zaroślami czy lasem (choć i takie miejsca są w mieście potrzebne), warto skosić przynajmniej raz w roku. Ewentualnie co dwa lata, bo po kilku latach niekoszenia po prostu pojawią się na niej młode drzewka. Łąka musi być koszona, byle nie za często. Częściej można kosić przestrzenie, gdzie wysoka trawa wykłada się na chodniki i jezdnie albo gdzie niebezpiecznie zasłania widoczność; choć argument ten jest często nadużywany, w wielu miejscach wystarczy zwolnić. Można też kosić miejsca, gdzie ludzie często chodzą, wypoczywają na trawie. W takich miejscach często działa inny czynnik od lat ograniczający wzrost roślin – wydeptywanie. Tam, gdzie ludzie dużo chodzą po trawie, często wydeptywanie działa świetnie zamiast koszenia. Podobnie jest z roślinami rosnącymi w szparach chodników. Tam, gdzie ludzie chodzą, nie trzeba ich usuwać, a tam, gdzie nie chodzą – chodniki nie są potrzebne.
„Pylenie rozciąga się na wiele miesięcy”
Kontrargumenty wobec sympatyków łąk wznoszą alergicy.
Rzeczywiście, coraz więcej osób skarży się na uczulenie na trawy, coraz
większa liczba przypadków alergii wiąże się z zanieczyszczeniem powietrza, które – na co wskazują badania – nie tylko pogłębia reakcję
alergiczną, ale może spowodować jej pojawienie się u osób, które do tej pory nie miały problemów z pyłkami. Uczula nie tylko pyłek traw, ale też unoszący się w powietrzu pył z koszonej trawy i siana. Szczególnie duże stężenie pyłków traw w powietrzu notuje się od końca maja do końca czerwca. Alergicy argumentują, że regularne koszenie traw w mieście przed kwitnieniem zmniejsza problem.
Jednocześnie warto pamiętać, że koszona trawa odrasta i zakwita ponownie. Oznacza to, że sezon na pylenie rozciąga się na wiele miesięcy, nie wyłączając jesieni. O ile na własnym trawniku można pilnować „reżimu” koszenia trawy idealnie przed kwitnieniem, to w mieście taka precyzja rzadko jest możliwa, szczególnie że trawa odrasta w różnym tempie w zależności od warunków pogodowych. Wiele osób z alergią narzeka na silną reakcję alergiczną również w czasie koszenia i nie chce, aby odbywało się ono zbyt często. Warto pamiętać, że rzadkie koszenie powoduje zwiększenie różnorodności biologicznej większości „trawników” i ustępowanie trawy na rzecz innych roślin, często barwnie kwitnących i nieuczulających.
Większa różnorodność to mniej kleszczy
Co z kleszczami?
Kleszcze są tam, gdzie ich żywiciele, zarówno w długiej, jak i w krótkiej trawie. Będą więc czaiły się w tych miejscach, gdzie wędrują ludzie, psy czy koty, ale też gdzie żyją gryzonie.
Istnieją badania, które wskazują, że w miejscach zdegradowanych, silnie przekształconych, o niskiej różnorodności biologicznej jest nie tylko więcej kleszczy, ale też znacznie częściej są one nosicielami groźnych dla nas i naszych zwierząt patogenów.
Dlatego warto dbać o jak największą różnorodność siedlisk dla ptaków, owadów, jaszczurek, nie pryskać, nie likwidować mrowisk (mrówki żywią się również kleszczami), ewentualnie stosować środki odstraszające, a po spacerze oglądać się starannie.
Słyszałam też taki argument, że problem w wysokich trawach może stanowić sprzątanie po psie.
Jest takie powiedzenie – kto chce, szuka sposobów, a kto nie chce, szuka wymówek. Większość psów pewnie będzie wolała załatwiać się w krótkiej trawie. Choćby w wykoszonym pasie wzdłuż drogi, bo będzie to dla nich wygodniejsze. Z drugiej strony, w wysokiej trawie czy zaroślach, gdzie niewiele osób wchodzi, sprzątanie nie zawsze jest konieczne. Moje obserwacje są takie, że przy wysokiej różnorodności biologicznej, w miejscu, gdzie żyje wiele gatunków chrząszczy, muchówek, ślimaków, mrówek psia kupa znika w ciągu kilku dni, a nawet kilku godzin. Jest po prostu zjadana i rozkładana przez różne organizmy żyjące w trawie. Nie oznacza to, że w przestrzeni miejskiej nie trzeba sprzątać. Oczywiście warto to robić, szczególnie, gdy terenów zielonych jest mało, a psów dużo.
