My dyskutujemy, czy można ogrzewać mułem węglowym. Za granicą budują domy, które nie emitują niczego

3061
8
Podziel się:

Podczas, gdy my dyskutujemy o tym, czy dopuścić do sprzedaży do ogrzewania domów muł węglowy „lepszej klasy” albo przynajmniej miał „klasy gorszej”, a za ekologiczny krok do przodu uważamy przejście na ogrzewanie gazem, z którego taki na przykład Amsterdam już całkowicie rezygnuje (więcej TUTAJ), są miejsca, gdzie wyobraźnia wybiega dalej i jest w zupełnie innym miejscu. W takim, w którym my być może znajdziemy się za wiele lat.

Jednym z nich jest Norweski Uniwersytet Nauki i Technologii (NTNU). To najważniejsza techniczna uczelnia w kraju Wikingów, której w Polsce mniej więcej odpowiadałaby krakowska Akademia Górnicza-Hutnicza. I uczelnia, która ma niezwykle rozwinięty program badań nad energetyką oraz energetyczną efektywnością. Pracuje się tam nad wszystkim, co w tej dziedzinie jest istotne – wodorem, inteligentnymi sieciami, samochodami oraz statkami elektrycznymi, wiatrem, słońcem oraz wodą, która zaspokaja w Norwegii 96 proc. zapotrzebowania na prąd.

Ale pracuje się tam też nad projektem, który nosi nazwę Budynku Bezemisyjnego („Zero Emission Building”) i robi to z dużym powodzeniem, a także praktycznymi zastosowaniami. Nieustannie widać też postępy i to, że Norwegowie biorą się za realizację coraz ambitniejszych planów. Był dom, jest biurowiec, będą całe osiedla.

W największym skrócie w tym co robi NTNU, chodzi o to, by zbudować dom spełniający standard ZEB-COM, który oznacza, że emisje z konstrukcji, użytkowania oraz produkcji wykorzystanych do budowy materiałów, są równoważone przez ilość wyprodukowanej przez niego energii ze źródeł odnawialnych. Przy czym chodzi tutaj o CO2, ale przy okazji powstaje dom, który w ogóle nie „pyli” i jest energooszczędną małą elektrownią, dzięki czemu jego utrzymanie nie kosztuje.

W praktyce oznacza to pracę nad izolacjami, w tym nowymi materiałami tzw. superizolatorami, metodami ociepleń, wentylacją, układem wnętrza, oknami, źródłami ciepła, bo – pamiętajmy – chodzi o Norwegię, gdzie temperatury są jeszcze niższe niż u nas, oraz prądu. Ale także superoszczędnym AGD, metodami jego inteligentnego programowania, co ma pomóc na przykład w tym, by to włączało się wtedy, kiedy jest zwyżka mocy ze znajdujących się na dachu ogniw słonecznych. Połączenie tego wszystkiego pozwala postawić budynek, który nie tylko nie potrzebuje dodatkowej energii, ale też produkuje jej nadwyżkę i oddaje ją do sąsiedzkiej sieci, wspierając w ten sposób sąsiadów, którzy nie żyją w ZEB-ach. Z polskiej perspektywy brzmi to jak science-fiction, chociaż oczywiście nim nie jest.

Jednym z takich budynków jest stojące na kampusie NTNU w Trondheim „żyjące laboratorium”. „Żyjące”, bo od czasu do czasu mieszkają w nim całe rodziny, o czym za moment. To niezbyt duży, mający około 100 m2 dom, w którym zespół naukowców dokonuje nieustannych testów oraz modyfikacji, sprawdzając jak kolejne zmiany, wpłyną na jego bilans energetyczny oraz jakość życia wewnątrz. Budynek, choć jest ciekawy, robi co najwyżej lekko futurystyczne, a na pewno nie kosmiczne, wrażenie. Zobaczcie zresztą sami:

Co ciekawe oprócz inżynierów pracujących nad wykorzystanymi materiałami oraz OZE, w projekcie uczestniczy także socjolog Marius Korsnes. Jego rolą jest obserwowanie jak zachowują się mieszkający w takim domu ludzie. Między październikiem 2015 i kwietniem 2016 roku wprowadzało się do niego na pewien czas sześć różnych grup ludzi. Korsnes analizował ich zwyczaje i na przykład to, jak korzystają z AGD, jaką lubią mieć temperaturę i jak im się żyje. – Powody są dwa – tłumaczył – po pierwsze nawet najzmyślniejsza inżynieria nie pomoże, jeżeli ktoś lubi spać przy otwartym oknie. Po drugie zbudować dom to jedno, ludzie muszą chcieć w nim żyć.

