Polityków w Warszawie nie warto słuchać. Są to w większości, przynajmniej kiedy chodzi o tych, którym daje się mówić w mediach, starzy wyjadacze, którzy w laniu wody, gdyby tylko urządzić takie zawody, mogliby celować w olimpijskie złoto. Często więc znacznie więcej można się dowiedzieć słuchając tych, którzy pracują w regionach, a do Warszawy jeszcze z różnych powodów nie zdążyli awansować. Mniej sprawni w rozmydlaniu spraw, czasami przypadkowo powiedzą „jak jest”. Dlatego po pożarze plastikowych odpadów w Skawinie, który był już kolejnym takim pożarem w tym roku, sprawdziłem, co mówił małopolski wojewoda Piotr Ćwik, który na stanowisku jest od niedawna, a wcześniej uczył w szkole. Pomyślałem więc, że może powiedział coś wartego uwagi. I powiedział. A swoje dodali też autorzy komunikatu wydanego z okazji pożaru.
Na stronach internetowych Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego opublikowano bowiem notatkę prasową, która przynosi dwie niezwykle ciekawe informacje. Po pierwsze wojewoda Ćwik o samym pożarze powiedział tak: „Te negatywne doświadczenia pokazują, że trzeba jak najszybciej uruchomić zaplanowane kontrole wysypisk śmieci w województwie małopolskim. Składowiska odpadów znajdą się pod lupą służb.” W czym uwagę zwraca użyty przez niego czas. Otóż okazuje się, że prawie półtora miesiąca po tym, jak sprawa tak zwanej mafii śmieciowej trafiła na pierwsze strony wszystkich chyba gazet i portali w Polsce, szumnie zapowiadana interwencja rządowa – przynajmniej w województwie małopolskim – wciąż jest na etapie obiecywania jej rozpoczęcia i raczej nic nie zrobiono. A na pewno niewiele. Jakby zrobiono, to wojewoda nie mówiłby przecież, że kontrole „trzeba jak najszybciej uruchomić”, a wszystko „znajdzie się pod lupą służb”, tylko, że „kontrole trwają” i „wszystko jest pod lupą służb”.
Ale to nie wszystko, bo licząca zaledwie sześć akapitów notatka to prawdziwa kopalnia wiedzy. Druga ciekawa informacja w niej zawarta jest taka: „Zastępca Naczelnika Wydziału Inspekcji Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska zreferowała podjęte działania (m.in. dokonanie pomiarów jakości powietrza specjalistycznym sprzętem z użyciem skanera RAPID PLUS, pobranie próbek wody z rzeki Skawinka) i zapewniła, że spektrometr nie wykazał obecności substancji niebezpiecznych na poziomie skanowania.” Co, tłumacząc z urzędowego na polski, oznacza tyle, że dym z palonego plastiku to powietrze tak czyste, jak zimą w uzdrowisku Rabka i można się nim inhalować. Generalnie jest więc całkiem spoko i nie bardzo wiadomo, czym się tutaj przejmować.
Choć, przyznam się, kiedy to czytałem, przez głowę przeszła mi jeszcze inna myśl. Taka, że dotąd miałem przekonanie, że inspekcje ochrony środowiska raportujące po tych pożarach, iż nic się nie dzieje, robią to z rozpędu. Jest to pozostałość, mówiłem sobie, państwa działającego teoretycznie, w którym niby wszystko jest i niby wszystko jest ok, ale tak naprawdę prawie nic nie działa tak, jak powinno.
A kontrola środowiskowa to szczególnie, bo służy nie do tego, by kontrolować, ale do tego by uspokajać. Jej rolą w państwie teoretycznym nie jest w końcu robienie tak, by nic nam nie szkodziło, ale uspokajanie, że to co nam szkodzi, tak naprawdę nie szkodzi, żeby biznes mógł się kręcić tak jak zwykle i politycy mogli się oddawać zwyczajowemu obiecywaniu, że coś zrobią.
Kiedy jednak to samo robi wojewódzka reprezentacja rządu, który gromko zapowiadał, że państwo już nie będzie teoretyczne, to wiem, że przynajmniej na razie na zapowiedziach się skończyło i nadal jest ono teoretyczne. Szczególnie, kiedy chodzi o ochronę środowiska, która zamiast działać, uspokaja.
Fot. Dym z płonącego plastiku, który nie szkodzi. Zdjęcie nadesłane.