Proszę uważnie spojrzeć na wykres:
Pokazano na nim średnie roczne temperatury w Petersburgu (niebieski), Warszawie (zielony), Wrocławiu (żółty) i Budapeszcie (czerwony), od roku 1755 aż do czasów współczesnych.
Zobaczcie, co dzieje się z temperaturą w każdym z tych miast w ciągu ostatnich 30 lat. Widać, że to wcale nie Warszawa, a Wrocław w ciągu zaledwie kilku dekad stał się drugim Budapesztem! W tym sensie, że średnie temperatury we Wrocławiu obecnie są już z grubsza takie, jak w były Budapeszcie jeszcze całkiem niedawno. Na tej samej zasadzie Warszawa stała się drugim Wrocławiem, i coraz bardziej przypomina miasta zachodniej Europy. Przynajmniej jeśli chodzi o klimat.
Ale historia nie kończy się przecież na roku 2015 czy nawet na 2019. Uzasadniona jest więc obawa że
Warszawa stanie się drugim Budapesztem jeszcze za życia większości z nas
Swoją drogą, czym stanie się wtedy Budapeszt? Może po prostu drugą Ankarą?
Wróćmy do wykresu. „Na oko” widać, że w każdym z czterech miast od końca XVIII w. do roku 2015 temperatura wzrosła o ok. 2 stopnie Celsjusza. Osoba, która coś niecoś o zmianach klimatu słyszała, może w tym miejscu zaprotestować:
Zaraz, chyba coś jest z tym wykresem nie tak!? Przecież mówi się, że temperatura Ziemi wzrosła od początku rewolucji przemysłowej tylko o jeden stopień. I wciąż mamy nadzieję, że uda się zatrzymać ocieplenie na poziomie 1.5 stopnia Celsjusza, a przynajmniej na dwóch stopniach. A tu, proszę, temperatura już skoczyła o 2 stopnie, i to w ciągu pół wieku?!
W przeciwieństwie do klimatu, z wykresem wszystko jest jednak w porządku. Wzrost o 1.5 lub 2 stopnie, o którym mowa w Porozumieniu Paryskim, dotyczy średniej temperatury całej planety. Co przecież nie wyklucza tego, że niektóre miejsca na ziemi ocieplają się szybciej, inne wolnej. W szczególności,
lądy ocieplają się szybciej niż oceany:
Ktoś może jednak w tym miejscu stwierdzić:
No dobra, ale chyba nie jest jeszcze tak źle? To może to nawet dobrze, jak będzie trochę cieplej. Faktycznie jest się czym aż tak przejmować? To tylko 2 stopnie!
Tylko? To popatrzcie Państwo na kolejny rysunek:
Widać, że wraz ze wzrostem średniej temperatury z czasem bardzo wzrasta częstość występowania temperatur ekstremalnie wysokich – w sensie odchylenia od średniej z lat 1951-80 (prawy kraniec wykresu). Z drugiej strony bardzo maleje częstość występowania temperatur niskich. Co także w Polsce oznacza znacznie wyższe ryzyko śmierci z przegrzania, ze względu na coraz częstsze i intensywniejsze fale upałów.
Nie ma się więc z czego cieszyć. A przecież – o ile, jak mawia młodzież, szybko się nie ogarniemy (na co się na razie niestety nie zanosi…) – to dalej będzie już tylko gorzej.
Reakcja na tego typu informacje bywa często mniej więcej taka:
No, dobra może klimat faktycznie się zmienia, ale zawsze się zmieniał, nie? To naturalne. Zresztą, nie wierzę, że globalne ocieplenie to nasza wina. To chyba niemożliwe, że moglibyśmy zmienić klimat całej planety, prawda?
Osoby wypowiadające takie stwierdzenia nie widziały chyba nigdy tego wykresu:
Tak, przyznaję – mniej lub bardziej zgrabnie próbuję przekonać Państwa do czegoś, co pewnie dla większości z Was jest zupełnie jasne. Tak jak w przypadku problemów z dziedziny ochrony zdrowia (np. kwestii szczepień), bezpieczeństwa żywności czy energetyki jądrowej, także debata na temat przyczyn i konsekwencji zmiany klimatu nie powinna bazować na czyjejś wierze, obawach, interesach lub pobożnych życzeniach, tylko na wiedzy i zrozumieniu.
A zrozumienie i rzetelną wiedzę na ten temat możemy zdobyć na przykład dzięki książce
„Nauka o Klimacie”
z której pochodzą wszystkie pokazane wyżej wykresy, a o której chciałbym teraz coś Państwu opowiedzieć.
Jej autorami są Marcin Popkiewicz – fizyk od lat popularyzujący wiedzę o zmianie klimatu i transformacji energetycznej, oraz zajmujący się zawodowo fizyką atmosfery dr Aleksandra Kardaś i prof. Szymon Malinowski. Wszyscy troje – wraz z innymi osobami – od kilku lat tworzą też stronę, od której książka zapewne wzięła swój tytuł.