Efektem norweskich prac jest kilka projektów zakończonych powodzeniem i kilka planowanych.

Do tych pierwszych należy Powerhouse Kjørbo. Dwa biurowce, które stoją w miejscowości Sandvika zostały zbudowane w 1979 roku. W 2013 rozpoczęto ich przebudowę w duchu ZEB. Cel był ambitny, bo chciano stworzyć budynki, który będą produkować więcej prądu niż go potrzebują. Wykorzystano najnowszą technologię oraz wiedzę inżynieryjną, by 5180 m2 powierzchni oprócz biura stało się także elektrownią. Do tego elektrownią, która spełnia standardy BREEAM i jest doskonałym miejscem pracy, co dziś potwierdza certyfikat. Ale udało się nie tylko to, bo w pierwszym roku działania Powerhouse zużył w sumie, wliczając to zapotrzebowanie na prąd zlokalizowanego w piwnicy Centrum Danych, 222333 kWh. W tym samym czasie jego baterie słoneczne wyprodukowały ich 227782. Przed renowacją budynki potrzebowały 1.27 mln kWh. Dzięki remontowi zapotrzebowanie na prąd spadło o 82,5 proc.

W ślad za Kjørbo idą kolejne projekty. W planach jest zeroemisyjna wioska w Bergen, która będzie całym nowym osiedlem mieszkaniowym. Według planów 700 budynków, w tym biura, sklepy i przedszkola, dzięki energetyce słonecznej będzie mogło zaspokoić 90 proc. zapotrzebowania na prąd. Planuje się też budowę w tym duchu nowych osiedli w Trondheim, gdzie już dziś planiści rozważają w jaki sposób i w jakiej odległości od siebie ustawiać nowe budynki, by zapewnić im jak największy dostęp do słońca, a więc także efektywność baterii słonecznych.

Główny problem, który się tutaj pojawia to pytanie, o to, co Norwegia zrobi ze swoją energią, kiedy domy zostaną zmienione w elektrownie. Już dziś 96 proc. zapotrzebowania kraju na prąd jest zaspokajane dzięki wodzie. Szybko rozwijają się też inwestycje w wiatraki. Wszystko to powoduje, że energia jest tania i jest w nadwyżce, trudno więc dostrzec konieczność dalszych inwestycji. Norwegowie odpowiadają jednak, że akurat taniego prądu nigdy za wiele i część się sprzeda tam, gdzie takich inwestycji nie poczyniono, a reszta doskonale przyda się, kiedy z ich ulic znikną samochody spalinowe i zastąpią je elektryczne.

Te trzeba przecież ładować, a żeby miały ekologiczny sens, potrzebują czystej energii.

Wikingowie nie są oczywiście jedynymi ludźmi, którzy pracują nad tzw. domami zeroenergetycznymi (trzeba, podkreślę, koniecznie wymyślić lepszą nazwę). Robią to Australijczycy. Belgowie mają ambitne plany dotyczące miasteczka Leuven, sporo inwestują w to Chińczycy, którzy chcą uciec od paliw kopalnych, Niemcy oraz oczywiście Amerykanie. U nas też są fachowcy, którzy mogliby się tym z powodzeniem zająć i wyznaczyć perspektywę rozwoju budownictwa mieszkaniowego w kraju.

Zamiast tego dyskutujemy jednak o tym, jakim mułem węglowym wolno palić w piecach, żeby zdrowiu i środowisku szkodzić dalej bardzo, ale odrobinę mniej niż teraz.

Podziel się: