Ministerstwo Środowisko ogłosiło dziś, z pewnym przytupem, ważne zmiany.
Tymi mają być nowe progi informowania i alarmowania o smogu. Ten pierwszy ma zostać zmieniony z 200 na 150 ug [PM10 na metr sześcienny średniodobowo]. Ten drugi i ważniejszy z 300 na 250.
Nie ma tutaj za wiele do powiedzenia, więc opowiem to tak krótko, jak to tylko możliwe.
Poziomy alarmowania o smogu są w Polsce na absurdalnym poziomie, który bardziej pasuje do azjatyckich metropolii niż europejskich miast. Alarm ogłaszamy na przykład przy poziomie niemal pięć razy wyższym niż francuski. Spory o to toczą się więc od dawna i doprowadziły do jakiej takiej zgody, że trzeba to zmienić.
Zaczęto się tym zajmować i sprawę powierzono między innymi ekspertom zajmującym się zdrowiem. Ci zarekomendowali, by poziom alarmowania wynosił 80 ug, czyli tyle ile we Francji. Obecnie ogłasza się go* u nas o 220 ug powyżej tego poziomu. Po reformie, która jest podobno znaczącą zmianą, będziemy go ogłaszać 170 ug powyżej poziomu rekomendowanego przez ekspertów i znanego na przykład z Francji.
Powód jest najpewniej taki jak zawsze, a więc przekonanie, że ludzi nie można straszyć i znacznie lepiej jest zadbać o to, by termometr był stłuczony. W końcu jakby taki alarm ogłaszać – a gdyby robić to przy poziomie uznawanym za potrzebny dla ochrony zdrowia działoby się to często – jeszcze trzeba byłoby coś robić. Albo co gorsza ludzie zorientowaliby się, że jest źle. Lepiej im więc tego nie mówić.
A ja w każdym razie chciałbym powiedzieć jedno. Jeżeli przedstawianie czegoś takiego jako istotnej zmiany nie jest robieniem ludzi w balona, to nie wiem, co nim jest.
* Inną sprawą jest to, że realnie i tak się go nie ogłasza, a nawet jak się ogłasza to nic z tego nie wynika. A we Francji na przykład wynika, o czym można przeczytać w ciekawym tekście Katarzyny Kojzar – TUTAJ.
Fot. Martyn Jandula/Shutterstock.