Marzec 2025 był drugim najcieplejszym w historii globalnych pomiarów. Jeśli popatrzymy tylko na Europę, to ubiegły miesiąc był najgorętszy w historii Starego Kontynentu. Skąd kolejne rekordy? Pytamy o to Marcina Popkiewicza, fizyka i popularyzatora wiedzy o klimacie.
Można było być pewnym, że kiedy skończy się ciepła faza El Niño i zacznie się zimniejsza La Niña, to globalna temperatura spadnie. Tak było zawsze. Jednak w XXI wieku nie po raz pierwszy znane reguły odchodzą w zapomnienie.
Historyczne maksima
Jak podaje Copernicus Climate Change Service, globalne temperatury ponownie osiągnęły historyczne maksima. Marzec tego roku okazał się drugim najcieplejszym miesiącem w historii pomiarów. Co więcej, różnica w stosunku do rekordzisty sprzed roku to tylko 0,08 st. C. Warto zwrócić uwagę, że wtedy panowało ogrzewające planetę El Niño. Dziś mamy La Niña, która zresztą się już kończy, ale efekt chłodzący się utrzymuje.

Nawet w stosunku do średniej z bliskiego nam przedziału czasowego, jak pokazują powyższe mapy, widać, że czerwień dominuje. Szczególnie w Europie, gdzie marzec był rekordowo ciepły. Średnia temperatura w Europie wyniosła 6,03 st. C, co oznacza aż 2,41 stopnia różnicy w stosunku do lat 1991-2020.
Najwyższe odchylenia miały miejsce we wschodniej części kontynentu, co było związane z wielkością pokrywy śnieżnej na Syberii. Mniejsza powierzchnia śniegu oznacza, że zimne masy powietrza płynące z tego obszaru, nie są już tak zimne jak dawniej. Brak śniegu powoduje, że grunt ogrzewa się, wiec powietrze nad nim staje się cieplejsze.
Świat cieplejszy o 1,5 stopnia
Dużo ważniejszą informacją jest to, że nadal mamy świat cieplejszy o 1,5 stopnia w stosunku do ery preindustrialnej. Dokładniej rzecz ujmując jest to już 1,6 stopnia, co oznacza, że nie ma spadku w stosunku do poprzednich miesięcy. Zebrane dane pokazują, że w ciągu 20 z 21 minionych miesięcy wzrost temperatury na świecie przekraczał barierę 1,5 stopnia, określaną przez naukowców jako krytyczną.

Powyższy wykres pokazuje, że globalna temperatura nie spada. – To, że nadal znajdujemy się na poziomie 1,6 st. C powyżej poziomu sprzed epoki przemysłowej, jest naprawdę niezwykłe. Jesteśmy bardzo mocno w uścisku zmian klimatycznych spowodowanych przez człowieka – stwierdziła Friederike Otto z londyńskiego Instytutu Granthama na łamach AFP.
Marcin Popkiewicz: W takich warunkach rekordy temperatury jeszcze nie padały
To, co zaskakuje świat nauki, to fakt, że temperatury w ostatnich latach mocno poszybowały, i co rusz mamy rekordy. Marcin Popkiewicz mówi, że „trudno byłoby nie zauważyć faktu, że to kolejny rekordowy odczyt”.
– Na trwający w ostatnich dekadach wzrost temperatury powierzchni Ziemi wynikający z rosnącego atmosferycznego stężenia gazów cieplarnianych nakładają się naturalne fluktuacje. Są one związane ze zmianami aktywności Słońca, czy też wewnętrznej zmienności ziemskiego systemu klimatycznego, jak np. oscylacje El Nino – La Nina – mówi Popkieiwcz zapytany przez SmogLab.
Fizyk zwraca uwagę, że „zwykle rekordy średniej temperatury powierzchni Ziemi padały podczas zjawisko El Niño, podczas którego wody powierzchniowe w równikowej części Pacyfiku są wyraźnie cieplejsze. Jest to naprawdę duży obszar, więc wyraźnie przekładało się to na wyższą średnią temperaturę powierzchni Ziemi”.
Teraz jednak coś musiało się zadziać. Od dłuższego już bowiem czasu średnie temperatury na Ziemi wykraczają poza to, co wcześniej przewidywali naukowcy. Jak zwrócił uwagę Popkiewicz „obecnie jednak nie mamy El Niño – temperatura wód powierzchniowych na Pacyfiku jest wręcz niższa od średniej: w takich warunkach rekordy temperatury dotychczas nie padały”.
W atmosferze zaszły zaskakujące zmiany
Zapytaliśmy się więc, co się zmieniło. Skąd taka sytuacja, skoro El Niño nie ma.
– Otóż w ostatnich latach wyraźnie zmniejszyły się emisje aerozoli siarczanowych, głównie w wyniku polityk antysmogowych w Chinach oraz wprowadzenia norm ilości siarki w paliwie okrętowym. Aerozole siarczanowe, unosząc się w atmosferze zarówno odcinają dopływ promieniowania słonecznego do powierzchni Ziemi, jak i stanowią jądra kondensacji dla wilgoci, stymulując powstawanie chmur odbijających promieniowanie słoneczne. W rezultacie na powierzchni jest trochę chłodniej – w ten sposób emisje aerozoli częściowo kompensowały i maskowały ocieplający wpływ gazów cieplarnianych. Choć cząsteczki aerozoli żyją w niskich warstwach atmosfery dość krótko, to ich stałe uzupełnianie z kominów powodowało ich stałą obecność w atmosferze w dużych ilościach. Gdy emisje aerozoli zmalały, ich ilość w atmosferze też szybko spadła, a wpływ rosnącego stężenia gazów cieplarnianych wyraźniej się ujawnił – wyjaśnia Popkiewicz.
Można było się jednak spodziewać, że dojdzie do takiej sytuacji. Pokazywały to wcześniejsze obserwacje zmian na oceanach, na przykład odnośnie zjawiska „hot blob”, które z racji zmniejszonej ilości aerozoli staje się coraz powszechniejsze na północy Oceanu Spokojnego.
Skokowy wzrost
Globalne działania na rzecz poprawy jakości powietrza, czyli coś jednoznacznie pozytywnego, wzmocniły problem globalnego ocieplenia. Doszło do skokowego wzrostu temperatur.
– Spadek ilości aerozoli, który miał miejsce w ostatnich latach, odpowiada mniej więcej zmianie temperatury o 0,1-0,2 stopnia C. Kilka setnych stopnia dorzuciło też obecne maksimum 11-letniego cyklu aktywności słonecznej. W rezultacie średnia temperatura powierzchni Ziemi „podskoczyła” o ok. 0,2 stopnia C – mówi dla SmogLabu Popkiewicz.
I to tak naprawdę nie powinno być zaskoczeniem. Już w 2013 roku opublikowano pracę badawczą odnośnie wpływu aerozoli na temperatury. Na jej łamach stwierdzono, że redukcja zanieczyszczeń w dolnej warstwie atmosfery doprowadzi do wzrostu temperatur na Ziemi.
Popkiewcz mówi na razie o 0,2 st. C. Jednak badanie opublikowane w Journal of Geophysical Research: Atmospheres ujawniło, że obniżenie emisji aerozoli może wymusić wzrost globalnej temperatury o dodatkowy 1 stopień. To bardzo dużo. Na razie mamy 0,2 stopnia, ale świat nadal przecież emituje do atmosfery duże ilości zanieczyszczeń z kominów fabryk czy elektrowni. Dalsze podgrzewanie planety jest niemal pewne.
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Grzegorz_Pakula