Na przełomie lat 90. i 2000. Kalisz liczył około 110 tysięcy mieszkańców. Obecnie ma ich już niewiele ponad 90 tysięcy. W 20 lat zniknął tam więc niemal co piąty mieszkaniec. A to nie koniec. Jeżeli nic się nie zmieni, to za 25 lat w mieście będzie mieszkać już tylko 60-70 tysięcy ludzi. To oznacza, że infrastrukturę – wodociągi i kanalizację, budynki, drogi, chodniki, itd…. – zbudowaną dla miasta 100-tysięcznego będzie musiało utrzymać 50 tysięcy osób. Podobnych miast jest w Polsce kilkaset.
Kalisz nie jest bowiem wyjątkiem. Miasta średnie i małe – jeżeli nie dojdzie do niespodziewanej zmiany – mają się szybko kurczyć. Przewidywania mówią, że na ogół w perspektywie 25 lat stracą około 30 procent mieszkańców ponad to, co już straciły. Widać to w Kaliszu. Widać w Tarnowie, który ze 122 tysięcy w 1996 roku ma skurczyć się do 72 tysięcy w 2050. I Koszalinie, w którym aktualnie mieszka 105 tysięcy ludzi, a za 25 lat ma ich być 88 tysięcy. Czyli zniknie jeden na pięciu mieszkańców. I w wielu innych miejscach.
Nie tylko emerytury
Ale o tym, że Polska ma problem demograficzny, wiedzą mniej więcej wszyscy. Rzecz w tym, że kiedy zwraca się na niego uwagę, to mówi się o gospodarce i emeryturach. A to nie jest koniec problemów. Gigantycznym wyzwaniem dla kurczących się miast będzie utrzymanie infrastruktury. Jak duże może być to wyzwanie? Świetnie pokazują przykłady z zagranicy. Choćby z amerykańskiego Flint Town, o którym pisaliśmy kilka tygodni temu.
Otóż Flint Town było bardzo zamożnym fabrycznym miastem, które zaczęło się kurczyć, kiedy amerykański przemysł postanowił wyemigrować. Zmniejszało się w tempie nieco tylko szybszym od średnich miast w Polsce – w dekadzie między 2000 i 2010 rokiem „spadło” ze 124 tysięcy mieszkańców do 102 tysięcy mieszkańców. Jednocześnie biedniejąc. By w końcu trafić na nagłówki gazet w USA z powodu zdrowotnej katastrofy.
Infrastruktura we Flint była budowana z myślą o 200 tysiącach ludzi. Kiedy populacja miasta spadła o połowę, okazało się, że jej utrzymanie jest zbyt kosztowne. Zaczęły się oszczędności. Choćby na wodociągach. Źle konserwowane rury zaczęły więc uwalniać ołów, a w zbiornikach pojawiła się choroba legionistów. Efektem była ołowica oraz zgony.
I oczywiście jest to sytuacja skrajna. Ale rzecz nie w tym, że coś takiego musi się powtórzyć. Tylko w tym, że historia z Flint uczula na coś, z czym i my będziemy mieli poważny problem. Kurczenie się i starzenie miast oznacza, że koszt utrzymania infrastruktury przewidzianej dla większej populacji, będzie się rozkładał na mniej osób. Pół biedy, kiedy jest jeszcze taki, że ludzie są w stanie go pokryć i wszystko jeszcze działa.
Ale przychodzi moment, gdy nie są. I wtedy zaczynają się prawdziwe problemy.
Kalisz przykładem
Doskonałą ilustracją jest wspomniany Kalisz. Około 100-tysięczne miasto nad Prosną było sporym ośrodkiem przemysłowym. Mimo to od pewnego czasu traci populację w tempie dość typowym dla powiatowej Polski. Miało ponad 110 tysięcy mieszkańców. Teraz jest nieco ponad 90. Prognozy mówią, że za dwie, trzy dekady ta liczba może spaść jeszcze bardziej. Niektórzy przewidują, że nawet do 50 tysięcy. – Według portalu polskawliczbach.pl, prognozowana dla naszego miasta liczba ludności w 2050 roku wyniesie nieco ponad 79 tysięcy co oznacza spadek o około 30% w stosunku do najlepszego okresu – przełomu XX i XXI wieku kiedy Kalisz, jak już wspomniano, liczył ponad 110 tysięcy mieszkańców. To szokująca prognoza ale i tak dość optymistyczna, gdyby okazało się (oby nie), że utrzyma tempo spadku, takie jak w ostatnich dwóch latach. Przy tak pesymistycznym scenariuszu może okazać się, że za 27 lat Kalisz może skurczyć się nawet o połowę – alarmowało „Życie Kalisza”, a inne lokalne media też grają na alarm.