Dobre przykłady z polskich miast
Jakie są największe korzyści łąk w miastach?
Takie korzyści można długo wyliczać. Wszelkie tereny zielone wpływają korzystnie na mikroklimat miasta oraz jego hydrologię. Im wyższa i bardziej zróżnicowana zieleń, tym ten wpływ jest wyraźniejszy. Jest to istotne szczególnie w dobie zmian klimatu. Miasto jest szczególnie narażone na jego skutki, takie jak upały czy nawalne deszcze.
Wysoka łąka, zarośla czy tereny z zielenią wysoką oczyszczają powietrze z pyłu, ochładzają je i nawilżają oraz produkują tlen w dużo większym stopniu niż krótko przystrzyżony trawnik. Dużo lepiej też retencjonują wodę i ograniczają jej niszczącą energię. W czasie suszy zróżnicowana roślinność o charakterze łąki czy ziołorośli będzie w dużo mniejszym stopniu narażona na wysychanie.
Inna ważna korzyść to wyższa bioróżnorodność, czyli liczba gatunków żyjących obok nas, jakość dzikiej przyrody, która jest nam przecież niezbędna do życia i rozwoju, chociaż czasem o tym zapominamy.
Znasz jakieś miasto, które daje dobry przykład w tym temacie?
Obserwuję pozytywne trendy w wielu miastach, zarówno dużych, jak i niewielkich. Powstaje coraz więcej kwietnych łąk, ogrodów deszczowych,
rabat chwastowych dla owadów zapylających. Jednocześnie miasta zauważają, że „ekologia” może być opłacalna i ograniczenie koszenia może pozwolić na oszczędności w budżecie.
Całkiem dobrym przykładem może być najbliższa mi Zielona Góra, gdzie w miarę regularnie koszone są tylko pasy wzdłuż dróg i chodników w newralgicznych miejscach. Większość miejskich terenów zielonych kosi się w roku. Dzięki temu pasy między jezdniami czy tereny na rondach pokryte są kolorowym dywanem zmieniających się wraz z porami roku kwiatów. Niestety, hałas kosiarek słychać częściej na osiedlach, między blokami, na terenach administrowanych przez spółdzielnie mieszkaniowe, które niekoniecznie nadążają za polityką całego miasta.
Nie ma dwóch światów: miasta i przyrody
Miasto to system, który powinien być zbalansowany pomiędzy różnymi grupami mieszkańców. Zarówno takimi, którzy lubią dzikość i tymi, którzy wolą uporządkowaną zieleń. Jak ten balans zachować?
Przede wszystkim rozmawiać, edukować, ale też pokazywać, że są różne
estetyki i na każdą z nich może być miejsce w mieście. Mówić o funkcjach dzikości; o tym, że tak naprawdę jest nam niezbędna do przetrwania. Coraz częściej mówi się, że nie można dzielić świata na miejski, w którym rządzi tylko człowiek, i pozamiejski, gdzie oddajemy pole przyrodzie. Przyroda jest ważnym elementem każdego miasta, a poza miastem też zostawiamy jej coraz mniej przestrzeni. Warto się trochę posunąć, bo z każdym ginącym gatunkiem ubywa naszego świata.
**
Marta Jermaczek-Sitak jest ekolożką i botaniczką, której życiową misją jest dzielenie się przyrodniczą wiedzą i emocjami, jakie niesie kontakt z naturą. Założyła grupę „Jera”, gdzie pisze, opowiada, pokazuje różnorodność przyrody oraz stwarza przestrzeń dla innych do dzielenia się swoimi odkryciami i pytaniami.
__
Zdjęcie: Materiały prasowe / SM Wrocław Południe