A sama książka? Trzeba postawić sprawę uczciwie: nie jest to lektura przesadnie lekka. W wielu miejscach wymaga uwagi, skupienia i wysiłku. No ale nikt nie obiecywał, że złożoność opisywanych zjawisk i procesów będzie na tyle mała, by dało się łatwo i bezboleśnie je zrozumieć. Nie jest. „Sorry, taki mamy klimat”.
Nie ma więc drogi na skróty…
„W matematyce nie ma drogi specjalnie dla królów”. Ani dla humanistów. W fizyce i chemii też nie. Dlatego „Nauka o klimacie” jest nie tyle książką popularnonaukową, a raczej dość nietypowym podręcznikiem. Są tam nawet zadania, z rozwiązaniami! Z pewnością więc łatwiej będzie ją czytać osobom o wykształceniu ścisłym.
… Ale też bez przesady
Naprawdę nie musimy być specjalistami od fizyki chmur lub spektroskopii w podczerwieni, by z pożytkiem po tę książkę sięgnąć. Nawet bez pełnego zrozumienia, jej lektura bardzo dużo nam da. Jeśli nie zrozumiemy w pełni jakiegoś wzoru, to zrozumiemy rysunki, mapy i wykresy.
I będziemy rozumieć, dlaczego w ciągu ostatnich dekad średnia temperatura Ziemi tak szybko rośnie. I dlaczego nie jest to ani wina wulkanów, ani zmiany parametrów orbity Ziemi. Dlaczego para wodna (H2O), metan (CH4), ozon (O3) i dwutlenek węgla (CO2) są gazami cieplarnianymi, a np. azot (N2) lub „normalny” tlen (O2) – nie.
Dowiemy się też o przeszłości ziemskiego klimatu i scenariuszach jego zmiany w przyszłości
Choćby o tym, czym była „Ziemia – śnieżka”. A także czym jest szybki cykl węglowy, a czym impuls węglowy. Jak nadmiar CO2 w powietrzu wpływa na oceany, jak na rośliny, a jak może wypływać na nasze samopoczucie. Gdzie w ziemskim systemie klimatycznym podziewa się nadmiar energii. I wielu, wielu innych rzeczy – bardzo ciekawych, choć czasem i bardzo przygnębiających. Na przykład tego, jak szybko topi się Arktyka:
Mam nadzieję, że nie jest tak, jak pisał Stephen Hawking – tzn. że każdy wzór matematyczny redukuje liczbę potencjalnych czytelników książki o połowę. Bo wzorów w książce trochę jest, większość w rozdziale 2 („Maszyna klimatyczna”). Choćby opisujący promieniowanie ciała doskonale czarnego wzór Plancka i wynikające z niego prawa Stefana-Boltzmanna i Wiena. Jest też w książce parę równań reakcji chemicznych.
Właściwie to jednak w dużej mierze szkolna fizyka i chemia, a przynajmniej kiedyś te zagadnienia były w liceum przerabiane dość dokładnie*. Dlatego już lubiący przedmioty ścisłe
uczeń szkoły średniej ma szansę zrozumieć z książki bardzo dużo
Część zawartych w „Nauce o Klimacie” informacji można też znaleźć w książkach Marcina Popkiewicza „Świat na Rozdrożu” i „Rewolucja Energetyczna”. To nie zarzut – nie ma przecież sensu zmieniać dopracowanego przekazu. Szczególnie polecam Państwa uwadze rys. 4.1.6: „Nasza codzienna baryłka ropy”.
Warto zajrzeć do Materiałów Dodatkowych, zwłaszcza do rozdziałów 6.4 – „Źródła kontrowersji w kwestii zmiany klimatu” oraz 6.5 – „Mity klimatyczne – instrukcja obsługi”. Po ich przeczytaniu powinno być dla nas jasne: jeśli ktoś twierdzi, że zmiana klimatu nie jest spowodowana przede wszystkim działalnością ludzi, to albo jest niedouczonym ignorantem, albo kłamliwym łajdakiem, z premedytacją próbującym nas oszukać. Tertium non datur.
„Nauka o Klimacie” trafiła do księgarń w doskonałym momencie
Chwilę po ukazaniu się bardzo ważnego raportu IPCC, a także opracowania Ministerstwa Środowiska, mówiącego o konsekwencjach zmian klimatu w Polsce w nieodległej przyszłości. I co najważniejsze, tuż przed Szczytem Klimatycznym w Katowicach.
Podobno Wydawnictwo nie uwierzyło, że książka będzie się tak dobrze sprzedawać, więc konieczny będzie dodruk. Tak czy siak, „Nauka o Klimacie” powinna być dostępna w księgarniach.
Życzę dobrej lektury!
* Co zresztą sugeruje, że minimum programowe z fizyki, chemii, biologii czy geografii należy układać tak, by kończący szkołę średnią uczeń był w stanie zrozumieć mechanizmy i konsekwencje zmiany klimatu. Jest to chyba cokolwiek ważniejsze niż drobiazgowa analiza dzielnicowego rozbicia Polski czy kolejnego utworu kolejnego romantycznego poety.
Fot. Pank Seelen/Flickr. Licencja CC.