Nikt jedna nie zwraca uwagi, z czym wiąże się taki spadek. Nie tylko w Kaliszu. Jeżeli dziś drogę utrzymuje – dajmy na to – 100 osób, to za trzy dekady, będzie ich zaledwie 50. To samo dotyczy wodociągów, komunikacji publicznej, szkół, chodników, stadionów, boisk, budynków użyteczności publicznej, itp… itd… Zachowanie sensownego poziomu usług komunalnych oraz przyzwoitego stanu infrastruktury stanie się gigantycznym wyzwaniem.
Tym większym, że mniejsza liczba ludności, będzie też oznaczać zmiany na planach miast. Dzielnice, które są dziś gęsto zaludnione, mogą się wyludniać. I w którymś momencie – tak jak we Flint – okaże się, że np. remonty rur nie mają już większego sensu. Kamienice będą pustoszeć. Odbiorcy mediów znikną. A rury i kable zaczną korodować.
I oczywiście będą miasta, które będą sobie z tym radzić lepiej. Ale będą i takie, które nie poradzą sobie z tym w ogóle. By to przewidzieć nie trzeba być żadnym prorokiem. Wystarczy krótki spacer właśnie po Kaliszu, w którym nowa i położona za unijną kasę kostka brukowa, przeplata się z pustostanami i budynkami, które są w bardzo złym stanie.
Delikatnie mówiąc, bo generalnie trochę tam strach, że coś może spaść na głowę.
Zobaczcie…
…zresztą…
…sami.
I można by tak długo.
Jeżeli więc miasto takie jak Kalisz już dzisiaj – po spadku 20 procentowym – nie jest w stanie w pełnić „dźwignąć” ciężaru zmian demograficznych i zaczyna się w widoczny sposób zapadać się pod ich ciężarem (dotyczy to nie tylko kamienic), to co będzie kiedy mieszkańców będzie o połowę mniej? A pustych budynków nawet dwa razy więcej?
Nic dobrego.
Czas zacząć brać to pod uwagę
I nie piszę tego, żeby robić na złość akurat miastu nad Prosną. Miejscowości takich jak Kalisz jest co najmniej kilkadziesiąt. Nawet kilkaset. Miejscowości takich jak Kalisz jest co najmniej kilkadziesiąt. Nawet kilkaset. Kalisz nawet nie załapał się na listę 122 średnich miast, które tracą swoje funkcje gospodarczo-społeczne. Czyli jest co najmniej 120 takich, których perspektywy wyglądają gorzej. Projekcja demograficzna dla w zasadzie każdego miasta średniej wielkości w Polsce jest podobna – nadchodzi zapaść. Niektórzy liczą, że może wydarzy się jakiś cud i nagle wzrośnie dzietność w Polsce, ale to się raczej nie wydarzy – a już prawie na pewno nie na tyle, by jakoś znacząco uratować sytuację – bo ostatnim pokoleniem, które mogło to zrobić, były roczniki wyżu demograficznego lat 80. Ale ci ludzie właśnie kończą „40-tkę”, więc na ogół opcję na nowe dzieci mają już za sobą. Imigracja też zwykle skupia się w dużych miastach, a nie powiatach, więc jeżeli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to średnie miasta się wyludnią. I nie jesteśmy na to gotowi. Więcej nawet – nie robimy praktycznie nic, by być.
Może nawet pogarszamy sytuację. Wszelkie inwestycje i projekty związane z miastami powiatowymi i ich infrastrukturą zakładają po cichu, że jutro będzie wyglądać tak, jak dzisiaj. Programy rządowe związane choćby z remontami budynków? Dokładnie tak samo. Skoro miasto dziś ma 100 tysięcy mieszkańców, to jutro też będzie ich tylu mieć. Tymczasem nie będzie. I najwyższy czas, by to dostrzec i zacząć reagować na zmianę.
Czego oczywiście nie zrobimy, ponieważ praktycznie nigdy tego nie robimy. Mobilizując się dopiero, kiedy wydarzy się coś złego.