Niedawno warszawscy Radni zdecydowali się przeznaczyć 200 mln. zł. na parkingi podziemne w Stolicy. Ile miejsc parkingowych można za tę kwotę zbudować? Raptem dwa tysiące – jedno kosztuje 100 tys. zł.
Parkingi ważniejsze od przedszkoli, żłobków lub linii tramwajowej?
Aktywiści ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze zauważają, że: „200 milionów lekką ręką wydane na parkingi podziemne to trzy razy tyle co roczna suma na wszystkie projekty mieszkańców w Budżecie Partycypacyjnym…” oraz że za te pieniądze można byłoby zbudować kilkadziesiąt przedszkoli lub żłobków.
Dwieście milionów złotych to także koszt kilku, może nawet dziesięciu kilometrów linii tramwajowej z pełnym wyposażeniem i infrastrukturą (bardziej obrazowo: tramwaj na Gocław). Pozostawiam Państwa ocenie, co jest ważniejsze i pożyteczniejsze dla miasta i jego mieszkańców – żłobki, przedszkola, tramwaj, czy 2 tys. miejsc parkingowych.
Ale przecież coś z tymi autami, zastawiającymi blokującymi chodniki i place w centrum miasta, trzeba jak najszybciej zrobić, powiecie Państwo. Pełna zgoda. Coś trzeba. Tylko czy naprawdę rozwiązaniem jest budowa podziemnych parkingów?
Kropla w morzu potrzeb
Przypomnijmy, że codziennie granice Warszawy przekracza – w każdą stronę – ponad 500 tys. aut. Jeszcze więcej pojazdów jeździ zatem po ulicach stolicy. Schowania pod ziemię 2 tys. aut prawdopodobnie więc nawet nie zauważymy. By schować raptem 10 tys. pojazdów musielibyśmy wydać miliard. Miliard złotych.
A dałoby się osiągnąć dużo lepszy efekt zupełnie inną drogą, i w dodatku nieporównywalnie taniej, wręcz z zyskiem dla miasta. Jak? Uwalniając, obecnie śmiesznie niskie (szczególnie dla Warszawiaków) opłaty za parkowanie. Co prawda na razie jest to niemożliwe, gdyż wciąż nie ma odpowiednich przepisów prawnych, ale prędzej czy później zmiana nastąpi.
Jeśli już parkingi, to lepiej typu „parkuj i jedź”
Natomiast już teraz można budować więcej parkingów typu „park and ride” na obrzeżach miasta, i w ten sposób zmniejszyć liczbę aut wjeżdżających do szeroko rozumianego centrum. Oczywiście, parkingi P&R także kosztują, i to zwykle (za)dużo, ale da się je budować znacznie, znacznie taniej niż parkingi podziemne.
Z kolei wybudowanie parkingów podziemnych zachęca, wręcz zaprasza do wjazdu autem do miasta. Budowa parkingów podziemnych jest więc – praktycznie dosłownie – bardzo kosztownym zamiataniem palącego problemu pod dywan, a nie rozwiązywaniem go.
A tym czasem w miastach europejskich trendy są już nieco inne. Londyn wprowadza kolejne opłaty dla kierowców, planuje się też zakaz budowania miejsc postojowych przy nowych inwestycjach. Z kolei Oslo i niektóre inne miasta zamykają niebawem swoje centra dla samochodów albo przynajmniej dla pojazdów z silnikiem Diesla.
Zakopać ul. Wawelską
Jeśli już coś bardzo chcemy za ciężkie pieniądze zakopać w Warszawie pod ziemią, to zamiast parkingów zakopmy lepiej ul. Wawelską. Od lat apelują o to osoby skupione wokół inicjatywy „Wawelska w Tunelu”. Dlaczego akurat Wawelską?
Piękna dzielnica, jaką jest warszawska Ochota, została rozcięta w latach 70-tych tą trzypasmową ulicą. Jeżdżące Wawelską (a często – stojące na niej w korkach) auta emitują bardzo duże ilości zanieczyszczeń. Rzecz jasna wpływa to bardzo negatywnie na zdrowie mieszkańców ul. Wawelskiej i całej dzielnicy. Warto przypomnieć, że przy Wawelskiej jest kilka szkół i przedszkoli, a dzieci bawią się lub grają w piłkę parę metrów od rur wydechowych.
