Historia uczy, że w trudnych sytuacjach najlepsze wyjście to ucieczka do przodu. To zawsze wysiłek, może nawet pot i łzy. Ale jest nagroda – lepsza przyszłość.
W sprawie braku węgla obecne władze centralne wybrały najgorsze możliwe rozwiązanie – słynne „węgiel+”. To jest odwrotność ucieczki w przód – paniczna i bezładna ucieczka wstecz. To węgiel od lat dołuje naszą energetykę a przy tym rujnuje nam zdrowie. Brak węgla? Kupujcie węgiel, dopłacimy!
Zarząd Województwa Małopolskiego postanowił wskoczyć w ten nurt. Co tam uchwały antysmogowe, co tam zdrowie, co tam postęp! Jeżeli brakuje węgla, to niech Małopolanie palą węgiel w muzealnych paleniskach o rok dłużej. Taki projekt uchwały rozmontowującej pionierską w skali Polski uchwałę antysmogową z 2017 r. przygotował Zarząd. Jednak jeżeli radni partii władzy dostaną wzmożenia w miłości do węgla, to wprowadzą poprawki: przedłużenie o dwa lata i obniżenie wymagań dla nowoczesnych kotłów tak, aby dało się w nich palić wszystko.
Można uniknąć setek przedwczesnych zgonów
Gdyby uchwała przeszła tylko w wersji „przedłużenie o rok”, to w jej wyniku przedwcześnie straci życie wielu Małopolan, zapewne setki. Trudno oszacować ilu, bo nie wiadomo, ile kopciuchów wymieniono by na mocy obowiązującej uchwały. Setki przedwczesnych zgonów to liczba tak przerażająca, że nie potrzeba już mówić o niczym innym.
Dla tych, którzy w to nie wierzą, dodajmy inne argumenty, dla których ten skandaliczny projekt nie może być przyjęty:
1. Prawdopodobnie jest on sprzeczny z prawem, konkretnie z art. 91 Prawa Ochrony Środowiska, które stanowi, że „działania naprawcze” nie mogą być dłuższe niż sześć lat. Sześć lat właśnie minie w tym roku.
2. Rozmiękczenie uchwały obniży powagę i szacunek dla wszystkich wojewódzkich aktów prawnych. Skoro można nimi swobodnie manipulować, to nie trzeba się nimi przejmować w ogóle. Za rok pewnie znowu przedłużą.
3. Europejskie normy jakości powietrza ulegną zaostrzeniu, wskutek wprowadzonych w ub. roku znacznie bardziej wymagających wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia. Przyjęcie uchwały pogorszy stan powietrza, oddalając nas od obecnych norm Unii, a jeszcze bardziej od nowych. Otworzy to kolejne pole konfliktu z Unią Europejską i zwiększy prawdopodobieństwo kary.
- Czytaj także: Światowa Organizacja Zdrowia wprowadza nowe standardy. Polski smog to przy nich „kosmos”
Gaz nie jest zagrożony. Gorzej z węglem
To jednak nie wszystko. Jaki będzie wpływ uchwały na kryzys węglowy? Pewności nie ma, jest wiele niewiadomych. Jednak opierając się na podstawowych danych dojdziemy do wniosku, że uchwała kryzys pogłębi. Otóż dane te mówią, że gazu dla gospodarstw domowych wystarczy, za to węgla z wysokim prawdopodobieństwem zabraknie.
Według analityków, sytuacja z gazem ziemnym będzie trudna. Jednak gdyby doszło do ograniczeń, to dotkną one gospodarstw domowych i infrastruktury krytycznej w ostatniej kolejności. Wg danych GUS, w 2020 r. zużycie gazu w gospodarstwach domowych i infrastrukturze krytycznej wyniosło 34,1 proc. całego zużycia. To zapotrzebowanie Polska jest w stanie zaspokoić mając tylko dwa źródła: własne wydobycie (ok. 16 proc. dostaw, dane za rok 2021, portal Infor) oraz dostawy gazu LNG (20 proc.), nb. ciągle powiększane. Dostawy z tych dwóch źródeł nie są zagrożone. Do tego pewne wydają się dostawy z własnych złóż PGNiG, rurociągiem Baltic Pipe, najostrożniejsza prognoza mówi o 4 proc. Są wreszcie rezerwy, bardzo skromne jak na standardy europejskie, ale to zawsze 13,5 proc. Do mniej pewnych trzeba zaliczyć dostawy gazu z kierunków zachodniego i południowego (łącznie ok. 10 proc).
Przyjmując najgorszy scenariusz, w którym przez Baltic Pipe nie popłynie nic ponad powyższe 4 proc., problem będzie miała gospodarka, ale nie mieszkańcy.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja z węglem. Do spalania w domowych kotłach, właśnie tych hołubionych przez Zarząd kopciuchach, nadaje się węgiel grubych sortymentów. Poza Polską mało kto na świecie używa takiego węgla, więc jest go bardzo mało na rynku. Do spalania w nowoczesnych kotłach nadaje się średni sortyment (groszek), o który jest łatwiej. Łączne roczne zapotrzebowanie gospodarstw domowych to blisko 9 mln ton, z czego w ub. roku w Polsce wydobyliśmy 5 mln ton. Brak więc 4 mln ton. Wbrew rządowej propagandzie te 4 mln nie przypłyną, bo nie mają skąd. Dostawy które podobno jadą do Polski to głównie węgiel dla energetyki. Do kotłów domowych nada się z tego 10-15 proc. W dodatku nawet tych niewielkich ilości może nie udać się na czas rozładować i rozwieźć. Ocenia się, że dla gospodarstw domowych braknie ok 2,5 mln ton węgla. To blisko 30 proc. zapotrzebowania. A jeżeli zima będzie surowa, to braknie więcej.
Sejmik może się przeliczyć, gdy braknie węgla
Podsumujmy: hamowanie wymiany kotłów węglowych na gazowe to zwiększanie popytu na węgiel, a więc powiększanie kryzysu. Podobnie działa hamowanie wymiany kopciuchów na nowoczesne kotły, bo te ostatnie mają znacznie wyższą sprawność, a więc zużywają mniej węgla, w dodatku łatwiej dostępnego.
A gdy dojdzie do braków węgla zimą, to właśnie sejmik skupi na sobie złość wszystkich mieszkańców, którzy byli skłonni kopciucha wymienić, ale postanowili skorzystać z furtki opóźnienia o rok. I tak to sejmik strzeli sobie w stopę.
Przyjmijmy (co niemożliwe), że Zarząd rozumuje tak: „węgla braknie, więc zostawmy ludziom kopciuchy żeby palili sobie oponki”. Może się przeliczyć. Na szczęście nie wszyscy chcą palić odpadami.
Prof. Piotr Kleczkowski – profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, specjalista w zakresie inżynierii dźwięku, percepcji dźwięku i ochrony środowiska, autor książki „Smog w Polsce”.
- Czytaj także: PiS ma receptę na kryzys. Pozwoli palić śmieciami!
–
Zdjęcie tytułowe: Joanna Urbaniec