Miasta są szkodliwe dla zdrowia – tak przynajmniej sugerują wyniki badań. Z licznych opracowań wynika, że mieszkańcy terenów zurbanizowanych są bardziej narażeni na astmę, cukrzycę, choroby układu krążenia, ale również problemy związane z psychiką: od zaburzeń nastroju po schizofrenię.
W miastach żyje 4,2 miliarda ludzi. To ok. 55 proc. światowej populacji, szacowanej na 7,8 miliarda. Trend jest rosnący. Według szacunków ONZ do 2050 r. odsetek mieszkańców miast zbliży się do 70 proc. ogółu „ziemian”. Nad Wisłą ten wskaźnik jest wyższy od średniej światowej: w miastach mieszka 60 proc. Polaków. Procesy urbanizacyjne najsilniej postępują w Azji i Afryce, gdzie przyrost ludności jest najszybszy. Obecnie największe miejskie molochy to:
1) Tokyo z 37 milionami mieszkańców,
2) Delhi, zamieszkałe przez 26 milionów osób,
3) Szanghaj – z „wynikiem” 25 milionów.
Skutki życia w mieście: cukrzyca, depresja, paranoja
Po co ta wyliczanka? Głównie po to, by zobrazować skalę problemów zdrowotnych, z jakimi mamy i będziemy mieć do czynienia. Badania prowadzone od wielu lat wskazują, że życie w miastach nie służy zdrowiu. Mieszkańcy obszarów zurbanizowanych częściej cierpią na otyłość, cukrzycę, astmę, nowotwory, choroby układu krążenia, a także dolegliwości o charakterze psychicznym.
Przykładowo opracowanie z 2010 r. wskazuje, że „mieszczuchy” są o 21 proc. bardziej narażone na stany lękowe i o 39 proc. na depresję niż mieszkańcy terenów wiejskich. Z kolei metaanaliza z roku 2017 wykazała wyższy poziom narażenia wśród mieszkańców miast na takie zaburzenia czy choroby, jak PTSD, paranoja, choroba afektywna dwubiegunowa, a nawet schizofrenia.
Ryzyko tej ostatniej jest ponad dwukrotnie wyższe w przypadku osób, które pierwsze piętnaście lat życia spędziły w dużym mieście – wynika z badania przeprowadzonego w Danii. Z kolei dane dotyczące populacji Szwecji wskazują na wyższe nawet o 77 proc. ryzyko rozwoju psychozy wśród mieszkańców miast.
Mieszkańcy miast mają inne mózgi
Przywołane badania mają charakter epidemiologiczny. Jednak istnieją również dane laboratoryjne, wskazujące na związek między życiem w mieście a funkcjami obszarów mózgu odpowiedzialnych za stres i zaburzenia nastroju. Podczas eksperymentu opisanego w 2011 r. na łamach „Nature” naukowcy przyjrzeli się, jak zachowuje się ciało migdałowate podczas czynności wywołujących stres. Ten ośrodek mózgowy, stanowiący część układu limbicznego, odpowiada m.in. za wytwarzanie negatywnych emocji, agresji oraz reakcji obronnych.
Okazało się, że stopień pobudzenia ciała migdałowatego skorelowany był z wielkością miast, w których mieszkali poszczególni badani. Eksperyment wykazał również analogiczne powiązanie między aktywacją zakrętu obręczy – innego ośrodka układu limbicznego, biorącego udział w regulacji odpowiedzi na stres społeczny – a długością życia w mieście w okresie dzieciństwa poszczególnych badanych. Mówiąc prościej: im więcej miasta w naszym życiu, tym większy stres.
To nie wszystko. Inne badania wykazały, że „miejskie życie” może nasilać podobne zmiany u osób z dziedziczną podatnością na rozwój zaburzeń psychicznych.
Miasto miastu nie równe. Podobnie jak wieś wsi
No dobra, postraszyliśmy – teraz spróbujmy uporządkować kilka kwestii, by uniknąć szkodliwych uogólnień. Przywołane badania nie dowodzą, że kontakt z miastem szkodzi zdrowiu. Bo miasto nie jest jednorodną substancją o właściwościach toksycznych dla układu nerwowego. W dodatku dane miarodajne dla krajów skandynawskich niekoniecznie będą równie „relewantne” dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Jednym z kluczowych czynników wpływających na stan zdrowia mieszkańców miast jest bowiem smog. W Kopenhadze osiąga on nieporównywalnie niższe stężenia niż w Żywcu. Z kolei duńska czy szwedzka wieś nie zmaga się z problemem niskiej emisji i spalania plastiku w domowych piecach. Ponadto powietrze na skandynawskiej prowincji jest czystsze niż w tamtejszych metropoliach ze względu na niższy ruch samochodowy czy emisje przemysłowe, charakterystyczne dla miast.
Różnicę robią również lokalne stężenia zanieczyszczeń. Powietrze przy ruchliwej obwodnicy nadaje się do oddychania w mniejszym stopniu niż mieszanina gazów w głębi spokojnego osiedla. Znaczenie ma także bliskość terenów leśnych. Potwierdzają to m.in. badania kohortowe prowadzone w Australii na grupie ponad 45 tys. osób. Mieszkanie w okolicy, w której drzewostan pokrywał co najmniej 30 proc. powierzchni, korelowało z lepszym ogólnym stanem zdrowia i lepszą kondycją psychiczną.
„Mieszczuchom” szkodzi też hałas i smog świetlny
Jak przekłada się to na „szkodliwość” życia w mieście? Rozmaicie. Nie każda część największej choćby metropolii jest morzem betonu, podobnie jak nie każda wieś może pochwalić się gęstym zadrzewieniem. Zmiennych jest więcej. Na ciało i umysł wpływają również hałas czy smog świetlny. Ten pierwszy powoduje stres i utrudnia zasypianie. Ten drugi – też. Badania wskazują, że nadmiar światła po zmroku zaburza rytm dobowy, co z kolei wywołuje szereg niekorzystnych zmian fizjologicznych w organizmie.
Po uwzględnieniu tych zmiennych, które w dodatku zależą od szeregu innych rzeczy (styl życia, odżywianie, predyspozycje organizmu itd.) sytuacja robi się jeszcze bardziej skomplikowana. Czy układając się do snu w górskiej chacie ze smartfonem w ręce, lepiej zadbamy o wytwarzanie melatoniny (to hormon, który reguluje cykl dobowy) przez szyszynkę, niż zasuwając szczelnie kotary, by uchronić się przed światłem miejskich latarni? (Podpowiedź: nie.)
Czy powinniśmy uciekać z miast?
A teraz spróbujmy wyprowadzić z powyższego jakiś zborny wniosek. To może tak:
1) Zarówno miejski styl życia (cały ten stres i pośpiech), jak i wiele czynników, na które jesteśmy narażeni w „morzu betonu”, faktycznie szkodzą zdrowiu.
2) Na część tych czynników mamy wpływ. Możemy je minimalizować, jeśli mamy świadomość ich oddziaływania i skutków, jakie ze sobą niesie – choć czasem wymaga to zbiorowego, zorganizowanego działania (vide: Krakowski Alarm Smogowy).
3) Życie na wsi nie daje gwarancji zdrowia, szczególnie jeśli sąsiedzi hajcują węglem.
Co oczywiście nie znaczy, że nie warto rzucić wszystkiego i wyjechać w Bieszczady. W niektórych przypadkach to całkiem niezły plan na zdrowe życie.
Zdjęcie: Milos 86/Shutterstock