Ile by to zakopanie Wawelskiej kosztowało? Około miliarda – czyli pięć razy więcej niż opisane wyżej parkingi. Czy zatem warto na jedną ulicę wydawać tyle pieniędzy? Podobnych ulic w Warszawie i innych polskich miastach jest wiele, a nie możemy przecież zakopać wszystkich. I tu też ktoś mógłby złośliwie zauważyć, że – tak jak w przypadku podziemnych parkingów – jest to jedynie zamiatanie problemu pod dywan, a nie jego rozwiązywanie.
Cóż, sytuacja Wawelskiej jest faktycznie dość wyjątkowa (możliwość uwolnienie atrakcyjnych gruntów pod inwestycje, co może częściowo sfinansować budowę.). Ale nie to jest istotne. Walczący o tunel mieszkańcy (a właściwie mieszkanki – są to bowiem głównie kobiety, przeważnie matki lub babcie małych dzieci) okolic ul. Wawelskiej chcą po prostu, by ich rodziny nie oddychały przez okrągły rok spalinami. I mają do tego święte prawo. Chcą by na powierzchni pozostał najwyżej jeden pas do komunikacji lokalnej, plus ew. buspas.
Kosztowny tunel jako najbardziej realistyczne rozwiązanie problemu
I tu pojawia problem. Wawelska jest fragmentem obwodnicy Śródmieścia, więc „niemożliwe” jest, aby ograniczyć tam ruch. Walczące od lat o zdrowie swoje i swoich dzieci osoby dobrze wiedzą, że obecnie pomysły zmniejszenia „świętej” przepustowości to wciąż herezja na miarę obalania pomników czy burzenia świątyń. Będąc realistkami proponują zatem tunel, tym bardziej że tego typu rozwiązania stosuje się na świecie, a i oryginalny plan Wawelskiej – cztery dekady temu – taki tunel przewidywał. Jeśli więc mamy wydawać ogromne pieniądze na infrastrukturę, to wydajmy je dla odmiany na coś, co jest bardzo drogie, ale przynajmniej pożyteczne: na tunel. Tunel, który jest z całą pewnością rozwiązaniem realnym i wykonalnym, i bardzo wskazanym ze względu na ochronę zdrowia i życia mieszkańców dzielnicy.
Zamiast budowy tunelu – jeden pas mniej?
A co by się stało, gdyby jednak Wawelską po prostu zwęzić, bez tunelu i wydawania miliarda? Lub odważyć się na jeszcze bardziej radykalny krok. Justyna Glusman, członkini stowarzyszenia „Ochocianie Sąsiedzi” proponuje albo schowanie ulicy w tunelu, albo wręcz zamknięcie Trasy Łazienkowskiej. „Dla mnie obydwa rozwiązania są do przyjęcia” – mówi.
Słysząc to, zapewne wielu kierowców krzyknie: „egoiści! drogi są dla wszystkich, jak mam dojechać do pracy?” Ale jak w takim określić regularne podtruwanie spalinami swojego auta np. mieszkańców ulic, którymi jedziemy do pracy, jeśli nie egoizmem? Złem koniecznym? Niezbywalnym prawem i wolnością?
Zostawmy jednak na boku rozważania natury etycznej i oceny moralne. Odważmy się za to wypowiedzieć, albo choć po cichu pomyśleć tak obrazoburczą rzecz jak ograniczenie ruchu. Co by się stało, gdyby tak np. zabrać z Wawelskiej jeden pas? Albo zamknąć Trasę Łazienkowską na tym odcinku? Okazuje się, że nawet nie musimy za bardzo wysilać wyobraźni, bo życie samo dostarcza nam przykładu.
Nieplanowany eksperyment
Jakiś czas temu spalił się bowiem most Łazienkowski, i w konsekwencji przez wiele miesięcy był wyłączony z użytkowania (dla czytelników spoza Warszawy: jest to kluczowa przeprawa przez Wisłę, kawałek dalej, na tej samej, bardzo ważnej dla stolicy trasie). I co? Czy spowodowało to armagedon? Nie! Nic specjalnego się nie stało!
Może więc jednak nic by się też nie stało, jakby zwęzić Wawelską. I obeszło by się bez budowy tunelu za miliard złotych. Tak czy inaczej, ze względu na zdrowie mieszkańców, ruch na Wawelskiej powinien być radykalnie i jak najszybciej ograniczony. Z tunelem lub bez.